-Idziesz gdzieś dzisiaj?
Podniosłam głowę znad książki do geografii i zauważyłam mamę, która weszła do mojego pokoju.
-Puka się -mruknęłam.
Kobieta wywróciła oczami i skrzyżowała ręce na piersi. Chyba już wiem, po kim to mam.
-Tak, idę -odpowiedziałam na jej pytanie.
-Dokąd?
-Na dwór? -Przekrzywiłam głowę.
-A może by tak konkretniej? -zażądała.
-Jezu, mamo. Weź przestań -jęknęłam. -Mam już osiemnaście lat, nie muszę ci się już chyba spowiadać ze wszystkiego, co robię. -Zauważyłam.
-Póki mieszkasz w moim...
-Tak, wiem -przerwałam jej. -Póki mieszkasz w moim domu, masz przestrzegać moich zasad -zaczęłam udawać jej głos. -Bla, bla, bla. -Wywróciłam oczami.
-Cieszę, się, że się rozumiemy. Więc gdzie i z kim idziesz oraz o której wrócisz?
-Idę do nie powiem ci, z tego też ci nie powiem i wrócę o nie wiem której -wyszczerzyłam zęby. -Coś jeszcze?
-Boże, kiedy ty się zrobiłaś taka wredna? -Westchnęła.
-Zawsze taka byłam. -Posłałam jej całusa.
-Słyszałam od naszej sąsiadki, że widujesz się z jakimś chłopakiem. -Zmieniła temat.
Jejku zaczyna się...
-I?
-Podobno nie wygląda na porządnego -odparła.
-Z jakiego powodu? -Zamknęłam książkę z hukiem.
Droga mamo, mam ochotę cię udusić.
Pozdrawiam, twoje dziecko.
-Wspominała coś o jakiś tatuażach.
-Tak, Harry ma bardzo dużo tatuaży -zgodziłam się. -Pokrywają prawie całe jego ciało -dodałam. -Ale dlaczego to ma określać jego charakter? -zapytałam niezbyt przyjemnie.
-Martwię się o ciebie, Veronica.
Kolejny, niezawodny rodzicielski chwyt. Tym razem zawiedzie.
-Nie masz o co -zapewniłam zirytowana. -Jestem już pełnoletnia i mam co nieco w głowie, więc sobie poradzę. A nawet jeśli masz teraz rację, to wolę uczyć się na błędach, niż od wszystkiego uciekać.
Skrzyżowałam ramiona na piersi, dając jej tym samym do zrozumienia, że nie zmieni mojego zdania.
-No dobrze, jak chcesz. -Wreszcie się poddała. -Masz plany na tę sobotę?
-Chyba nie. -Wzruszyłam ramionami. -Dlaczego?
-Przyjeżdżają ciocia i wujek Lewrenceowie z dziećmi -oznajmiła nagle zachwycona.
Rany. Boskie. Czy to naprawdę się dzieję? Durnowata rodzinka brata mamy. No nie wierzę. Oni są serio pomyleni. Zwłaszcza ta ich czwórka dzieci. No bo kto normalny ma aż tyle dzieciaków? Po co im one? Nie wiem, w tamtych czasach gumki były nielegalne, czy co?
-I co ja mam wspólnego z tymi świrami?
-Nie mów tak o nich, ile razy mam cię prosić? -zganiła mnie.
-A ile razy ja mam powtarzać, że ich nie lubię? -rzuciłam. -Wujek jest w porządku, ale ta jego żona to jakaś pierdolnięta.
-Wyrażaj się! -krzyknęła.
-A nie? -spytałam z przekonaniem. -Tak samo jak ta ich banda bachorów. Biedny wujek Tom -westchnęłam.
-Na litość boską, przestań obrażać ludzi. -Pokręciła głową. -Zostaną na kilka dni, a ty będziesz miła i w sobotę zjesz z nami wszystkimi kolację -nakazała.
Brakuje jeszcze żeby zaczęła grozić mi palcem. Co za kobieta.
-Jeśli nie zdecyduję się wcześniej zabić -mruknęłam.
-Jesteś niemożliwa.
Znowu wywróciła na mnie oczami i sobie poszła.
Sądzicie, że przesadzam? Zdecydowanie nie. Ciocia Mini jest czterdziestoletnią gospodynią, która za każdym razem, gdy mnie widzi, zaczyna mi opowiadać, jak to będzie wspaniale, gdy znajdę sobie męża, będę miała dużo dzieci i jak ona, będę kurą domową. Natomiast jej dzieci: Amber, Lola, Chad i Flynn są tak wnerwiający, że na sam ich widok szlag mnie trafia. Są ode mnie młodsi, chłopcy to szesnastoletni bliźniacy, Am ma piętnaście, a Lola dziesięć lat. Jeszcze gdyby nie byli tacy wścibscy...
No nieważne.
Nie ma co się teraz denerwować, skoro do soboty jeszcze sporo czasu. Teraz powinnam zacząć się ogarniać, bo Harry ma tu być za jakieś czterdzieści minut. Ciekawe jak sobie poradzi w walce. Mam szczerą nadzieję, że wygra. Widziałam, co potrafi i jest po prostu niesamowity. Opanował do perfekcji ruchy, z którymi ja nie daję rady.
Odeszłam od biurka i poszłam pod prysznic. Kilkanaście minut później męczyłam się już z suszeniem włosów i wyborem ubrań. Jak zwykle nie wystroiłam się jakoś szalenie, ale zamiast zwykłych dżinsów wybrałam niesamowicie obcisłe leginsy.
Łuhuhu ależ ja jestem crazy.
No na pewno.
Na górę założyłam koszulę bez rękawów i po szybkim makijażu byłam już gotowa. Wyrobiłam się wręcz idealnie, zostało mi jeszcze pięć minut, które wykorzystałam na załatwienie potrzeb fizjologicznych. Kiedy wyszłam przed dom, Harry właśnie podjechał. Przebiegłam przez ulicę i wsiadłam do wozu.
-Witam pana barana -przywitałam się.
Walnęłam się otwartą dłonią w czoło i zaczęłam śmiać z własnej głupoty. Dlaczego ja to w ogóle powiedziałam? Nawet nie pomyślałam.
-Witam panią, cóż, nie przychodzi mi żadne obraźliwe określenie, które by się zrymowało -odparł z uśmiechem i odpalił.
-Nie miałam tego na myśli -zapewniłam, nie tracąc humoru. -To wyszło z moich ust, nim przeszło przez maszynkę od myślenia.
-Przywykłem, że nie jesteś do końca normalna, więc nie ma problemu.
-Z kim będziesz się bił? -spytałam, opierając się wygodniej na fotelu.
-Z takim jednym chujem -mruknął. -Jak między tobą, a Zoey? -Zerknął na mnie.
No właśnie, jak między mną, a Zoey? Dobre pytanie. Dzisiaj nadal się do siebie nie odzywałyśmy, co było dla mnie trochę męczące. Tęsknię za nią i w ogóle, ale to ona nawaliła, więc czemu ja mam pierwsza do niej przychodzić?
-Nijak, nadal ze sobą nie gadamy. -Wzruszyłam ramionami.
-Powiesz mi wreszcie, o co wam poszło? Bo to, że ma cię za naiwną, nie jest wyjaśnieniem.
-O ciebie -powiedziałam niechętnie.
W tym samym momencie Harry zaparkował przy magazynie. Przed wejściem były tłumy.
-Jak to, o mnie? -Odwrócił się w moją stronę.
-No... normalnie -odparłam wymijająco.
Usłyszałam, jak wzdycha, a potem złapał mnie za brodę i przekręcił tak, że na niego patrzyłam. Uniósł brwi, czekając, aż wszystko wyśpiewam.
-Zaczęła mi mówić jaki to ty jesteś okropny, i że będziesz mnie zdradzał albo rzucisz po kilku dniach.
-Wierzysz w to? -spytał nagle poważny.
-Tu właśnie powstał problem, Harry. -Odpięłam pas i obróciłam się do niego całym ciałem. -Gdybym jej uwierzyła, nie byłoby żadnej kłótni.
Uśmiechnął się szeroko i złapał mnie za biodra, ciągnąc w swoją stronę. W efekcie siedziałam na nim okrakiem.
-A co, jeśli powiedziała ci to wszystko, bo wcześniej rzeczywiście postępowałem tak z dziewczynami?
Zmarszczyłam brwi i przekrzywiłam głowę.
No, okej.
Bawił się laskami.
I co ja o tym myślę?
-Dopóki mnie tak nie potraktujesz, to będzie w porządku -powiedziałam lekko i wzruszyłam ramionami.
-Jesteś pewna? -Objął mnie mocniej.
-Da. -Pochyliłam się i złączyłam nasze usta.
Hazz od razu oddał pocałunek i ścisnął mnie jeszcze mocniej, o ile to w ogóle możliwe. Przygryzłam jego wargę, a on po chwili wsunął język do moich ust.
Takie sytuacje nadal były dla mnie trochę... nowe, ale zdecydowanie nie umywały się do innych doświadczeń.
Całowanie Harrego było jedną z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek przeżyłam.
Po bliżej nieokreślonym czasie odsunęłam od niego twarz i przeczesałam jego włosy.
-Chyba musimy iść -przypomniałam.
-Chyba tak -zgodził się.
Sięgnął ręką za moimi plecami i otworzył drzwi. Wysiadłam niezgrabnie, prawie się przewracając, gdy schodziłam z jego kolan. Harry wyszedł zaraz po mnie i uprzednio zamknąwszy auto, wziął mnie za rękę i pociągnął do wejścia.
-Zrobić przejście! -krzyknął ten z tatuażami.
-Harry Styles idzie! -dopowiedział ten z większą ilością tatuaży.
Jak na rozkaz ludzie zaczęli się odsuwać i robić nam miejsce. Normalnie poczułam się jak VIP. Jejku, jacy oni szczęśliwi się zrobili na jego widok. Co chwilę krzyczeli coś typu na pewno wygrasz, stary albo, co preferowały panie: kocham cię. Jakby był jakąś gwiazdą, czy coś. Wyobrażacie sobie, jak dziwacznie i skrępowanie się poczułam, gdy usłyszałam masz zajebistą laskę?
Wreszcie weszliśmy do środka i mogłam odetchnąć z ulgą.
-Zawsze tak jest? -spytałam.
-Tylko kiedy mam się bić -odparł i przyciągnął mnie do siebie, obejmując w talii. Przedzieraliśmy się przez tłum, aż dotarliśmy pod ring, który okrążyliśmy i zatrzymaliśmy się pod ścianą. Spory kawałek oddzielony był kilkoma słupkami, a na bramce pisało VIP. A więc jednak jestem VIPem.
Czuję się dowartościowana.
Weszliśmy na oddzieloną przestrzeń, gdzie na dwóch kanapach ustawionych pod ścianą, siedzieli jacyś faceci, chłopaki, nie wiem, jakie określenie jest najlepsze. W każdym razie byli to inni, niż ostatnio. Na szczęście był wśród nich Zayn, więc nie będę czuła się speszona.
-Siema -zaczęli się ze sobą witać.
-Niezła dupa. -Jeden na mnie spojrzał.
I sytuacja znowu się powtarza. Czy oni wszyscy muszą o mnie mówić, jak o jakiejś pieprzonej rzeczy?
-Nazwij mnie tak jeszcze raz, a ci przypierdolę -zastrzegłam.
Delikatnie mówiąc, opadły im szczęki. Jedynie Zayn, Harry i bodajże Jonnah, którego poznałam ostatnim razem, zaczęli się śmiać.
-Jak zwykle wszystkich chcesz bić -skomentował Mulat, przez co sama się uśmiechnęłam.
-Idę się przygotować -oznajmił Harry. -Zostaniesz tu?
Kiwnęłam głową, a on pocałował mnie we włosy i gdzieś poszedł.
-To jest jego dziewczyna, czy dziwka? -Usłyszałam głos.
Odwróciłam się, nieźle podkurwiona.
-Ty zaraz będziesz pizdą. -Zrobiłam krok, z zamiarem uderzenia go, ale Zayn złapał mnie w porę za ramiona i zatrzymał.
-Mac, weź, kurwa, przestań -warknął mój przyjaciel. -Jeśli dalej będziesz pieprzył o takich rzeczach to wpierdoli ci albo ona, albo Harry -ostrzegł go.
-Taka mała może mi coś zrobić? -zapytał niby to lekceważąco, ale dało się zauważyć, że trochę spokorniał.
-Też trenuje boks, palancie. I to z Hazzem -oznajmił.
Posłałam temu całemu Macowi groźne spojrzenie i uwolniłam się z uścisku Zayna.
-Veronica! -Zawołał jakiś głos.
Obróciłam głowę i ujrzałam Weevela. Uśmiechnęłam się do niego i mu pomachałam. Meksykanin powtórzył moje czynności i zniknął w tłumie.
-Z kim będzie walczył Harry?
Postanowiłam zignorować dupka, który mnie obraził i wszystkich innych, którzy mają ze mną problem.
Chuj im w dupy.
-Z Phillem -odpowiedział mi Jonnah.
-Nienawidzą się, więc będzie niezła jatka -uzupełnił ktoś inny.
-Proszę o uwagę! -Ten sam sędzia, którego widziałam ostatnio wszedł na ring i zaczął uspokajać widzów. -Dziś walczyć będzie obecny mistrz, Harry Styles! -ogłosił, a tłum oszalał.
Dosłownie. Myślałam, że ogłuchnę.
Wtem Harry wszedł na ring. Był bez koszulki, w samych spodenkach i oczywiście rękawicach bokserskich.
Wyglądał... kurewsko seksownie. Ugh, skąd u mnie takie myśli?
-Jego przeciwnikiem jest Phill Lewis!
Ponownie rozległ się krzyk, pisk i te sprawy. Kiedy już wrzawa opadła, sędzia odwalił swoją robotę i dał im znać, że mogą zacząć. Harry od razu rzucił się na przeciwnika i prawdopodobnie złamał mu nos lewym prostym. Wnioskuję to po ilości krwi. Auć, musiało boleć. Ten drugi jednak nie był gorszy i szybko się pozbierał, by potem przyłożyć mu w brzuch.
Opisywanie tej walki byłoby strasznie długie i monotonne.
Raz po raz zadawali ciosy, robili uniki... Gdy wreszcie nadszedł punkt kulminacyjny, to Harry był na przegranej pozycji, bo przewrócił się, kiedy dostał w plecy. Przestraszyłam się, że coś mu się stało, ale podniósł się błyskawicznie i zakończył walkę uderzeniem w szczękę i... cóż, krótko mówiąc, wyrzucił przeciwnika poza ring.
-O kurwa -wyrwało mi się.
To wyglądało tak... surrealistycznie. Nie wierzyłam własnym oczom.
-Zwycięzcą jest Harry Styles! -Usłyszałam krzyk sędziego.
Hazz zszedł powoli z ringu, cały czas się uśmiechając. Tłum był zachwycony. Gdy był już na ziemi, Phill nadal leżał i prawdopodobnie stękał z bólu. Wtedy Harry zrobił coś, co bardzo mi się nie spodobało.
Zaczął go kopać.
Okej, walka walką, wygrana wygraną, ale to przesada. Co innego kogoś pokonać, a okładać leżącego. Wkurzona wyszłam z tej ich zagrody dla wybrańców i zaczęłam się przepychać między ludźmi. Kiedy spotkałam wzrok Harrego, patrzyłam na niego rozczarowana. Nie sądziłam, że jest taki. Zignorowałam go kompletnie i pochyliłam się nad chłopakiem, który półprzytomny leżał na brudnej podłodze.
-Żyjesz? -zapytałam na tyle głośno, by mógł mnie usłyszeć.
Kiwnął głową w odpowiedzi i skrzywił się.
-Ruszcie dupy, idioci! -wydarłam się, zwracając na siebie jeszcze większą uwagę, niż przed chwilą. -Nie wiem jak wy, ale ja, będąc ledwo co przytomną, chciałabym móc złapać oddech!
Wreszcie załapali i zaczęli się rozchodzić.
Jak można być tak nieczułym na cudzy ból?
-Co ty robisz?
Harry złapał mnie za ramię i próbował podnieść z klęczków, ale jednym ruchem odrzuciłam jego rękę.
-Pomagam mu -warknęłam.
Nie wiedziałam jeszcze jak, ale musiałam mu pomóc. Nikt inny by tego nie zrobił.
-Phill! O Boże, Phill! -zaczęła krzyczeć jakaś dziewczyna.
Po chwili kucała obok mnie. Była przerażona, a łzy kapały z jej oczu.
-Trzeba go zabrać do szpitala -powiedziałam jej.
Zemdlał. Był tak blady, a ta krew na jego twarzy i siniaki...
-M-mój brat tu jest -wyjąkała. -Pójdę po niego, ale... z-zostań z nim.
Skinęłam głową, a wysoka brunetka wstała i zaczęła biec w stronę wyjścia. Odwróciłam się i popatrzyłam na Harryego. Cały czas stał obok mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Mógłby chociaż poczuć się winny.
-Zadowolony? -parsknęłam.
-O co ci chodzi? Przecież z prawie każdej walki wychodzi się w takim stanie -mruknął obojetnie.
Kiedy miałam coś powiedzieć, dziewczyna wróciła, a razem z nią dwóch facetów. Podnieśli Philla i zabrali z magazynu.
-Dziękuję. -Pociągnęła nosem i się do mnie przytuliła. -Gdybyś nie wygoniła tych wszystkich ludzi, nigdy bym się do niego nie dostała.
-W porządku. -Oddałam uścisk. -Lepiej już idź, musicie jak najszybciej jechać.
Pokiwała głową i dziękując mi ostatni raz, wyszła. Natomiast ja, próbując choć trochę się uspokoić, wzięłam kilka głębszych oddechów.
To było wstrętne i okrutne.
Rozumiem bicie się z kimś na ringu, kiedy jedna i druga strona świadomie się na to zgadza. Ale to? Jak można okładać człowieka, który nie jest w stanie się obronić? Nie ogarniam tego. Sama wiem jak to jest, gdy ktoś silniejszy od ciebie bije cię albo zmusza do czegoś...
Nie zwracając uwagi na Stylesa i na jego wołania, wybiegłam z magazynu. Słyszałam za sobą jego kroki, ale dogonił mnie dopiero przy samochodzie.
-Zaczekaj! -Złapał mnie za nadgarstek. -Dlaczego tak się zachowujesz?
-Jeszcze pytasz? -krzyknęłam. -On już przegrał, Harry! Pokonałeś go, leżał na podłodze i nie był w stanie się podnieść, a ty jeszcze go dobiłeś!
-Ja... -przerwał. -Może trochę mnie poniosło -dodał po chwili. -Ale dlaczego jesteś na mnie taka wściekła? -Nie rozumiał. -Przecież mogłaś mi to po prostu powiedzieć.
Zakryłam twarz dłońmi, ukrywając pierwszą falę łez.
Znowu miałam to przed oczami. Widziałam siebie, kiedy Khan proponował mi podwózkę, siebie, gdy wybiegłam z jego samochodu, siebie, gdy... to robił. Potem ciemność, która była dużo lepsza od późniejszej świadomości i wspomnień.
-Veronica -powiedział Harry zmartwionym głosem. -Co się stało?
Złapał mnie za ręce i odciągnął je od twarzy.
-Dlaczego płaczesz?
Nie odpowiedziałam mu.
-Wiesz, czemu zaczęłam trenować boks? -zadałam mu natomiast pytanie.
-Co to ma do rzeczy? -Zmarszczył brwi.
-Wiele. -Zaczęłam wycierać twarz. -Zaczęłam trenować, żeby uniknąć takich sytuacji. Sytuacji, gdy ktoś silniejszy robi ci krzywdę.
-Ktoś cię skrzywdził?
-Tak, Harry. -Zacisnęłam zęby. -Zdenerwowałam się tak bardzo, ponieważ to, co zrobiłeś temu chłopakowi przypomniało mi o tym, co sama kiedyś przeżyłam -mówiłam bezbarwnym głosem.
-Powiedz mi, co takiego -poprosił.
-Kilka lat temu ktoś mnie zgwałcił i pobił -wyznałam to wreszcie.
Widziałam, jak kolory odpływają z jego twarzy, a źrenice się powiększają.
Widziałam emocje, które po kolei przez niego przepływały: najpierw szok, niedowierzanie, potem już tylko wściekłość.
czwartek, 31 lipca 2014
niedziela, 27 lipca 2014
Chapter 9
Brak samochodu coraz bardziej dawał mi się we znaki. Do szkoły -pieszo, ze szkoły -pieszo, do pracy -pieszo i tak dalej, i tak dalej. Powoli naprawdę miałam tego dość, tak samo jak tego, że jeżeli chciałam dostać się gdzieś szybciej, niż w kilkadziesiąt minut to albo musiałam jechać autobusem, albo prosić się kogoś o podwózkę.
To naprawdę irytujące!
Szłam właśnie do szkoły, a właściwie to się wlokłam, bo nie miałam na nic siły. Wczorajszy dzień tak mnie wyczerpał, że ledwo zeszłam z łóżka. Na szczęście byłam już blisko, więc tortury zaraz miały się skończyć. Nareszcie weszłam na parking i zaczęłam się rozglądać za jakąś znajomą twarzą. Nic. Zamiast tego zaczęłam czuć się osaczona. Powód? Prawie wszyscy się na mnie gapili. Przyczyna ich zachowania?
Nieznana.
Szłam więc zdezorientowana w kierunku drzwi frontowych, aż w końcu natknęłam się na Zoey.
-Cześć -przywitałam się.
-Hej. -Pocałowała mnie w policzek.
Weszłyśmy razem do szkoły i sytuacja powtórzyła się. Znowu się na mnie gapili.
-Wiesz może, o co im wszystkim chodzi? -zapytałam wreszcie.
-Serio pytasz? -Zmarszczyła brwi i otworzyła swoją szafkę.
Popatrzyłam na nią, nie rozumiejąc.
-Wszyscy już wiedzą o tobie i Stylesie -oświeciła mnie.
-I to jest powód? -wątpiłam.
-A co ty myślisz. -Zaśmiała się. -Ty jesteś nowa, a on to największy bad boy w tym mieście. Zdajesz sobie sprawę, ile dziewczyn miało i nadal ma na niego chrapkę?
-Ile? -zadałam niechętnie pytanie i sama zaczęłam przeszukiwać swoją szafkę, w celu dostania się do zeszytu od historii.
-Wiele -odparła z przekonaniem. -Naprawdę bardzo wiele. Wszystkie za nim szaleją, bo jest taki niegrzeczny i w ogóle. A tobie udało się go usidlić, chociaż mówią, że nie na długo.
-Skąd mogą to wiedzieć? -prychnęłam zdenerwowana.
-Nie wiem -mruknęła. -To nie moje słowa, acz wydaje mi się, że trochę prawdy w tym jest -wyznała.
Że co?
-A sądzisz tak, ponieważ...? -Posłałam jej wyzywające spojrzenie.
-Wyluzuj, Vero -westchnęła. -Nie jestem przeciw wam, ale on nie wydaje mi się partią na wiernego chłopaka.
-Czyli uważasz, że będzie mnie zdradzał? -żachnęłam się.
Byłam coraz bardziej wściekła.
-Mówię tylko na głos to, co sama dobrze wiesz -broniła się, unosząc ręce w poddańczym geście.
-Przeciwnie. -Trzasnęłam drzwiczkami od szafki. -Moim zdaniem Harry nie jest taki, jakim wszyscy go piszą -wysyczałam niczym żmija i odeszłam.
Pieprzona Zoey! Dlaczego ona się tak zachowuje? Odkąd się poznałyśmy zawsze była po mojej stronie, a teraz co? Gada głupoty i robi wszystko, żeby mnie wnerwić. Niech ją szlag.
Dotarłam pod salę i usiadłam samotnie na ławce. Kątem oka zauważyłam grupkę osób, która perfidnie się na mnie gapiła. Pokazałam im środkowy palec.
-Księżna nie w humorze?
Odwróciłam się i zobaczyłam Zayna, który właśnie się dosiadł.
-Owszem -mruknęłam. -Więc nie radzę ci mnie prowokować, bo możesz oberwać -ostrzegłam.
-Co się stało? -spoważniał.
-Wszyscy są tacy beznadziejni -zaczęłam narzekać. -Ludzie gadają o mnie o Harrym, a moja przyjaciółka zamiast mnie wspierać, zaczęła po nim jeździć. -Wywróciłam oczami.
-Może jest zazdrosna -podsunął.
-Zwariowałeś? -popatrzyłam na niego. -Czemu miałaby być zazdrosna o Harrego? -wątpiłam.
-Niekoniecznie o niego -odpowiedział z namysłem. -Może chodzi jej o to, że tobie się układa, a tymczasem jej były cieszy się szczęściem z laską, której ona od zawsze nienawidzi.
-Może coś w tym jest. -Wzruszyłam ramionami.
-Skoro nasza babska pogaduszka już skończona. -Zaczął się śmiać, a ja chcąc nie chcąc dołączyłam do niego. -To pozwolisz, że się oddalę i pójdę na wuef?
-Jeśli musisz. -Zachichotałam ponownie, a Zayn odszedł.
Zadzwonił dzwonek, a Khan zjawił się kilka sekund później i zaczął nas wpuszczać do sali. Nie spieszyło mi się, więc weszłam prawie na końcu. Kiwnęłam głową Louisowi, który uśmiechał się do mnie z tyłów sali. Popatrzyłam na Zoey, która samotnie siedziała w naszej wspólnej ławce. Nie miałam ochoty się dosiąść. Zignorowałam ją i usiadłam przed Tomlinsonem. Jedną z ostatnich osób, jakie weszły do klasy, był Harry, razem ze swoimi kumplami, których miałam okazję poznać na walkach. Jak się okazało, nie wszyscy byli starsi. Styles zmarszczył brwi, patrząc najpierw na mnie a potem na moją przyjaciółkę. Odwróciłam wzrok.
-Zamierzają panowie usiąść? -ponaglił ich nauczyciel.
Wszyscy poszli do swoich ławek, ale Harry zamiast usiąść z niejakim Niallem, jak miał w zwyczaju, dosiadł się do mnie.
-Pokłóciłyście się? -szepnął.
Kiwnęłam głową nadal zła, a on złapał mnie pod ławką za rękę.
Jak tandetna jestem mówiąc, że humor od razu mi się poprawił?
-O co poszło? -zapytał, nie zwracając uwagi na Khana, który właśnie zaczął omawiać temat.
Zerknęłam na Zo, która też na nas patrzyła. Ostentacyjnie odwróciłam głowę. Niech wie, że przesadziła. Naprawdę zrobiło mi się przykro, gdy dowiedziałam się, co na ten temat myśli.
-O to, że uważa mnie za naiwną panienkę -mruknęłam.
-Widziałem w swoim życiu bardziej naiwne -stwierdził.
-Panno Toretto, proszę podejść do tablicy i rozwiązać zadanie szóste ze strony dwudziestej -zażądał ten pieprzony... nauczyciel.
-A co jeśli nie umiem? -odpowiedziałam chamsko.
-Proszę przyjść i się przekonać.
Wywróciłam oczami i niechętnie spełniłam polecenie. Stanęłam przy tej cholernej tablicy i zaczęłam czytać równie cholerne zadanie, a kiedy zerknęłam na cholerną twarz cholernego Khana zaczęło mi się cholernie chcieć rzygać.
Oto, jakie uczucia wzbudza we mnie najbardziej lubiany belfer.
-Nadal nie umiem -poinformowałam.
-Jak to? -Zmarszczył brwi. -Z tego, co dowiedziałem się od profesora Hankinsa byłaś jedną z najmądrzejszych uczennic, mimo, że wspominał, iż twoje zachowanie nigdy nie należało do wzorowych -poinformował. -Z czym jestem w stanie się zgodzić.
Niech cię piekło pochłonie ty czarci pomiocie.
-Tak, cóż, chyba ominęłam kolejkę po kulturę, na rzecz bycia wredną -parsknęłam z sarkazmem.
-Obawiam się, że jestem zmuszony zostawić cię po lekcjach. -Skrzyżował ręce na piersi.
-Świetny pomysł. -Pokiwałam głową. -Na pewno będę przez to milsza. -Uśmiechnęłam się najbardziej wrednie i perfidnie jak umiałam.
-Siadaj -powiedział tylko.
Wywróciłam oczami i wróciłam do ławki. Co za kutas. Jeśli po lekcjach znaczy sam na sam z nim, to chyba wolę oderżnąć sobie głowę piłą mechaniczną. I chyba to zrobię, jeżeli rzeczywiście tak będzie. Nie zamierzam siedzieć po szkole w pustej sali z tym zwyrodnialcem. Po moim trupie.
Na moje szczęście dzwonek ogłosił koniec tej beznadziejnej lekcji naprawdę szybko, więc z ulgą mogłam opuścić klasę. Szłam przez korytarz wpadając na co drugą osobę i nawet nie fatygowałam się, żeby przeprosić, za co byłam obdarza nieprzyjemnymi spojrzeniami.
Ni stąd ni zowąd pojawił się Harry, który zatrzymał mnie, łapiąc moją rękę.
-Jesteś taka wściekła przez Zoey? -spytał i oparł mnie o ścianę.
Zamknęłam na chwilę oczy, aby choć trochę się uspokoić.
-Poniekąd -odparłam w końcu.
-To znaczy? -Pocałował mnie lekko w usta.
Tak, patrzcie się, pieprzeni idioci bez własnych żyć.
-Nie wiem jak to wytłumaczyć -przyznałam.
-Chodzi o tego nauczyciela?
-Nie -powiedziałam szybko. -To znaczy tak. To znaczy...
Zaczęłam gubić się we własnych słowach i westchnęłam bezradnie.
-To zbyt skomplikowane, jak na ten moment. -Przygryzłam wargę. -Wytłumaczę ci to... kiedyś.
-W porządku -odpuścił i znowu mnie pocałował, tym razem mocniej, bardziej intymnie. -Nie czuj się przeze mnie osaczona, bo to ostatnie, czego chcę. -Odgarnął mi włosy z twarzy.
-Wcale nie sprawiasz, że tak się czuję -zapewniłam szczerze.
Uczucia, które on we mnie wzbudza nie mają nic wspólnego z osaczaniem. Przeciwnie, kiedy jest blisko czuję się tak niesamowicie szczęśliwa i kurewsko bezpieczna, jakby to on był lekiem na całe zło wokół mnie.
-Jutro jest walka -zmienił temat, za co byłam mu bardzo wdzięczna.
Może mu powiem, ale nie teraz ani w najbliższym czasie. Gdyby wiedział, to w najlepszym wypadku zabiłby nauczyciela historii, a w najgorszym kazałby mi się więcej na oczy nie pokazywać.
-Chcesz iść? -spytał.
-Oczywiście -ucieszyłam się.
-Ja będę się bił -oznajmił po chwili.
-W takim razie postawię na ciebie. -Uśmiechnęłam się.
-Nie jesteś zła o to całe gówno z prochami i walkami?
-Nie-e. -Chwyciłam go za dłonie. -Przyznaję, to trochę... niecodzienne, ale nie mam z tym problemu. Gdybyś tego nie robił, nie byłbyś wówczas tą samą osobą, którą jesteś teraz.
Puściłam jego ręce i odsunęłam się od ściany.
-Muszę iść -oznajmiłam. -Zajęcia i te sprawy.
Posłałam mu ostatni uśmiech i odeszłam w swoją stronę.
Cały dzień był do dupy. Nie miałam już żadnych zajęć z Harrym, więc siedziałam sama, bo naprawdę nie miałam ochoty na towarzystwo Zoey, a co się z tym wiąże, również Vicky, bo były wyjątkowo nierozłączne. Jednak denne lekcje były o wiele lepsze od tego, co teraz mnie czeka.
Karna godzina.
Modliłam się, żeby pilnował mnie jakikolwiek nauczyciel, byle nie Noel Khan, a nawet jeśli, to niech będą też inni uczniowie, oczekujący na karę. Otworzyłam drzwi odpowiedniej klasy i go zobaczyłam. Ale... nie był sam.
Nawet nie zauważył, jak weszłam, tak był zajęty.
A czym?
Dobieraniem się do jakiejś dziewczyny.
Odchrząknęłam, zwracając na siebie uwagę. Uczennica momentalnie go odepchnęła i podbiegła do mnie. Płakała.
-Jak widzę, nie zrezygnowałeś ze swoich praktyk -rzuciłam wściekle, łapiąc ją za rękę.
Była roztrzęsiona.
-To ty. -Zaśmiał się bezczelnie. -Chcesz dołączyć?
-Wolałabym, żeby przeszło po mnie stado byków -syknęłam.
-To nie byłoby przyjemne -kontynuował wkurwiająco wesołym tonem.
Miałam ochotę mu przyłożyć. Jak on mógł? Próbował skrzywdzić kolejną osobę.
-Ciekawe, czy nadal będziesz taki radosny, kiedy opowiemy dyrekcji o tym, co tu zaszło -prychnęłam.
-Dyrektor to mój dobry przyjaciel i nie sądzę, żeby wam uwierzył -oznajmił z satysfakcją. -Wiesz, ile dziewczynek takich jak wy próbowało mnie oskarżyć? Wiele, ale żadnej się nie udało tego udowodnić.
-Jestem świadkiem -przypomniałam.
-One też miały swoich świadków. -Znowu zaczął się śmiać w ten okropny sposób. -Proszę, idźcie do dyrektora, przekonamy się, kto ma racje.
Zagotowałam się w środku.
A więc tak.
Robił, co chciał, bo miał znajomości.
-Nie mów nikomu -poprosiła szeptem ta dziewczyna.
I wtedy dopiero zdałam sobie sprawę, kim jest. Alice Donovan. To dla niej Steven rzucił Zo.
-Wyjdź na zewnątrz -poleciłam i popchnęłam ją lekko w kierunku drzwi.
-Zdecydowałaś się zabawić? -zakpił.
-Właściwie, to tak -powiedziałam.
W kilka kroków znalazłam się przy nim i z całej siły walnęłam go w twarz. Zachwiał się, ale nie upadł, więc poprawiłam lewym prostym. Był tak zaskoczony, że nie stawiał żadnego oporu. Kiedy już leżał na ziemi, zaczęłam go kopać. Wyrzuciłam z siebie cały ból i całą wściekłość, które kotłowały się we mnie od tylu lat.
-Zajebiste uczucie, co nie? -spytałam podle, nawiązując do tego, jak on mnie wtedy pobił.
Kopnęłam go ostatni raz i wyszłam, rzucając na odchodne:
-Takich jak ty powinno się oddawać do kastracji.
Na korytarzu ujrzałam płaczącą Alice, która skulona siedziała na ławce. Mogła skończyć jak ja. Miała szczęście, że tam weszłam.
-Uspokoiłaś się trochę? -Położyłam jej rękę na plecach.
-D-dlaczego on... -zaczęła się jąkać, a jej ciałem wstrząsnęły spazmy szlochu.
-Już jest okej -zapewniłam. -Już po wszystkim.
Pozwoliłam się jej do mnie przytulić i przeczesywałam powoli jej włosy. Było już długo po ostatniej lekcji, więc szkoła była prawie pusta. Znając życie tylko kilka woźnych kręci się gdzieś na ostatnich piętrach.
-Zabiorę cię do domu -powiedziałam.
Blondynka podniosła głowę i popatrzyła na mnie.
-Dziękuję -szepnęła.
Uśmiechnęłam się słabo.
-Masz samochód?
Kiwnęła głową i powoli wstała. Objęłam ją i poprowadziłam przed szkołę. Usadziłam ją na siedzeniu pasażera niebieskiego garbusa, a sama klapnęłam za kierownicą.
-Jest ktoś u ciebie w domu?
-Teraz nie -odparła ochrypłym od płaczu głosem. -Rodzice wracają wieczorem.
-Okej -westchnęłam, zapalając wóz.
Wyjechałam z parkingu, a Alice podała mi adres. Potem milczałyśmy. Prawie całą drogę. Ale ja musiałam coś powiedzieć. Czułam, że powinnam.
-Zrobił ci jakąś krzywdę? -Zerknęłam na nią.
-Nie zdążył.
-W takim razie masz szczęście -stwierdziłam ponuro.
-Szczęście?! -krzyknęła piskliwie. -Czy ty masz pojęcie, co on chciał zrobić?!
-Aż za dobre -westchnęłam.
-O co ci chodzi? -Zmarszczyła brwi.
-O nic -mruknęłam.
Dojechałyśmy do jej domu. Pomogłam jej wysiąść i usadziłam na kanapie w salonie.
-Zrobię ci herbaty -oznajmiłam i zostawiłam ją samą.
Miałam cholerny mętlik w głowie. Nie wiedziałam, co myśleć. Jedno było pewne: on musiał za to zapłacić. Ale jak mam to zrobić? Jeśli pójdę do dyra, to na pewno mi nie uwierzy, a o pomocy Alice mogę zapomnieć. Widać, że się boi i zapewne wstydzi. Zupełnie jak ja kiedyś. Ale ten kutas pożałuje, już ja tego dopilnuję. W tej sprawie było coś, co nie dawało mi spokoju. Najpierw ja, potem Alexandra, a teraz Alice. Po drodze było pewnie też mnóstwo innych, o których nigdy się nie dowiem. Ale tu była pewna chronologia, trochę naciągana, ale jednak. Co, jeśli to on jest winny śmierci Vonderwall? Może znowu chciał się zabawić, ale tym razem przesadził i to wszystko wyszło spoza jego kontroli? To jest możliwe...
Zamrugałam kilkakrotnie, gdy piszczenie czajnika zawróciło mnie ze ścieżki myśli. Zaparzyłam dwie herbaty i wróciłam do Alice.
-Opowiesz mi, co tam się stało? -spytałam, stawiając kubki na stole.
-Po co? -Pociągnęła nosem. -I tak nie zamierzam go oskarżyć. Ty też tego nie zrobisz.
-Posłuchaj, Alice -zaczęłam ostrożnie. -Nie jesteś jego pierwszą ofiarą.
-Jak to? -Zdziwiła się.
-Ale zdecydowanie najmniej ucierpiałaś -zapewniłam. -Nie masz pojęcia, do czego on jest zdolny.
-A ty masz? -Patrzyła na mnie bezradnie, nic nie rozumiejąc.
-Tak, mam -przyznałam. -Byłam kiedyś na twoim miejscu -dodałam niechętnie.
Jeśli ma mi zaufać, muszę jej powiedzieć prawdę. Oczywiście z pominięciem niektórych szczegółów.
-Ale... jak to w ogóle możliwe? -znowu zaczęła się trząść. -Kiedy?
-Kilka lat temu. -Wzruszyłam ramionami. -Uczył w mojej starej szkole -mruknęłam wymijająco. -Dlatego tak bardzo zależy mi na tym, żeby zapłacił za to, co zrobił i nie mógł skrzywdzić kolejnych dziewczyn.
-Jak chcesz to zrobić? -Poddała się.
-Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę -obiecałam.
Alice uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością i zaczęła pić przygotowaną przeze mnie herbatę. Zrobiłam to samo i obie zamilkłyśmy. Muszę wymyślić jakiś plan, żeby udowodnić mu winę. Tylko, że jak? Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
-Dostałam karę na biologii -odezwała się wreszcie. -Pani Ming się na mnie wkurzyła, bo ciągle gadałam. Po lekcjach poszłam do wyznaczonej sali, no i... on tam był. -Przygryzła wargę. -Kazał mi wejść i zająć miejsce. Na początku było spoko, ale potem... -przerwała.
Zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać. Było mi jej tak strasznie szkoda.
-Podszedł do mnie i usiadł na ławce -kontynuowała. -Zaczął mówić, że jestem ładna i inne bzdety tego typu. Myślałam, że to tylko takie gadanie, a on, no wiesz, jest jeszcze młody i lubi flirtować. Głupia byłam, co nie? -westchnęła. -Wtedy zaczął mnie dotykać. Mówiłam mu, żeby przestał, ale nie chciał słuchać. Strasznie się bałam, a on powiedział, że jak zacznę krzyczeć, to... to mnie pobije. Całował mnie po szyi, ramionach... To było obrzydliwe. -Wzdrygnęła się, jakby na nowo poczuła jego łapy na swoim ciele. -Zaczęłam płakać, a wtedy weszłaś ty. Resztę już znasz -zakończyła.
To totalnie w jego stylu, a Alexandrą mogło być podobnie...
-Zostaniesz ze mną do powrotu rodziców?
-Co? -Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc pytania.
Tak to jest, jak się odpływa w towarzystwie.
-Czy mogłabyś zostać ze mną, aż do powrotu moich rodziców? -powtórzyła z nadzieją.
-Pewnie -zgodziłam się.
Plan.
Plan.
Kurwa plan!
Co mogłabym wymyślić, żeby go złapać?
To naprawdę irytujące!
Szłam właśnie do szkoły, a właściwie to się wlokłam, bo nie miałam na nic siły. Wczorajszy dzień tak mnie wyczerpał, że ledwo zeszłam z łóżka. Na szczęście byłam już blisko, więc tortury zaraz miały się skończyć. Nareszcie weszłam na parking i zaczęłam się rozglądać za jakąś znajomą twarzą. Nic. Zamiast tego zaczęłam czuć się osaczona. Powód? Prawie wszyscy się na mnie gapili. Przyczyna ich zachowania?
Nieznana.
Szłam więc zdezorientowana w kierunku drzwi frontowych, aż w końcu natknęłam się na Zoey.
-Cześć -przywitałam się.
-Hej. -Pocałowała mnie w policzek.
Weszłyśmy razem do szkoły i sytuacja powtórzyła się. Znowu się na mnie gapili.
-Wiesz może, o co im wszystkim chodzi? -zapytałam wreszcie.
-Serio pytasz? -Zmarszczyła brwi i otworzyła swoją szafkę.
Popatrzyłam na nią, nie rozumiejąc.
-Wszyscy już wiedzą o tobie i Stylesie -oświeciła mnie.
-I to jest powód? -wątpiłam.
-A co ty myślisz. -Zaśmiała się. -Ty jesteś nowa, a on to największy bad boy w tym mieście. Zdajesz sobie sprawę, ile dziewczyn miało i nadal ma na niego chrapkę?
-Ile? -zadałam niechętnie pytanie i sama zaczęłam przeszukiwać swoją szafkę, w celu dostania się do zeszytu od historii.
-Wiele -odparła z przekonaniem. -Naprawdę bardzo wiele. Wszystkie za nim szaleją, bo jest taki niegrzeczny i w ogóle. A tobie udało się go usidlić, chociaż mówią, że nie na długo.
-Skąd mogą to wiedzieć? -prychnęłam zdenerwowana.
-Nie wiem -mruknęła. -To nie moje słowa, acz wydaje mi się, że trochę prawdy w tym jest -wyznała.
Że co?
-A sądzisz tak, ponieważ...? -Posłałam jej wyzywające spojrzenie.
-Wyluzuj, Vero -westchnęła. -Nie jestem przeciw wam, ale on nie wydaje mi się partią na wiernego chłopaka.
-Czyli uważasz, że będzie mnie zdradzał? -żachnęłam się.
Byłam coraz bardziej wściekła.
-Mówię tylko na głos to, co sama dobrze wiesz -broniła się, unosząc ręce w poddańczym geście.
-Przeciwnie. -Trzasnęłam drzwiczkami od szafki. -Moim zdaniem Harry nie jest taki, jakim wszyscy go piszą -wysyczałam niczym żmija i odeszłam.
Pieprzona Zoey! Dlaczego ona się tak zachowuje? Odkąd się poznałyśmy zawsze była po mojej stronie, a teraz co? Gada głupoty i robi wszystko, żeby mnie wnerwić. Niech ją szlag.
Dotarłam pod salę i usiadłam samotnie na ławce. Kątem oka zauważyłam grupkę osób, która perfidnie się na mnie gapiła. Pokazałam im środkowy palec.
-Księżna nie w humorze?
Odwróciłam się i zobaczyłam Zayna, który właśnie się dosiadł.
-Owszem -mruknęłam. -Więc nie radzę ci mnie prowokować, bo możesz oberwać -ostrzegłam.
-Co się stało? -spoważniał.
-Wszyscy są tacy beznadziejni -zaczęłam narzekać. -Ludzie gadają o mnie o Harrym, a moja przyjaciółka zamiast mnie wspierać, zaczęła po nim jeździć. -Wywróciłam oczami.
-Może jest zazdrosna -podsunął.
-Zwariowałeś? -popatrzyłam na niego. -Czemu miałaby być zazdrosna o Harrego? -wątpiłam.
-Niekoniecznie o niego -odpowiedział z namysłem. -Może chodzi jej o to, że tobie się układa, a tymczasem jej były cieszy się szczęściem z laską, której ona od zawsze nienawidzi.
-Może coś w tym jest. -Wzruszyłam ramionami.
-Skoro nasza babska pogaduszka już skończona. -Zaczął się śmiać, a ja chcąc nie chcąc dołączyłam do niego. -To pozwolisz, że się oddalę i pójdę na wuef?
-Jeśli musisz. -Zachichotałam ponownie, a Zayn odszedł.
Zadzwonił dzwonek, a Khan zjawił się kilka sekund później i zaczął nas wpuszczać do sali. Nie spieszyło mi się, więc weszłam prawie na końcu. Kiwnęłam głową Louisowi, który uśmiechał się do mnie z tyłów sali. Popatrzyłam na Zoey, która samotnie siedziała w naszej wspólnej ławce. Nie miałam ochoty się dosiąść. Zignorowałam ją i usiadłam przed Tomlinsonem. Jedną z ostatnich osób, jakie weszły do klasy, był Harry, razem ze swoimi kumplami, których miałam okazję poznać na walkach. Jak się okazało, nie wszyscy byli starsi. Styles zmarszczył brwi, patrząc najpierw na mnie a potem na moją przyjaciółkę. Odwróciłam wzrok.
-Zamierzają panowie usiąść? -ponaglił ich nauczyciel.
Wszyscy poszli do swoich ławek, ale Harry zamiast usiąść z niejakim Niallem, jak miał w zwyczaju, dosiadł się do mnie.
-Pokłóciłyście się? -szepnął.
Kiwnęłam głową nadal zła, a on złapał mnie pod ławką za rękę.
Jak tandetna jestem mówiąc, że humor od razu mi się poprawił?
-O co poszło? -zapytał, nie zwracając uwagi na Khana, który właśnie zaczął omawiać temat.
Zerknęłam na Zo, która też na nas patrzyła. Ostentacyjnie odwróciłam głowę. Niech wie, że przesadziła. Naprawdę zrobiło mi się przykro, gdy dowiedziałam się, co na ten temat myśli.
-O to, że uważa mnie za naiwną panienkę -mruknęłam.
-Widziałem w swoim życiu bardziej naiwne -stwierdził.
-Panno Toretto, proszę podejść do tablicy i rozwiązać zadanie szóste ze strony dwudziestej -zażądał ten pieprzony... nauczyciel.
-A co jeśli nie umiem? -odpowiedziałam chamsko.
-Proszę przyjść i się przekonać.
Wywróciłam oczami i niechętnie spełniłam polecenie. Stanęłam przy tej cholernej tablicy i zaczęłam czytać równie cholerne zadanie, a kiedy zerknęłam na cholerną twarz cholernego Khana zaczęło mi się cholernie chcieć rzygać.
Oto, jakie uczucia wzbudza we mnie najbardziej lubiany belfer.
-Nadal nie umiem -poinformowałam.
-Jak to? -Zmarszczył brwi. -Z tego, co dowiedziałem się od profesora Hankinsa byłaś jedną z najmądrzejszych uczennic, mimo, że wspominał, iż twoje zachowanie nigdy nie należało do wzorowych -poinformował. -Z czym jestem w stanie się zgodzić.
Niech cię piekło pochłonie ty czarci pomiocie.
-Tak, cóż, chyba ominęłam kolejkę po kulturę, na rzecz bycia wredną -parsknęłam z sarkazmem.
-Obawiam się, że jestem zmuszony zostawić cię po lekcjach. -Skrzyżował ręce na piersi.
-Świetny pomysł. -Pokiwałam głową. -Na pewno będę przez to milsza. -Uśmiechnęłam się najbardziej wrednie i perfidnie jak umiałam.
-Siadaj -powiedział tylko.
Wywróciłam oczami i wróciłam do ławki. Co za kutas. Jeśli po lekcjach znaczy sam na sam z nim, to chyba wolę oderżnąć sobie głowę piłą mechaniczną. I chyba to zrobię, jeżeli rzeczywiście tak będzie. Nie zamierzam siedzieć po szkole w pustej sali z tym zwyrodnialcem. Po moim trupie.
Na moje szczęście dzwonek ogłosił koniec tej beznadziejnej lekcji naprawdę szybko, więc z ulgą mogłam opuścić klasę. Szłam przez korytarz wpadając na co drugą osobę i nawet nie fatygowałam się, żeby przeprosić, za co byłam obdarza nieprzyjemnymi spojrzeniami.
Ni stąd ni zowąd pojawił się Harry, który zatrzymał mnie, łapiąc moją rękę.
-Jesteś taka wściekła przez Zoey? -spytał i oparł mnie o ścianę.
Zamknęłam na chwilę oczy, aby choć trochę się uspokoić.
-Poniekąd -odparłam w końcu.
-To znaczy? -Pocałował mnie lekko w usta.
Tak, patrzcie się, pieprzeni idioci bez własnych żyć.
-Nie wiem jak to wytłumaczyć -przyznałam.
-Chodzi o tego nauczyciela?
-Nie -powiedziałam szybko. -To znaczy tak. To znaczy...
Zaczęłam gubić się we własnych słowach i westchnęłam bezradnie.
-To zbyt skomplikowane, jak na ten moment. -Przygryzłam wargę. -Wytłumaczę ci to... kiedyś.
-W porządku -odpuścił i znowu mnie pocałował, tym razem mocniej, bardziej intymnie. -Nie czuj się przeze mnie osaczona, bo to ostatnie, czego chcę. -Odgarnął mi włosy z twarzy.
-Wcale nie sprawiasz, że tak się czuję -zapewniłam szczerze.
Uczucia, które on we mnie wzbudza nie mają nic wspólnego z osaczaniem. Przeciwnie, kiedy jest blisko czuję się tak niesamowicie szczęśliwa i kurewsko bezpieczna, jakby to on był lekiem na całe zło wokół mnie.
-Jutro jest walka -zmienił temat, za co byłam mu bardzo wdzięczna.
Może mu powiem, ale nie teraz ani w najbliższym czasie. Gdyby wiedział, to w najlepszym wypadku zabiłby nauczyciela historii, a w najgorszym kazałby mi się więcej na oczy nie pokazywać.
-Chcesz iść? -spytał.
-Oczywiście -ucieszyłam się.
-Ja będę się bił -oznajmił po chwili.
-W takim razie postawię na ciebie. -Uśmiechnęłam się.
-Nie jesteś zła o to całe gówno z prochami i walkami?
-Nie-e. -Chwyciłam go za dłonie. -Przyznaję, to trochę... niecodzienne, ale nie mam z tym problemu. Gdybyś tego nie robił, nie byłbyś wówczas tą samą osobą, którą jesteś teraz.
Puściłam jego ręce i odsunęłam się od ściany.
-Muszę iść -oznajmiłam. -Zajęcia i te sprawy.
Posłałam mu ostatni uśmiech i odeszłam w swoją stronę.
Cały dzień był do dupy. Nie miałam już żadnych zajęć z Harrym, więc siedziałam sama, bo naprawdę nie miałam ochoty na towarzystwo Zoey, a co się z tym wiąże, również Vicky, bo były wyjątkowo nierozłączne. Jednak denne lekcje były o wiele lepsze od tego, co teraz mnie czeka.
Karna godzina.
Modliłam się, żeby pilnował mnie jakikolwiek nauczyciel, byle nie Noel Khan, a nawet jeśli, to niech będą też inni uczniowie, oczekujący na karę. Otworzyłam drzwi odpowiedniej klasy i go zobaczyłam. Ale... nie był sam.
Nawet nie zauważył, jak weszłam, tak był zajęty.
A czym?
Dobieraniem się do jakiejś dziewczyny.
Odchrząknęłam, zwracając na siebie uwagę. Uczennica momentalnie go odepchnęła i podbiegła do mnie. Płakała.
-Jak widzę, nie zrezygnowałeś ze swoich praktyk -rzuciłam wściekle, łapiąc ją za rękę.
Była roztrzęsiona.
-To ty. -Zaśmiał się bezczelnie. -Chcesz dołączyć?
-Wolałabym, żeby przeszło po mnie stado byków -syknęłam.
-To nie byłoby przyjemne -kontynuował wkurwiająco wesołym tonem.
Miałam ochotę mu przyłożyć. Jak on mógł? Próbował skrzywdzić kolejną osobę.
-Ciekawe, czy nadal będziesz taki radosny, kiedy opowiemy dyrekcji o tym, co tu zaszło -prychnęłam.
-Dyrektor to mój dobry przyjaciel i nie sądzę, żeby wam uwierzył -oznajmił z satysfakcją. -Wiesz, ile dziewczynek takich jak wy próbowało mnie oskarżyć? Wiele, ale żadnej się nie udało tego udowodnić.
-Jestem świadkiem -przypomniałam.
-One też miały swoich świadków. -Znowu zaczął się śmiać w ten okropny sposób. -Proszę, idźcie do dyrektora, przekonamy się, kto ma racje.
Zagotowałam się w środku.
A więc tak.
Robił, co chciał, bo miał znajomości.
-Nie mów nikomu -poprosiła szeptem ta dziewczyna.
I wtedy dopiero zdałam sobie sprawę, kim jest. Alice Donovan. To dla niej Steven rzucił Zo.
-Wyjdź na zewnątrz -poleciłam i popchnęłam ją lekko w kierunku drzwi.
-Zdecydowałaś się zabawić? -zakpił.
-Właściwie, to tak -powiedziałam.
W kilka kroków znalazłam się przy nim i z całej siły walnęłam go w twarz. Zachwiał się, ale nie upadł, więc poprawiłam lewym prostym. Był tak zaskoczony, że nie stawiał żadnego oporu. Kiedy już leżał na ziemi, zaczęłam go kopać. Wyrzuciłam z siebie cały ból i całą wściekłość, które kotłowały się we mnie od tylu lat.
-Zajebiste uczucie, co nie? -spytałam podle, nawiązując do tego, jak on mnie wtedy pobił.
Kopnęłam go ostatni raz i wyszłam, rzucając na odchodne:
-Takich jak ty powinno się oddawać do kastracji.
Na korytarzu ujrzałam płaczącą Alice, która skulona siedziała na ławce. Mogła skończyć jak ja. Miała szczęście, że tam weszłam.
-Uspokoiłaś się trochę? -Położyłam jej rękę na plecach.
-D-dlaczego on... -zaczęła się jąkać, a jej ciałem wstrząsnęły spazmy szlochu.
-Już jest okej -zapewniłam. -Już po wszystkim.
Pozwoliłam się jej do mnie przytulić i przeczesywałam powoli jej włosy. Było już długo po ostatniej lekcji, więc szkoła była prawie pusta. Znając życie tylko kilka woźnych kręci się gdzieś na ostatnich piętrach.
-Zabiorę cię do domu -powiedziałam.
Blondynka podniosła głowę i popatrzyła na mnie.
-Dziękuję -szepnęła.
Uśmiechnęłam się słabo.
-Masz samochód?
Kiwnęła głową i powoli wstała. Objęłam ją i poprowadziłam przed szkołę. Usadziłam ją na siedzeniu pasażera niebieskiego garbusa, a sama klapnęłam za kierownicą.
-Jest ktoś u ciebie w domu?
-Teraz nie -odparła ochrypłym od płaczu głosem. -Rodzice wracają wieczorem.
-Okej -westchnęłam, zapalając wóz.
Wyjechałam z parkingu, a Alice podała mi adres. Potem milczałyśmy. Prawie całą drogę. Ale ja musiałam coś powiedzieć. Czułam, że powinnam.
-Zrobił ci jakąś krzywdę? -Zerknęłam na nią.
-Nie zdążył.
-W takim razie masz szczęście -stwierdziłam ponuro.
-Szczęście?! -krzyknęła piskliwie. -Czy ty masz pojęcie, co on chciał zrobić?!
-Aż za dobre -westchnęłam.
-O co ci chodzi? -Zmarszczyła brwi.
-O nic -mruknęłam.
Dojechałyśmy do jej domu. Pomogłam jej wysiąść i usadziłam na kanapie w salonie.
-Zrobię ci herbaty -oznajmiłam i zostawiłam ją samą.
Miałam cholerny mętlik w głowie. Nie wiedziałam, co myśleć. Jedno było pewne: on musiał za to zapłacić. Ale jak mam to zrobić? Jeśli pójdę do dyra, to na pewno mi nie uwierzy, a o pomocy Alice mogę zapomnieć. Widać, że się boi i zapewne wstydzi. Zupełnie jak ja kiedyś. Ale ten kutas pożałuje, już ja tego dopilnuję. W tej sprawie było coś, co nie dawało mi spokoju. Najpierw ja, potem Alexandra, a teraz Alice. Po drodze było pewnie też mnóstwo innych, o których nigdy się nie dowiem. Ale tu była pewna chronologia, trochę naciągana, ale jednak. Co, jeśli to on jest winny śmierci Vonderwall? Może znowu chciał się zabawić, ale tym razem przesadził i to wszystko wyszło spoza jego kontroli? To jest możliwe...
Zamrugałam kilkakrotnie, gdy piszczenie czajnika zawróciło mnie ze ścieżki myśli. Zaparzyłam dwie herbaty i wróciłam do Alice.
-Opowiesz mi, co tam się stało? -spytałam, stawiając kubki na stole.
-Po co? -Pociągnęła nosem. -I tak nie zamierzam go oskarżyć. Ty też tego nie zrobisz.
-Posłuchaj, Alice -zaczęłam ostrożnie. -Nie jesteś jego pierwszą ofiarą.
-Jak to? -Zdziwiła się.
-Ale zdecydowanie najmniej ucierpiałaś -zapewniłam. -Nie masz pojęcia, do czego on jest zdolny.
-A ty masz? -Patrzyła na mnie bezradnie, nic nie rozumiejąc.
-Tak, mam -przyznałam. -Byłam kiedyś na twoim miejscu -dodałam niechętnie.
Jeśli ma mi zaufać, muszę jej powiedzieć prawdę. Oczywiście z pominięciem niektórych szczegółów.
-Ale... jak to w ogóle możliwe? -znowu zaczęła się trząść. -Kiedy?
-Kilka lat temu. -Wzruszyłam ramionami. -Uczył w mojej starej szkole -mruknęłam wymijająco. -Dlatego tak bardzo zależy mi na tym, żeby zapłacił za to, co zrobił i nie mógł skrzywdzić kolejnych dziewczyn.
-Jak chcesz to zrobić? -Poddała się.
-Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę -obiecałam.
Alice uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością i zaczęła pić przygotowaną przeze mnie herbatę. Zrobiłam to samo i obie zamilkłyśmy. Muszę wymyślić jakiś plan, żeby udowodnić mu winę. Tylko, że jak? Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
-Dostałam karę na biologii -odezwała się wreszcie. -Pani Ming się na mnie wkurzyła, bo ciągle gadałam. Po lekcjach poszłam do wyznaczonej sali, no i... on tam był. -Przygryzła wargę. -Kazał mi wejść i zająć miejsce. Na początku było spoko, ale potem... -przerwała.
Zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać. Było mi jej tak strasznie szkoda.
-Podszedł do mnie i usiadł na ławce -kontynuowała. -Zaczął mówić, że jestem ładna i inne bzdety tego typu. Myślałam, że to tylko takie gadanie, a on, no wiesz, jest jeszcze młody i lubi flirtować. Głupia byłam, co nie? -westchnęła. -Wtedy zaczął mnie dotykać. Mówiłam mu, żeby przestał, ale nie chciał słuchać. Strasznie się bałam, a on powiedział, że jak zacznę krzyczeć, to... to mnie pobije. Całował mnie po szyi, ramionach... To było obrzydliwe. -Wzdrygnęła się, jakby na nowo poczuła jego łapy na swoim ciele. -Zaczęłam płakać, a wtedy weszłaś ty. Resztę już znasz -zakończyła.
To totalnie w jego stylu, a Alexandrą mogło być podobnie...
-Zostaniesz ze mną do powrotu rodziców?
-Co? -Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc pytania.
Tak to jest, jak się odpływa w towarzystwie.
-Czy mogłabyś zostać ze mną, aż do powrotu moich rodziców? -powtórzyła z nadzieją.
-Pewnie -zgodziłam się.
Plan.
Plan.
Kurwa plan!
Co mogłabym wymyślić, żeby go złapać?
czwartek, 24 lipca 2014
Chapter 8
Zayn wysadził mnie pod domen Sillenów i po kilku minutach wykłócania się, że nie zostawi mnie tu samej, wreszcie odjechał.
Podeszłam powoli do drzwi i dałam sobie kilka chwil, na wymyślenie pretekstu, aby dostać się do środka. No to jedziemy. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam. Niemalże od razu otworzyła mi jasnowłosa kobieta w średnim wieku o miłym uśmiechu. Sama przykleiłam do twarzy swój najbardziej przekonujący.
-Dzień dobry, pani Sillen -przywitałam się milutko.
-Witaj...
-Nancy. -Wyciągnęłam przed siebie dłoń.
Kobieta ją uścisnęła i posłała kolejny czarujący uśmiech.
-Jestem przyjaciółką Adama -zaczęłam moją historię. -Pożyczyłam mu ostatnio kilka zeszytów, a są mi teraz bardzo potrzebne. Jest może w domu?
-Tak, zapraszam. -Zrobiła mi miejsce w przejściu i zamknęła za mną drzwi. -Zaprowadzę cię do jego pokoju.
Szłam zaraz za nią, rzucając komplementy typu ma pani bardzo ładny dom, aż dotarłyśmy do odpowiednich drzwi.
-Pewnie słucha muzyki, nie musisz pukać -oznajmiła. -Przygotuję wam jakieś przekąski.
Odwróciła się i zniknęła w kuchni. Odrzuciłam fałszywy uśmiech i weszłam do pokoju. Jego mama miała rację. Słuchał muzyki i nawet nie zauważył, że ktoś przyszedł. Sięgnęłam po poduszkę i w niego rzuciłam.
-Ej, co jest... -Zdjął słuchawki i wstał od komputera. -Kim ty jesteś? -zapytał mniej niż nieprzyjaznym tonem.
-Ja? -odparłam słodko. -Jestem przyjaciółką Harrego Stylesa i chciałabym wiedzieć, dlaczego postanowiłeś wrobić go w morderstwo Alexandry, podczas, gdy ty jesteś prawdziwym sprawcą -dokończyłam chytrze, siadając na łóżku.
-Co? -syknął. -Nic jej nie zrobiłem! -prawie krzyknął.
-Powiedzmy, że ci wierzę, chociaż wcale nie. -Uśmiechnęłam się sztucznie. -Dlaczego chcesz wrobić w to Harrego?
-Skąd niby możesz to wiedzieć? -Jego nastawienie wobec mnie nadal dawało dużo do życzenia.
-Ponieważ zamówiłeś u niego narkotyki, których nigdy nie odebrałeś, a potem zadzwoniłeś na policje i kazałeś im szukać prochów w szkole. -Założyłam ręce na piersi. -No i siostra Alexandry twierdzi, że się jej narzucałeś -kontynuowałam. -To koniec, Adam. Rozszyfrowałam cię -dokończyłam.
-Może i go wrobiłem, ale to nie znaczy, że ją zabiłem! -zawołał.
-Czyżby? -zapytałam powątpiewając.
-Zakochała się w nim, chociaż on nie zwracał na nią uwagi! -przeczesał włosy dłońmi. -Ciągle jej powtarzałem, żeby dała sobie z nim spokój, ale nie słuchała.
-I to powód do zabójstwa? -prychnęłam.
-Jeszcze raz ci mówię, że jej nie zabiłem -warknął. -Kochałem ją. -Zacisnął zęby. -Ale ona miała mnie gdzieś. A kiedy dowiedziałem się o jej śmierci... -zająknął się. -Chciałem, żeby Styles za to zapłacił.
-Winiłeś go za to, że nie chciała ciebie -stwierdziłam.
-Tak -przyznał.
-No dobra -westchnęłam. -Pojedziesz ze mną na komisariat i powiesz to szeryfowi.
-Nie ma mowy!
-Człowieku, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś?! -Nie wytrzymałam i zaczęłam się na niego wydzierać. -Chcesz, żeby niewinna osoba poszła do więzienia, bo ty masz taki kaprys?! A co z prawdziwym zabójcą? -Rozłożyłam bezradnie ręce. -Nie chcesz, żeby zapłacił za to, co jej zrobił?
-Nie myślałem o tym w ten sposób. -Otarł łzy spływające mu po policzkach.
-Pojedź ze mną do szeryfa -powtórzyłam.
-Dobrze -poddał się.
Wyszliśmy z pokoju i skierowaliśmy się do wyjścia.
-Wybieracie się gdzieś? -Jego mama wyjrzała na korytarz.
-Tak, wrócę niedługo -odparł.
-Masz jakieś auto? -spytałam, gdy byliśmy już na zewnątrz.
-Chodź -mruknął i otworzył garaż.
Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy z podjazdu.
Czy mu wierzę? Trudno powiedzieć. Z góry założyłam, że to on jest winny, ale teraz... nie jestem pewna. Miał motyw: nieodwzajemnioną miłość i zazdrość. Ale podczas rozmowy z nim odniosłam wrażenie, że to tylko zraniony dzieciak szukający zemsty za śmierć dziewczyny, którą kochał.
-Gotowy? -spytałam, gdy Adam zaparkował przed budynkiem policji.
-Niezupełnie -odparł.
-I tak nie masz wyjścia -oznajmiłam i wysiadłam.
Na szczęście zrobił to samo i nie musiałam wyciągać go z auta siłą. Pozwoliłam mu iść przede mną, tak na wszelki wypadek, gdyby wpadła mu do głowy chęć ucieczki. Nie robił jednak żadnych numerów. Weszliśmy do środka budynku i podeszliśmy do dyżurującego policjanta. To był ten sam, którego oszukałam, żeby wpuścił mnie do Harrego.
-Przepraszam -zagadnęłam.
-Tak? -Podniósł głowę. -Och, to znowu ty. -Poznał mnie. -Wybacz, ale tym razem nie mogę pozwolić ci na widzenie z bratem -dodał przepraszającym tonem.
-Nie dlatego tu jestem -zapewniłam szybko. -Chciałabym się widzieć z szeryfem.
-Niestety, ale właśnie odbywa się zebranie w sprawie tej zamordowanej dziewczyny.
-To nawet lepiej. -Ucieszyłam się. -Po to tu jesteśmy. Ja i mój kolega mamy ważne informacje.
-Nie jestem pewien, czy...
Nie dałam mu szansy dokończyć, bo złapałam Adama za rękę i pociągnęłam w stronę biura pana Otto. Bez pukania otworzyłam drzwi i siłą wepchnęłam tam chłopaka.
-Co to ma znaczyć? -zapytał szeryf surowym głosem.
O, nawet tata tu jest.
-Mam dowód na to, że Harry Styles jest niewinny -palnęłam prosto z mostu.
Jak szaleć, to szaleć.
-Słucham? -Tata wstał z krzesła i do mnie podszedł. -Co ty wyprawiasz, Veronica?
-Ratuję skórę niewinnego człowieka -powiedziałam pewna siebie. -To on do was dzwonił. -Wskazałam na przerażonego Adama. -Chciał, żebyście myśleli, że to Harry.
Miałam mówić dalej, ale zdałam sobie sprawę, że jeśli powiemy całą prawdę, to oskarżą go o handel. O kurwa mać. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam?!
-Ona ma rację -powiedział cicho Sillen. -Chciałem się na nim zemścić.
-Zdajesz sobie sprawę, że będziesz miał sporo kłopotów, jeśli to się okaże prawdą? -powiedział Otto.
-Tak -mruknął.
-Był zakochany w Alexadrze, ale ona go nie chciała i dlatego się mścił -rzuciłam. -A te narkotyki w szkole wcale nie są Harrego -dodałam szybko.
-Odciski palców mówią co innego -przypomniał.
-Tak, ale byłam z nim, kiedy je zostawiał -skłamałam. -Kilka dni temu ktoś wsadził mu je do szafki. Wyrzucił je do kosza. Każdy mógł zanieść je do woźnego.
-Widziałem, jak je wyrzuca -wtrącił Adam.
Dlaczego on mi pomaga?
-Wtedy wpadłem na pomysł z telefonem.
-Złoży pan oficjalne zeznania? -zapytał mój tata.
Dziwnie było słyszeć, jak mówi do szesnastolatka per pan.
-Tak. -Pokiwał głową.
-Przyprowadźcie tu Stylesa -polecił szeryf.
Odetchnęłam z ulgą i wyszłam na korytarz za dwoma policjantami. Czekałam, aż go przyprowadzą.
-Dobra robota. -Tata poklepał mnie po plecach.
Uśmiechnęłam się słabo.
-Jak ci się to właściwie udało?
-Nie mogłam uwierzyć, że Harry jest winny. -Wzruszyłam ramionami. -Więc postanowiłam to sprawdzić.
I wreszcie go zobaczyłam. Bez krat, bez kajdanek... po prostu jego. Jednym susem znalazłam się przy nim i objęłam go za szyję z całej siły. Otoczył ramionami moje plecy i przycisnął do siebie.
-Mów, że ktoś podrzucił ci prochy do szafki, a ty wywaliłeś je do kosza -szepnęłam mu do ucha.
-Co? -zdziwił się.
-Zaufaj mi.
-Panie Styles, czy można? -Zastępca Soto gestem ręki zaprosił go biura.
Odsunęłam się od niego i posłałam mu uśmiech.
-Powodzenia.
Ucałował moje czoło i poszedł za gliniarzem.
Nie wiem ile czasu na niego czekałam. Kilka minut, a może kilka godzin? Nie mam pojęcia. Wiem tyle, że tata kilkakrotnie namawiał mnie na powrót do domu, aż w końcu przeprosił mnie i sam zmęczony opuścił komisariat. Nudziło mi się okropnie, a z racji tego, że padła mi bateria w telefonie, nie mogłam nawet zagrać w jakąś głupią gierkę. Gapiłam się na zegar i odliczałam sekundy.
Udało mi się. Zrobiłam to. Udowodniłam, że Harry jest niewinny. Zatuszowanie jego powiązania z narkotykami nie było do końca uczciwe, no dobra -w ogóle nie było uczciwe, ale co innego miałam zrobić? Oczyścić go z jednego zarzutu i wpakować w kolejny? Nie mogłam. Kiedy go zobaczyłam, byłam taka szczęśliwa. Miałam ochotę zacząć skakać z radości. Ale teraz mój zapał powoli zgasł. Prawdziwy morderca wciąż jest na wolności.
Tak, wierzę, że Adam tego nie zrobił.
Może brzmi to naiwnie, ale nie wygląda mi na kogoś zdolnego do takiej zbrodni. I jeśli mam rację, to winny nadal pozostaje poza zasięgiem prawa. A to jest cholernie niesprawiedliwe. Zrobił ogromną krzywdę najpierw jej, a potem jej rodzinie. Ot, tak zabrał im ją. A miała przecież ludzi, którzy ją kochali, i którzy teraz strasznie za nią tęsknią. Była córką, siostrą, wnuczką...
Chcę wiedzieć, kto to zrobił.
I się dowiem.
Zacznę prowadzić własne dochodzenie. Policja może i zajmie się tą sprawą, ale ich skuteczność jest dla mnie wątpliwa. Już raz dali się oszukać zwykłemu dzieciakowi i nawet nie pofatygowali się sprawdzić, kto podał im informację o przestępcy jak na talerzu. To było skrajnie nieodpowiedzialne i przede wszystkim niekompetentne.
Nagle drzwi otworzyły się i Harry oraz Adam wyszli na korytarz. Od razu wstałam i do nich podbiegłam.
-I jak? -spytałam zniecierpliwiona.
-Jestem wolny -oznajmił brunet.
-A ja prawdopodobnie dostanę tylko prace społeczne dlatego, że sam się przyznałem -dodał Adam.
-Dziękuję, że tu ze mną przyszedłeś. -Położyłam mu dłoń na ramieniu.
-Nie masz powodu, aby mi dziękować -odparł szczerze. -To raczej ja powinienem przeprosić -spojrzał na Harryego.
-Nie ma sprawy -zapewnił.
Podali sobie dłonie i Adam pożegnawszy się z nami, wyszedł.
-Pani detektyw Toretto -mruknął Styles, obejmując mnie w talii.
-Brzmi idealnie, prawda? -Zaśmiałam się i pocałowałam go w kącik ust.
-Jesteś wielka -westchnął. -Gdyby nie ty, nie wiadomo ile czasu bym tu spędził.
-To prawda, jestem wielka. -Zaczęłam śmiesznie poruszać brwiami.
Harry schylił się do mnie i złączył nasze usta. Nie tak, jak poprzednim razem. Wtedy był to przelotny buziak. Teraz oboje włożyliśmy w to więcej uczuć i pasji. W głębi serca ucieszyłam się, że to mój pierwszy prawdziwy pocałunek. Był idealny. Odsunęliśmy się od siebie i trzymając się za ręce opuściliśmy budynek.
-Cholera -zaklął Harry.
-Co się stało?
-Nie mam tu samochodu. -Skrzywił się. -A zakładam, że ty też nie.
-Nie marudź. -Uśmiechnęłam się. -Spacer ci dobrze zrobi, słoneczko. -Cmoknęłam go w policzek i pociągnęłam za ramię, żeby zaczął iść.
Tak, mimo wszystkich przeciwności, ten dzień okazał się niezapomniany w najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Podeszłam powoli do drzwi i dałam sobie kilka chwil, na wymyślenie pretekstu, aby dostać się do środka. No to jedziemy. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam. Niemalże od razu otworzyła mi jasnowłosa kobieta w średnim wieku o miłym uśmiechu. Sama przykleiłam do twarzy swój najbardziej przekonujący.
-Dzień dobry, pani Sillen -przywitałam się milutko.
-Witaj...
-Nancy. -Wyciągnęłam przed siebie dłoń.
Kobieta ją uścisnęła i posłała kolejny czarujący uśmiech.
-Jestem przyjaciółką Adama -zaczęłam moją historię. -Pożyczyłam mu ostatnio kilka zeszytów, a są mi teraz bardzo potrzebne. Jest może w domu?
-Tak, zapraszam. -Zrobiła mi miejsce w przejściu i zamknęła za mną drzwi. -Zaprowadzę cię do jego pokoju.
Szłam zaraz za nią, rzucając komplementy typu ma pani bardzo ładny dom, aż dotarłyśmy do odpowiednich drzwi.
-Pewnie słucha muzyki, nie musisz pukać -oznajmiła. -Przygotuję wam jakieś przekąski.
Odwróciła się i zniknęła w kuchni. Odrzuciłam fałszywy uśmiech i weszłam do pokoju. Jego mama miała rację. Słuchał muzyki i nawet nie zauważył, że ktoś przyszedł. Sięgnęłam po poduszkę i w niego rzuciłam.
-Ej, co jest... -Zdjął słuchawki i wstał od komputera. -Kim ty jesteś? -zapytał mniej niż nieprzyjaznym tonem.
-Ja? -odparłam słodko. -Jestem przyjaciółką Harrego Stylesa i chciałabym wiedzieć, dlaczego postanowiłeś wrobić go w morderstwo Alexandry, podczas, gdy ty jesteś prawdziwym sprawcą -dokończyłam chytrze, siadając na łóżku.
-Co? -syknął. -Nic jej nie zrobiłem! -prawie krzyknął.
-Powiedzmy, że ci wierzę, chociaż wcale nie. -Uśmiechnęłam się sztucznie. -Dlaczego chcesz wrobić w to Harrego?
-Skąd niby możesz to wiedzieć? -Jego nastawienie wobec mnie nadal dawało dużo do życzenia.
-Ponieważ zamówiłeś u niego narkotyki, których nigdy nie odebrałeś, a potem zadzwoniłeś na policje i kazałeś im szukać prochów w szkole. -Założyłam ręce na piersi. -No i siostra Alexandry twierdzi, że się jej narzucałeś -kontynuowałam. -To koniec, Adam. Rozszyfrowałam cię -dokończyłam.
-Może i go wrobiłem, ale to nie znaczy, że ją zabiłem! -zawołał.
-Czyżby? -zapytałam powątpiewając.
-Zakochała się w nim, chociaż on nie zwracał na nią uwagi! -przeczesał włosy dłońmi. -Ciągle jej powtarzałem, żeby dała sobie z nim spokój, ale nie słuchała.
-I to powód do zabójstwa? -prychnęłam.
-Jeszcze raz ci mówię, że jej nie zabiłem -warknął. -Kochałem ją. -Zacisnął zęby. -Ale ona miała mnie gdzieś. A kiedy dowiedziałem się o jej śmierci... -zająknął się. -Chciałem, żeby Styles za to zapłacił.
-Winiłeś go za to, że nie chciała ciebie -stwierdziłam.
-Tak -przyznał.
-No dobra -westchnęłam. -Pojedziesz ze mną na komisariat i powiesz to szeryfowi.
-Nie ma mowy!
-Człowieku, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś?! -Nie wytrzymałam i zaczęłam się na niego wydzierać. -Chcesz, żeby niewinna osoba poszła do więzienia, bo ty masz taki kaprys?! A co z prawdziwym zabójcą? -Rozłożyłam bezradnie ręce. -Nie chcesz, żeby zapłacił za to, co jej zrobił?
-Nie myślałem o tym w ten sposób. -Otarł łzy spływające mu po policzkach.
-Pojedź ze mną do szeryfa -powtórzyłam.
-Dobrze -poddał się.
Wyszliśmy z pokoju i skierowaliśmy się do wyjścia.
-Wybieracie się gdzieś? -Jego mama wyjrzała na korytarz.
-Tak, wrócę niedługo -odparł.
-Masz jakieś auto? -spytałam, gdy byliśmy już na zewnątrz.
-Chodź -mruknął i otworzył garaż.
Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy z podjazdu.
Czy mu wierzę? Trudno powiedzieć. Z góry założyłam, że to on jest winny, ale teraz... nie jestem pewna. Miał motyw: nieodwzajemnioną miłość i zazdrość. Ale podczas rozmowy z nim odniosłam wrażenie, że to tylko zraniony dzieciak szukający zemsty za śmierć dziewczyny, którą kochał.
-Gotowy? -spytałam, gdy Adam zaparkował przed budynkiem policji.
-Niezupełnie -odparł.
-I tak nie masz wyjścia -oznajmiłam i wysiadłam.
Na szczęście zrobił to samo i nie musiałam wyciągać go z auta siłą. Pozwoliłam mu iść przede mną, tak na wszelki wypadek, gdyby wpadła mu do głowy chęć ucieczki. Nie robił jednak żadnych numerów. Weszliśmy do środka budynku i podeszliśmy do dyżurującego policjanta. To był ten sam, którego oszukałam, żeby wpuścił mnie do Harrego.
-Przepraszam -zagadnęłam.
-Tak? -Podniósł głowę. -Och, to znowu ty. -Poznał mnie. -Wybacz, ale tym razem nie mogę pozwolić ci na widzenie z bratem -dodał przepraszającym tonem.
-Nie dlatego tu jestem -zapewniłam szybko. -Chciałabym się widzieć z szeryfem.
-Niestety, ale właśnie odbywa się zebranie w sprawie tej zamordowanej dziewczyny.
-To nawet lepiej. -Ucieszyłam się. -Po to tu jesteśmy. Ja i mój kolega mamy ważne informacje.
-Nie jestem pewien, czy...
Nie dałam mu szansy dokończyć, bo złapałam Adama za rękę i pociągnęłam w stronę biura pana Otto. Bez pukania otworzyłam drzwi i siłą wepchnęłam tam chłopaka.
-Co to ma znaczyć? -zapytał szeryf surowym głosem.
O, nawet tata tu jest.
-Mam dowód na to, że Harry Styles jest niewinny -palnęłam prosto z mostu.
Jak szaleć, to szaleć.
-Słucham? -Tata wstał z krzesła i do mnie podszedł. -Co ty wyprawiasz, Veronica?
-Ratuję skórę niewinnego człowieka -powiedziałam pewna siebie. -To on do was dzwonił. -Wskazałam na przerażonego Adama. -Chciał, żebyście myśleli, że to Harry.
Miałam mówić dalej, ale zdałam sobie sprawę, że jeśli powiemy całą prawdę, to oskarżą go o handel. O kurwa mać. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam?!
-Ona ma rację -powiedział cicho Sillen. -Chciałem się na nim zemścić.
-Zdajesz sobie sprawę, że będziesz miał sporo kłopotów, jeśli to się okaże prawdą? -powiedział Otto.
-Tak -mruknął.
-Był zakochany w Alexadrze, ale ona go nie chciała i dlatego się mścił -rzuciłam. -A te narkotyki w szkole wcale nie są Harrego -dodałam szybko.
-Odciski palców mówią co innego -przypomniał.
-Tak, ale byłam z nim, kiedy je zostawiał -skłamałam. -Kilka dni temu ktoś wsadził mu je do szafki. Wyrzucił je do kosza. Każdy mógł zanieść je do woźnego.
-Widziałem, jak je wyrzuca -wtrącił Adam.
Dlaczego on mi pomaga?
-Wtedy wpadłem na pomysł z telefonem.
-Złoży pan oficjalne zeznania? -zapytał mój tata.
Dziwnie było słyszeć, jak mówi do szesnastolatka per pan.
-Tak. -Pokiwał głową.
-Przyprowadźcie tu Stylesa -polecił szeryf.
Odetchnęłam z ulgą i wyszłam na korytarz za dwoma policjantami. Czekałam, aż go przyprowadzą.
-Dobra robota. -Tata poklepał mnie po plecach.
Uśmiechnęłam się słabo.
-Jak ci się to właściwie udało?
-Nie mogłam uwierzyć, że Harry jest winny. -Wzruszyłam ramionami. -Więc postanowiłam to sprawdzić.
I wreszcie go zobaczyłam. Bez krat, bez kajdanek... po prostu jego. Jednym susem znalazłam się przy nim i objęłam go za szyję z całej siły. Otoczył ramionami moje plecy i przycisnął do siebie.
-Mów, że ktoś podrzucił ci prochy do szafki, a ty wywaliłeś je do kosza -szepnęłam mu do ucha.
-Co? -zdziwił się.
-Zaufaj mi.
-Panie Styles, czy można? -Zastępca Soto gestem ręki zaprosił go biura.
Odsunęłam się od niego i posłałam mu uśmiech.
-Powodzenia.
Ucałował moje czoło i poszedł za gliniarzem.
Nie wiem ile czasu na niego czekałam. Kilka minut, a może kilka godzin? Nie mam pojęcia. Wiem tyle, że tata kilkakrotnie namawiał mnie na powrót do domu, aż w końcu przeprosił mnie i sam zmęczony opuścił komisariat. Nudziło mi się okropnie, a z racji tego, że padła mi bateria w telefonie, nie mogłam nawet zagrać w jakąś głupią gierkę. Gapiłam się na zegar i odliczałam sekundy.
Udało mi się. Zrobiłam to. Udowodniłam, że Harry jest niewinny. Zatuszowanie jego powiązania z narkotykami nie było do końca uczciwe, no dobra -w ogóle nie było uczciwe, ale co innego miałam zrobić? Oczyścić go z jednego zarzutu i wpakować w kolejny? Nie mogłam. Kiedy go zobaczyłam, byłam taka szczęśliwa. Miałam ochotę zacząć skakać z radości. Ale teraz mój zapał powoli zgasł. Prawdziwy morderca wciąż jest na wolności.
Tak, wierzę, że Adam tego nie zrobił.
Może brzmi to naiwnie, ale nie wygląda mi na kogoś zdolnego do takiej zbrodni. I jeśli mam rację, to winny nadal pozostaje poza zasięgiem prawa. A to jest cholernie niesprawiedliwe. Zrobił ogromną krzywdę najpierw jej, a potem jej rodzinie. Ot, tak zabrał im ją. A miała przecież ludzi, którzy ją kochali, i którzy teraz strasznie za nią tęsknią. Była córką, siostrą, wnuczką...
Chcę wiedzieć, kto to zrobił.
I się dowiem.
Zacznę prowadzić własne dochodzenie. Policja może i zajmie się tą sprawą, ale ich skuteczność jest dla mnie wątpliwa. Już raz dali się oszukać zwykłemu dzieciakowi i nawet nie pofatygowali się sprawdzić, kto podał im informację o przestępcy jak na talerzu. To było skrajnie nieodpowiedzialne i przede wszystkim niekompetentne.
Nagle drzwi otworzyły się i Harry oraz Adam wyszli na korytarz. Od razu wstałam i do nich podbiegłam.
-I jak? -spytałam zniecierpliwiona.
-Jestem wolny -oznajmił brunet.
-A ja prawdopodobnie dostanę tylko prace społeczne dlatego, że sam się przyznałem -dodał Adam.
-Dziękuję, że tu ze mną przyszedłeś. -Położyłam mu dłoń na ramieniu.
-Nie masz powodu, aby mi dziękować -odparł szczerze. -To raczej ja powinienem przeprosić -spojrzał na Harryego.
-Nie ma sprawy -zapewnił.
Podali sobie dłonie i Adam pożegnawszy się z nami, wyszedł.
-Pani detektyw Toretto -mruknął Styles, obejmując mnie w talii.
-Brzmi idealnie, prawda? -Zaśmiałam się i pocałowałam go w kącik ust.
-Jesteś wielka -westchnął. -Gdyby nie ty, nie wiadomo ile czasu bym tu spędził.
-To prawda, jestem wielka. -Zaczęłam śmiesznie poruszać brwiami.
Harry schylił się do mnie i złączył nasze usta. Nie tak, jak poprzednim razem. Wtedy był to przelotny buziak. Teraz oboje włożyliśmy w to więcej uczuć i pasji. W głębi serca ucieszyłam się, że to mój pierwszy prawdziwy pocałunek. Był idealny. Odsunęliśmy się od siebie i trzymając się za ręce opuściliśmy budynek.
-Cholera -zaklął Harry.
-Co się stało?
-Nie mam tu samochodu. -Skrzywił się. -A zakładam, że ty też nie.
-Nie marudź. -Uśmiechnęłam się. -Spacer ci dobrze zrobi, słoneczko. -Cmoknęłam go w policzek i pociągnęłam za ramię, żeby zaczął iść.
Tak, mimo wszystkich przeciwności, ten dzień okazał się niezapomniany w najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu.
poniedziałek, 21 lipca 2014
Chapter 7
-Nie, nie! Zostaw mnie!
Sen, to był tylko sen.
Zrzuciłam z siebie kołdrę i usiadłam, starając się uspokoić. Zerknęłam na zegarek: trzecia rano.
Nie dam rady już usnąć, jestem tego pewna.
Wstałam i założyłam dres. Po cichu zeszłam na dół i zaparzyłam sobie kawę. Potem poszłam biegać. Dawałam z siebie więcej niż wszystko, próbując nie zadręczać się powracającym koszmarem. Od kilku dni mnie nie męczył, a tu proszę. Bach i znów to samo.
I jeszcze ta sprawa z Harrym. Ona najbardziej nie dawała mi spokoju. Muszę znaleźć kogoś, kto zajmie się tym nagraniem oraz porozmawiać z Mią Vonderwall. Ona może coś wiedzieć.
Jakiś czas później wróciłam do domu, wykonałam poranną toaletę i wyszłam do szkoły. Nie ma to jak poniedziałek...
-Przepraszam?
Weszłam do sali informatycznej, gdzie na szczęście nie odbywały się jeszcze lekcje, a nauczyciel zawzięcie coś pisał.
-Słucham? -zapytał uprzejmie, odkładając uprzednio dziennik.
-Czy w pana klasie jest może uczeń, który... -zaczęłam. -Jest, że tak powiem, geniuszem w swej dziedzinie? -dokończyłam z nadzieją.
-Hm, tak. Mamy tu kilka zdolnych dzieciaków, ale najlepszy jest Louis -odparł
-Louis -powtórzyłam za nim.
-Ma na nazwisko Tomlinson.
-Okej, a wie pan może, gdzie go znajdę?
-Dzisiaj chyba zaczyna od historii -zmarszczył brwi, zastanawiając się.
-Dziękuję. -Skinęłam mężczyźnie głową.
A więc mój geniusz jest ze mną w klasie. Jak mogłam tego nie wiedzieć? To niemiłe. Pożegnałam informatyka i pobiegłam na schody. Chciałam zdążyć przed dzwonkiem. Gdy dotarłam pod salę było już tam sporo osób. Podeszłam do pierwszej lepszej dziewczyny i spytałam o Tomlinsona.
-Tam jest. -Wskazała na trzech chłopaków.
To do dzieła.
-Który z was to Louis? -zapytałam, stając przy nich.
-To ja -odpowiedział chłopak o jasnobrązowych włosach.
-Możemy chwilę pogadać?
-Pewnie. -Pokiwał głową.
Pożegnał się z kolegami i odeszliśmy na bok.
-O co chodzi? -Przekrzywił głowę, czekając na odpowiedź.
-Słyszałam, że niezły z ciebie komputerowiec -rzuciłam.
-I co w związku z tym? -Uniósł brwi.
-Mogłabym mieć do ciebie prośbę?
-To zależy jaką -odparł.
-Chciałabym, żebyś zerknął na pewne nagranie. Głos został zmieniony, a ja potrzebuję oryginału.
-Spoko. -Wzruszył ramionami.
Wyjęłam pendrivea i podałam mu.
-Zależy mi na czasie i dyskrecji -zastrzegłam. -Oczywiście zapłacę ile trzeba -dodałam szybko.
-Daj spokój. -Zaśmiał się. -Na kiedy potrzebne ci to nagranie?
-Najlepiej jeszcze dzisiaj.
-Okej, popracuję na przerwach -obiecał. -Przyjdź po ostatniej lekcji do sali informatycznej.
-Wielkie dzięki. Jestem twoją dłużniczką.
Miałam wielką ochotę go przytulić lub ewentualnie służyć mu przez następny rok.
Rozległ się dzwonek i uczniowie zaczęli wchodzić do klas.
Nie mogłam usiedzieć na zajęciach. Każda lekcja była niczym tortura, już prawie zaczęłam obgryzać paznokcie z tego stresu. Na wuefie trener w pewnym momencie kazał mi przerwać grę, twierdząc, że specjalnie fauluję. To nie była prawda. Po prostu nie mogłam się skupić, a ci idioci sami wpadali mi pod nogi.
Dzisiaj przeszukają dom Harryego. Skoro zatrzymali go w piątek wieczorem, to na pewno dostali już nakaz. A jeśli coś tam znajdą? Nie twierdzę, że ma coś wspólnego z tym przestępstwem, ale jeżeli ktoś chce go wrobić, to mógł mu coś podrzucić...
-Veronica, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Moje rozmyślania przerwała niezadowolona Vicky, domagająca się o moją uwagę.
-No, tak -odparłam automatycznie.
Posłała mi spojrzenie, mówiące, że wcale mi nie wierzy.
-No dobra, wybacz. Jestem strasznie rozproszona -westchnęłam.
-Zauważyłam -przyznała. -Od rana jesteś jakaś nieobecna.
-Ja tylko... -urwałam, widząc Mię, która właśnie weszła na stołówkę. -Przepraszam na moment -mruknęłam i odeszłam od stołu.
Przedzierałam się przez uczniów, starając się nie spuścić jej z oczu. W końcu dotarłam do jej stolika. Siedziała sama.
-Mogę tu usiąść? -Posłałam jej słodki uśmiech.
Pora na przedstawienie.
-Jeśli musisz -mruknęła obojętnie.
Okej, to chyba będzie trudne.
-Muszę -kontynuowałam pogodnym tonem.
Usiadłam obok niej i nie przestając się uśmiechać zaczęłam rozmowę.
-Co u ciebie słychać?
Popatrzyła na mnie, a jej wzrok mówił, że wolałaby, gdyby mnie tu nie było.
Jej problem.
-O Boże, najmocniej cię przepraszam -grałam dalej. -Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że to twoja siostra... -przerwałam, jak gdyby reszta nie mogła przejść mi przez gardło.
-Tak, to ja -odparła niechętnie.
-Naprawdę mi przykro z jej powodu -dodałam.
No dalej, otwórz się przede mną, dziewczyno.
-Mnie też. -Wzruszyła ramionami.
-Rozumiem, jak się czujesz -powiedziałam smutnym tonem. -Ja też niedawno kogoś straciłam. Mój brat miał wypadek na motorze. To dlatego się tu przeprowadziliśmy -westchnęłam, dumna ze swojej historyjki.
Może to łyknie.
-Naprawdę? -zainteresowała się.
Pokiwałam głową.
-Moja siostra miała gorzej. Jakiś łajdak najpierw ją zgwałcił, a potem udusił gołymi rękoma -pokręciła głową ze złością.
-To okropne -zawołałam. -Złapali go już?
-Kogoś przymknęli, ale nie wierzę, że to on -parsknęła.
-Dlaczego?
Nareszcie zaczęła mówić o czymś, co może mi się przydać.
-Kojarzysz Harrego Stylesa?
Kiwnęłam głową.
-To jego oskarżyli? -Udawałam zdziwienie.
-Tak, ale jestem pewna, że tego nie zrobił.
-Czemu tak uważasz?
-Alex kochała się w nim, odkąd pierwszy raz go zobaczyła -oznajmiła.
Wow, to jest informacja warta kłamstw.
-Ale on jej nie zauważał -mówiła dalej. -Nawet nie wiedział, że ktoś taki jak ona w ogóle istnieje. Po co więc miałby ją gwałcić, skoro sama z wielką chęcią by się z nim przespała?
-Czyli uważasz, że zrobił to ktoś, kogo... -zaczęłam ją podpuszczać.
-Nie znosiła? -dokończyła za mnie. -Owszem.
-Jest ktoś taki? -drążyłam.
-Kiedyś mi mówiła, że kolega z klasy się jej narzuca.
-Istnieje możliwość, że pamiętasz, jak się nazywa?
-Jakiś Adam -mruknęła.
Jeśli nagranie doprowadzi mnie do tego chłopaka, będę mogła śmiało twierdzić, że to on jest sprawcą.
Kiedy wreszcie nadszedł dzwonek kończący ostatnią lekcję, byłam już na granicy wytrzymałości psychicznej. Nareszcie -krzyczało całe moje ciało. Czym prędzej ruszyłam do sali, w której umówiłam się z Louisem.
-Udało się? -zapytałam już na wejściu.
-Tak -odparł. -Skąd masz nagranie, do którego dostęp ma tylko policja?
Spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Tata jest gliną -rzuciłam wymijająco. -I jak? Głos jest normalny?
-Jak najbardziej.
Odtworzył nagranie i w skupieniu zaczęliśmy go słuchać.
-Nie mam pojęcia czyj to głos -jęknęłam, opadając na krzesło. W duchu liczyłam, że nie będę musiała dalej szukać. Miałam nadzieję, że rozpoznam go dzięki nagraniu.
-Mi się wydaje znajomy... -mruknął Tomlinson.
-Czy to jakiś... Adam? -podsunęłam.
-Tak, chyba tak -przytaknął. -Ma ze mną rozszerzoną informatykę.
To by wyjaśniało przerobiony głos.
-Jak ma na nazwisko?
-Sillen.
Wyciągnęłam z torby pierwszy lepszy zeszyt i zapisałam.
-Bardzo ci dziękuję, Louis. Jeśli ty będziesz czegoś potrzebował, śmiało przyjdź z tym do mnie.
-Zapamiętam. -Posłał mi uśmiech.
Wstałam, przytuliłam go przelotnie i opuściłam najpierw klasę, a potem szkołę.
Adam Sillen. No i mamy winnego.
-Zayn! -krzyknęłam na parkingu.
Podbiegłam do niego.
-Co jest?
-Chyba wiem, kto to zrobił -oznajmiłam.
-Jak to? -zdziwił się.
-To nieważne. Musisz mnie zawieźć do domu mojego ojca. Potrzebuję informacji o pewnym chłopaku.
-Wskakuj.
-Chodź -mruknęłam, przekręcając klucz w drzwiach. -Zaproponowałabym ci coś do picia, ale mamy ważniejsze sprawy.
Weszliśmy na piętro, do sypialni taty. Laptop był w tym samym miejscu, co wczoraj. Hasło też pozostało takie samo. Czyli nie miał pojęcia. Zalogowałam się i wpisałam w wyszukiwarkę nazwisko tego chłopaka. Plusy niosące ze sobą posiadanie agenta FBI w rodzinie? Bezpośredni dostęp do wszelkich informacji na temat każdego.
-Mieszka niedaleko szkoły -zauważyłam.
-Wytłumaczysz mi co tu się dzieje i kim, do chuja, jest Adam Sillen? -spytał zirytowany.
-To on zadzwonił na policję, twierdząc, że zabójca trzyma w szkole prochy -poinformowałam go. -W dodatku siostra tej zabitej dziewczyny twierdzi, że ją prześladował, czy coś.
-Więc na co my czekamy? Jedźmy do szeryfa -oburzył się.
-Zayn, to żadne dowody. Mamy tylko poszlaki i domysły -zgasiłam go, wywracając oczami.
-Czego jeszcze szukasz?
-Jakiejś wzmianki o narkotykach -mruknęłam. -Jest -klasnęłam w dłonie. -W gimnazjum złapano go na posiadaniu.
-Czyli wszystko jasne -stwierdził.
-Dla nas -oznajmiłam. -Powinnam złożyć mu wizytę -dodałam z namysłem.
-Pojebało cię? -Popatrzył na mnie jak na idiotkę. -Nie spotkasz się z tym świrem.
-Rany boskie, Zayn -westchnęłam. -Musimy mieć dowód.
-I jak chcesz go zdobyć?
-Podpuszczę go, żeby się przyznał.
-I? -Nadal nie był przekonany.
-Nagram go. Zawieziesz mnie? -poprosiłam.
-Dobra -mruknął.
Opuściliśmy mieszkanie mojego ojca i pojechaliśmy do Sillena.
niedziela, 20 lipca 2014
Libster Awards
Dziękuję bardzo za nominację ;)
Moje pytania:
1.Dlaczego piszesz bloga?
Ponieważ uwielbiam pisać różne historie i chciałam, aby inni mieli możliwość przeczytania ich.
2. Czym się zajmujesz na co dzień?
Zależy, co akurat sobie zaplanuję.
3. Czytasz książki?
Oczywiście, że tak.
4.Jakiej muzyki słuchasz?
Nie mam określonego typu, zależy, co mi w ucho wpadnie.
5. Kogo kochasz?
Niewiele osób.
6. Jaka jest twoja największa wada?
Dużo by wymieniać, ale chyba najbardziej dręczy mnie to, że nie akceptuję siebie.
7. Jaka była najdziwniejsza rzecz, jaką zobaczyłaś kiedykolwiek na oczy?
Parę, która prawie uprawiała seks w autobusie.
8. Jaka jest twoja ulubiona piosenka?
Rachel Platten -Begin Again
9. Kogo ze sławnych osób chciałabyś spotkać?
Sporo ich jest, ale najbardziej to chyba Kristen Bell.
10.Kim chcesz zostać w przyszłości?
Trudne pytanie, ale chyba dziennikarką.
11. Jaki jest twój ulubiony zapach oprócz zapachu perfum?
Zapach skoszonej trawy.
Moje pytania:
1.Ulubiona książka?
2.Wierzysz w związki na odległość?
3. Największe marzenie?
4. Chciałabyś opuścić rodzinne miasto?
5. Jesteś od czegoś uzależniona?
6. Wymarzona praca?
7. Chciałabyś wyjechać za granicę i zostać tam na stałe?
8. Wolisz rozwiązywać własne problemy, czy cudze?
9. Co sądzisz o związkach nastolatek ze starszymi mężczyznami?
10. Ulubiona piosenka?
11. Ulubiony fim/serial?
Nominuję:
1. http://badbritish-fanfiction.blogspot.com/
2. http://imagine-life-with-1d.blogspot.com/
3. http://bake-in-love.blogspot.com/
4. http://different-world-1d.blogspot.com/
sobota, 19 lipca 2014
Chapter 6
-Daj głośniej! -zawołałam, widząc na ekranie szeryfa.
Zoey złapała za pilot i sama też zaczęła oglądać.
-W piątek wieczorem podejrzany o zabójstwo Alexandry Vonderwall, został złapany i posadzony w areszcie -oznajmił szeryf Otto.
Tak, mnie też jego nazwisko totalnie rozwala.
-Jak na razie postanowiliśmy zachować w tajemnicy tożsamość domniemanego sprawcy, aby nie narazić na szwank jego opinii w razie, gdyby okazał się niewinny -poinformował, gdy reporterka spytała o imię zatrzymanego.
-Na jakiej podstawie został zatrzymany? -dopytywała. -Czy agenci FBI, którzy zostali wezwani do pomocy w sprawie, natknęli się na znaczące dowody, które pominęła tutejsza policja?
No proszę, jaka wygadana pani dziennikarz. Nieźle mu pocisnęła.
-Niestety -zaczął Otto z dystansem. -Nasze podejrzenia opieramy na anonimowym telefonie. Zabójca nie zostawił śladów, więc to nasz jedyny trop.
-Informator wskazał winnego?
-Niezupełnie. Nakierował nas na pewien ślad, za którym podążyliśmy. Doprowadził nas on do zatrzymanego. To tyle, nie mogę udzielić więcej informacji w tej sprawie.
Szeryf zniknął z ekranu, a reporterka zaczęła komentować całą sprawę.
-Mam nadzieję, że go przymkną -powiedziała Zo, wyłączając telewizor. -Oby zgnił w więzieniu -dodała, biorąc ze stołu miskę z czipsami.
-Kim była Alexandra Vonderwall? -spytałam.
-Kojarzysz tą rudą z chemii?
-Mię? -Zmarszczyłam brwi. -No, tak.
-To była jej siostra -oznajmiła. -Nie znałam jej osobiście, ale w tym roku zaczęła pierwszą klasę.
-Jeny! -Nie było stać mnie na więcej.
Biedna dziewczyna.
Przynajmniej już kogoś zatrzymali, więc chociaż sprawiedliwości stanie się zadość.
-Musi być załamana z powodu Alexandry -rzuciłam.
-Gdybyś wiedziała jak bardzo. -Westchnęła. -Słyszałam, że przechodzi załamanie nerwowe. Podobno były ze sobą blisko.
-Ciekawe kogo zatrzymali. -Zastanawiałam się na głos.
-Ja też bym chciała wiedzieć! -zgodziła się.
Poczułam wibracje w kieszeni i wyciągnęłam telefon.
-Kto dzwoni? -spytała blondynka.
-Nie wiem, nie znam tego numeru. -Wzruszyłam ramionami.
Wcisnęłam guzik i odebrałam.
-Halo? -mruknęłam do słuchawki.
-Veronica? -odezwał się znajomy głos.
-Zayn? -zdziwiłam się.
-Musimy się spotkać -powiedział zdenerwowany.
-Coś się stało?
-Tak. To bardzo ważne.
-Dobrze, to przyjedź po mnie -odparłam zaniepokojona. -Wyślę ci adres smsem.
-Ok.
Rozłączył się, a ja szybko wstukałam adres Zoey w telefon i wysłałam wiadomość.
-Zayn Mailk do ciebie dzwonił? -Dziewczyna popatrzyła na mnie wyraźnie zaskoczona.
-Mhm. -Pokiwałam głową.
-Słyszałam też w szkole, że kręcisz ze Stylesem. -Popatrzyła na mnie skonsternowana. -Od kiedy obracasz się w tym towarzystwie?
-Jakim tym? -Oddałam jej intensywne spojrzenie.
-Sama wiesz, co się o nich mówi. -Wywróciła oczami.
-A od kiedy to my wierzymy w plotki? -spytałam z wyrzutem. -Nie są jakimiś świętoszkami, ale są w porządku.
-Skoro tak mówisz. -Poddała się z westchnięciem.
Wtem usłyszałyśmy warkot motoru za oknem. Wyjrzałam przez nie na zewnątrz i zauważyłam Zayna.
-Muszę lecieć -oznajmiłam. -Chodzi o coś ważnego.
-Ok.
Przytuliłyśmy się na pożegnanie, po czym opuściłam wnętrze domu Nelsonów. Założyłam podany mi przez chłopaka kask i usiadłam za jego plecami.
Jechaliśmy długo, około 30 minut. Kiedy wreszcie zaparkował, byliśmy w jakijś opuszczonej dzielnicy.
-Przywiozłeś mnie tu, żeby zabić? -spytałam, schodząc z motoru.
-Nie czas na żarty, Veronica -ostrzegł z poważną miną.
-Okej. -Podniosłam ręce w obronnym geście. -Więc mów, co się stało.
-Harry został aresztowany -wypalił.
-Co? -wykrztusiłam.
Jak to aresztowany? Przecież... co takiego mógł zrobić, żeby zostać zatrzymanym?
-Za co? -dodałam pośpiesznie.
Chciałam wiedzieć jak najwięcej.
-Nie oglądasz telewizji? -spytał już trochę spokojniej.
-Oczywiście, że oglądam, co ta za głupie... -przerwałam. -Nie. -Pokręciłam głową. -To niemożliwe.
Złapałam się za włosy, nie będąc w stanie opanować kłębiących się myśli.
-Uspokój się!
Zayn złapał mnie za policzki i patrzył na mnie uważnie.
-Masz rację, Harry tego nie zrobił. Nie zabił tej dziewczyny.
-Więc czemu go podejrzewają? -krzyknęłam i zaczęłam nerwowo chodzić w kółko.
-Nie wiem -odparł bezsilnie. -Dlatego przyszedłem do ciebie.
-Jak to?
Teraz to już nie rozumiałam kompletnie nic. Harry gwałcicielem i mordercą...
-Chciałbym, żebyś się dowiedziała, co na niego mają.
- Przecież mój tata nie powie...
-Wiem -przerwał mi.
-Więc czego ode mnie oczekujesz?
-Ojciec ci nie powie, ale... -westchnął. -Mogłabyś sama coś znaleźć? No wiesz, bez jego wiedzy...?
-Nie wiem, czy... -przerwałam.
Co niby miałam mu powiedzieć? Nie, nie pomogę ci albo tak, jasne, pogrzebię w tajnych dokumentach? Sama już nie wiem, co gorsze. Ale Harry... nie znam go dobrze, no, prawie wcale... Jednak trudno uwierzyć mi, że jest winny. Z drugiej strony muszą coś na niego mieć, skoro...
-Skąd wiesz, że tego nie zrobił? -zapytałam wprost.
-Co?
-Skąd wiesz, że...
-Słyszałem, co mówiłaś -znowu przerwał mi w połowie zdania. -Jak możesz o to pytać?
-A jak mogę o to nie pytać, co?! -Wybuchłam. -Znam go od niedawna, nie wiem, czy jest zdolny do czegoś takiego.
-Nie jest -oznajmił.
-Masz pewność?
Modliłam się, by powiedział tak.
-Mam. Był wtedy ze mną.
-Więc czemu nie pójdziesz z tym na policję?! -krzyknęłam na niego.
-Bo nie byliśmy sami. Spotkaliśmy się z takim jednym typem i Harry go pobił.
Harry bijący kogoś? Bardzo, bardzo prawdopodobne.
-Jeśli im to powiem, to Harry dostanie wyrok -podsumował.
-Okej, zobaczę, co mogę zrobić -zgodziłam się. -Ale nie mogę ci niczego obiecać -zastrzegłam. -Jeśli coś znajdę, na pewno to sprawdzę.
-Dziękuję.
Przytulił mnie do siebie.
-Dobra z ciebie przyjaciółka -stwierdził, gdy się od siebie odsunęliśmy. -I dziewczyna -dodał.
-Wcale nie jestem jego dziewczyną. -Uśmiechnęłam się słabo. -Pora wracać. Jeśli mam się czegoś dowiedzieć, to najlepiej teraz, gdy taty nie ma.
Wsiedliśmy na motor i ruszyliśmy w kierunku mieszkania mojego staruszka.
-Zadzwonię, kiedy coś znajdę. Jeśli coś znajdę, tak właściwie.
-Będę czekał.
Pożegnałam się z Zaynem i weszłam do mieszkania. Czułam się trochę jak włamywacz, gdy przestąpiłam próg pokoju taty.
-No dalej, Veronica, weź się w garść -mruknęłam.
Najsampierw zaczęłam szukać jego aktówki. Znalazłam ją pod łóżkiem, ale nie było tam nic, co by mnie interesowało. No chyba, że chciałam zapoznać się z aktami czterdziestoletniej prostytutki zamieszanej w porwanie albo złodzieja samochodów. Odłożyłam teczkę na miejsce i zaczęłam perfidnie przeszukiwać pokój. Mam nadzieję, że jeśli się dowie, to mi wybaczy...
Nie było żadnych papierów mających cokolwiek wspólnego ze sprawą Harryego. Pewna porażki miałam już wychodzić, ale moją uwagę przykuł laptop, który wystawał spod poduszki. A nóż... Otworzyłam go i czekając aż się włączy, rozsiadłam się na łóżku.
-Hasło... -westchnęłam rozczarowana.
Veronica -błąd.
271096 -błąd.
041277 -błąd.
Jeśli nie moje imię, nie moja ani jego data urodzin to... Nie mówcie, że...
220109 -poprawne.
Nie wierzę, że jego hasło do data rozwodu... Sprytne.
Na pulpicie było zapisanych mnóstwo plików. Wszystkie były podpisane. Jest. Folder o nazwie Harry Styles.
Podejrzany o gwałt i zabójstwo Alexandry Vonderwall. Uczęszczał z ofiarą do jednej szkoły, nie wiadomo, czy się znali. W przeszłości karany za małe wykroczenia, między innymi liczne bójki, udział w nielegalnych walkach, rozboje. Według anonimowego informatora zabójca panny Vonderwall miał przetrzymywać narkotyki w miejscowym liceum. Podczas przeszukania budynku, w kanciapie woźnego znaleziono niewielką ilość amfetaminy. Na woreczku zostały pozostawione odciski palców. Pan Styles od dawna figurował w policyjnej kartotece, dlatego system z łatwością wyszukał go, jako właściciela narkotyków. Jak na razie nie ma solidnych podstaw, aby postawić mu zarzuty. Z tego powodu zostanie zatrzymany najdłużej, jak to możliwe, aby prokuratura zdążyła wydać nakaz na przeszukanie domu, nim podejrzany będzie mógł pozbyć się dowodów lub poprosić kogoś bliskiego o zrobienie tego.
Nie mam pojęcia, ile razy to przeczytałam. Robiłam to w kółko i w kółko, aż w końcu nie mogłam dłużej na to patrzeć i odłożyłam komputer na bok. Nic na niego nie mają. Taka jest prawda. Martwi mnie tylko ten anonimowy informator i świadomość, że Harry ma coś wspólnego z prochami. Przemogłam się i znowu wzięłam laptopa. Wróciłam na pulpit i zaczęłam szukać informacji o Alexandrze. Bingo. Nie było tam nic, czego już bym nie wiedziała. Z tą różnicą, że było napisane w sposób oficjalny. Jednak znalazłam coś interesującego. Nagranie z telefonu anonimowego informatora. Kliknęłam odtwórz i zaczęłam się uważnie przysłuchiwać rozmowie.
-Biuro szeryfa -rozległ się kobiecy głos.
-Wiem, kto zabił dziewczynę Vonderwallów. Chłopak przetrzymuje towar w liceum.
-Słucham? Kto mówi? Halo? Halo?
I tyle. Ani słowa więcej. Nie byłoby to taką zagadką, gdyby głos informatora nie był przerobiony tak, że nie dało się nawet rozszyfrować, czy to kobieta, czy mężczyzna. Wyciągnęłam z torebki pendrivea i skopiowałam zapis z rozmowy. Teraz tylko wystarczy się dowiedzieć, kto to jest. Może on lub ona jakoś to wyjaśni. Jak najszybciej wyłączyłam komputer i odłożyłam go na miejsce. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i z ulgą stwierdziłam, że wygląda dokładnie tak, jak wyglądało przed moją wizytą.
Pospiesznie opuściłam mieszkanie taty i zadzwoniłam po taksówkę. Po piętnastu minutach pojazd się pojawił.
-Do biura szeryfa -poprosiłam.
-Dzień dobry -zagadnęłam dyżurującego gliniarza.
-Witam. -Odłożył jakieś papiery i spojrzał na mnie. -Co mogę dla ciebie zrobić?
-Mam pewną sprawę -zaczęłam uśmiechając się uroczo. -Mój brat został wczoraj aresztowany -przygryzłam wargę. -Mama jest chora i prosiła mnie, abym przyszła zobaczyć, co u niego. To dla niej bardzo ważne.
Nie ma to jak historia zmyślona na poczekaniu i manipulowanie policjantem.
-Och, raczej nie powinienem...
-Bardzo pana proszę -przerwałam mu siląc się na płaczliwy ton. -On od dawna sprawia nam kłopoty, ale mama i tak chce wiedzieć, czy u niego w porządku...
Nie wiem jakim cholernym cudem udało mi się zmusić się do płaczu. Byłabym świetną aktorką.
-No dobrze, dobrze -powiedział uspokajająco. -Nie płacz.
-Dziękuję. -Uśmiechnęłam się i zaczęłam ocierać nieprawdziwe łzy.
-Proszę za mną. -Wskazał mi drogę.
Poszłam za nim i po chwili byliśmy już w areszcie. Przede mną rozlegał się długi korytarz, a po jego obu stronach znajdowały się liczne cele.
-Poradzisz sobie tu sama? -zapytał. -Zajęte są tylko trzy boksy, więc łatwo znajdziesz brata.
-Tak, oczywiście.
-Tylko pamiętaj, żadnego kontaktu fizycznego -zastrzegł.
-Tak jest. -Pokiwałam głową.
-Wrócę tu po ciebie za kilka minut.
-Dobrze -odparłam.
Facet wycofał się i zniknął za metalowymi drzwiami. Ruszyłam przed siebie, rozglądając się za Harrym.
-Hej, mała! -zawołał jakiś typ. -Pokazać ci jaja?
Fuj, co za oblech. No, ale jakie rymy!
-Może ja ci coś pokaże? -Uśmiechnęłam się sztucznie.
Sięgnęłam do torebki i wyciągnęłam paralizator.
Ojciec chrzestny przysłał mi na święta.
Uroczy człowiek.
-Chcesz wypróbować? -Wcisnęłam przycisk i przez chwilę widać było strumień prądu.
Facet przestał się uśmiechać i cofnął się o kilka kroków od krat. Szłam dalej, aż w końcu go zobaczyłam. Leżał na małym polowym łóżku, które wyglądało na cholernie niewygodne.
-Harry?
Brunet od razu odwrócił się w moją stronę.
-Veronica? -Otworzył szerzej oczy. -Co ty tu robisz?
Szybko wstał i podszedł do mnie.
-Rozmawiałam z Zaynem. Powiedział mi, co się stało. -Zacisnęłam wargi.
Nie jesteście w stanie sobie wyobrazić, jak źle wyglądał. Miał podkrążone oczy, jakby nie spał całą noc, a jego włosy były jednym, wielkim bałaganem. Do tego jego ciuchy były pogniecione, a wyraz jego twarzy nie wskazywał, że czuje się lepiej niż wygląda.
-Jak źle tu jest?
-Jak tu w ogóle weszłaś? -odpowiedział pytaniem na pytanie.
-Sprzedałam policjantowi ckliwą bajeczkę o niegrzecznym bracie.
Prawie się uśmiechnął.
-Nie chcesz wiedzieć?
-Czego? -Zmarszczyłam brwi.
-Dlaczego tu jestem.
-Wiem dlaczego -zapewniłam.
Och, Harry, gdybyś wiedział jak dużo wiem. Pewnie nawet więcej od ciebie.
-W takim razie nie zapytasz, czy to zrobiłem?
-Nie -odparłam. -Bo wiem, że w czasie, gdy to się stało, biłeś się z jakimś chłopakiem.
-Skąd to wiesz?
-Od Zayna. Poprosił mnie, abym się czegoś dowiedziała i...
-Czy on do cholery zwariował?! -przerwał mi ze złością. -Nie powinien ci nic, kurwa, mówić. Po chuj cię w to wciąga?
-Nikt mnie w nic nie wciąga, Harry -oznajmiłam pewnie.
Spojrzałam na jego dłonie, którymi obejmował kraty. Sięgnęłam w tę stronę z westchnięciem i splotłam nasze palce.
-Włamałam się do laptopa mojego taty i...
-Zaraz, co zrobiłaś? -wtrącił się.
-Nie przerywaj mi. -Wywróciłam oczami. -Prawie nic na ciebie nie mają. Ani jednego dowodu, same poszlaki. Wypuszczą cię po czterdziestu ośmiu godzinach.
-Serio? -zdziwił się.
-Tak -potwierdziłam. -No chyba, że znajdą coś w twoim domu.
-Co masz na myśli mówiąc w twoim domu? -Zmarszczył brwi.
-Chcą go przeszukać, ale muszą czekać na nakaz -poinformowałam.
-Cholerne psy -mruknął.
-Co masz wspólnego z narkotykami? -zapytałam wreszcie.
-Nawet nie chce pytać skąd to wiesz -westchnął ciężko.
-Odpowiedz -poprosiłam.
-Okej, niech ci będzie. Dobrze wiesz, że nie jestem święty. Zakłady to nie mój jedyny środek utrzymania.
-Handlujesz? -domyśliłam się.
-Tylko czasami -zapewnił. -Naprawdę, bardzo rzadko -dodał.
-Dla kogo były te prochy u woźnego?
-Nie wiem. -Wzruszył ramionami. -Ktoś wrzucił mi kartkę do szafki. Napisał ile chce i gdzie mam to zostawić. Kiedy to zanosiłem, pieniądze już na mnie czekały.
-Okej. -Zaczęłam się zastanawiać. -Ktoś dał glinom cynk, że właściciel dragów jest sprawcą i w małym odstępie czasowym zostaje złożone u ciebie zamówienie...
-Do czego zmierzasz? -spytał skonsternowany.
-Jak to, do czego? Informator policji i twój klient to ta sama osoba -stwierdziłam.
-Niezła dedukcja. -Posłał mi mały uśmiech i ścisnął mocniej moją dłoń.
-Dowiem się kto cię wrabia -obiecałam.
Przyciągnął mnie do siebie i w miarę możliwości objął. Zaśmiałam się z naszej niezręcznej pozycji.
-Dziękuję -pocałował mnie w czoło. -To co robisz wiele dla mnie znaczy.
-Harry, ja jeszcze nic nie zrobiłam -przypomniałam mu.
-Przeciwnie. Zrobiłaś bardzo wiele. Przyszłaś tu, uwierzyłaś mi -zaczął wymieniać.
-To nic ta...
-Twój czas się skończył! -usłyszeliśmy. -Musisz już wracać.
-Chyba czas na mnie.
-Chyba tak -zgodził się.
-Do zobaczenia -powiedziałam niechętnie.
-Do zobaczenia -powtórzył.
Odsunęłam się i zaczęłam wracać do drzwi.
-I jak twój brat? -spytał policjant, kiedy opuszczaliśmy areszt.
-Hmm... bez zmian, ale mama ucieszy się, że nic mu nie jest -zmyśliłam.
Dowiem się, kto próbuje wrobić Harrego. Choćbym miała poruszyć niebo i ziemię znajdę tego dupka i się z nim policzę, a potem oddam w ręce policji.
Zoey złapała za pilot i sama też zaczęła oglądać.
-W piątek wieczorem podejrzany o zabójstwo Alexandry Vonderwall, został złapany i posadzony w areszcie -oznajmił szeryf Otto.
Tak, mnie też jego nazwisko totalnie rozwala.
-Jak na razie postanowiliśmy zachować w tajemnicy tożsamość domniemanego sprawcy, aby nie narazić na szwank jego opinii w razie, gdyby okazał się niewinny -poinformował, gdy reporterka spytała o imię zatrzymanego.
-Na jakiej podstawie został zatrzymany? -dopytywała. -Czy agenci FBI, którzy zostali wezwani do pomocy w sprawie, natknęli się na znaczące dowody, które pominęła tutejsza policja?
No proszę, jaka wygadana pani dziennikarz. Nieźle mu pocisnęła.
-Niestety -zaczął Otto z dystansem. -Nasze podejrzenia opieramy na anonimowym telefonie. Zabójca nie zostawił śladów, więc to nasz jedyny trop.
-Informator wskazał winnego?
-Niezupełnie. Nakierował nas na pewien ślad, za którym podążyliśmy. Doprowadził nas on do zatrzymanego. To tyle, nie mogę udzielić więcej informacji w tej sprawie.
Szeryf zniknął z ekranu, a reporterka zaczęła komentować całą sprawę.
-Mam nadzieję, że go przymkną -powiedziała Zo, wyłączając telewizor. -Oby zgnił w więzieniu -dodała, biorąc ze stołu miskę z czipsami.
-Kim była Alexandra Vonderwall? -spytałam.
-Kojarzysz tą rudą z chemii?
-Mię? -Zmarszczyłam brwi. -No, tak.
-To była jej siostra -oznajmiła. -Nie znałam jej osobiście, ale w tym roku zaczęła pierwszą klasę.
-Jeny! -Nie było stać mnie na więcej.
Biedna dziewczyna.
Przynajmniej już kogoś zatrzymali, więc chociaż sprawiedliwości stanie się zadość.
-Musi być załamana z powodu Alexandry -rzuciłam.
-Gdybyś wiedziała jak bardzo. -Westchnęła. -Słyszałam, że przechodzi załamanie nerwowe. Podobno były ze sobą blisko.
-Ciekawe kogo zatrzymali. -Zastanawiałam się na głos.
-Ja też bym chciała wiedzieć! -zgodziła się.
Poczułam wibracje w kieszeni i wyciągnęłam telefon.
-Kto dzwoni? -spytała blondynka.
-Nie wiem, nie znam tego numeru. -Wzruszyłam ramionami.
Wcisnęłam guzik i odebrałam.
-Halo? -mruknęłam do słuchawki.
-Veronica? -odezwał się znajomy głos.
-Zayn? -zdziwiłam się.
-Musimy się spotkać -powiedział zdenerwowany.
-Coś się stało?
-Tak. To bardzo ważne.
-Dobrze, to przyjedź po mnie -odparłam zaniepokojona. -Wyślę ci adres smsem.
-Ok.
Rozłączył się, a ja szybko wstukałam adres Zoey w telefon i wysłałam wiadomość.
-Zayn Mailk do ciebie dzwonił? -Dziewczyna popatrzyła na mnie wyraźnie zaskoczona.
-Mhm. -Pokiwałam głową.
-Słyszałam też w szkole, że kręcisz ze Stylesem. -Popatrzyła na mnie skonsternowana. -Od kiedy obracasz się w tym towarzystwie?
-Jakim tym? -Oddałam jej intensywne spojrzenie.
-Sama wiesz, co się o nich mówi. -Wywróciła oczami.
-A od kiedy to my wierzymy w plotki? -spytałam z wyrzutem. -Nie są jakimiś świętoszkami, ale są w porządku.
-Skoro tak mówisz. -Poddała się z westchnięciem.
Wtem usłyszałyśmy warkot motoru za oknem. Wyjrzałam przez nie na zewnątrz i zauważyłam Zayna.
-Muszę lecieć -oznajmiłam. -Chodzi o coś ważnego.
-Ok.
Przytuliłyśmy się na pożegnanie, po czym opuściłam wnętrze domu Nelsonów. Założyłam podany mi przez chłopaka kask i usiadłam za jego plecami.
Jechaliśmy długo, około 30 minut. Kiedy wreszcie zaparkował, byliśmy w jakijś opuszczonej dzielnicy.
-Przywiozłeś mnie tu, żeby zabić? -spytałam, schodząc z motoru.
-Nie czas na żarty, Veronica -ostrzegł z poważną miną.
-Okej. -Podniosłam ręce w obronnym geście. -Więc mów, co się stało.
-Harry został aresztowany -wypalił.
-Co? -wykrztusiłam.
Jak to aresztowany? Przecież... co takiego mógł zrobić, żeby zostać zatrzymanym?
-Za co? -dodałam pośpiesznie.
Chciałam wiedzieć jak najwięcej.
-Nie oglądasz telewizji? -spytał już trochę spokojniej.
-Oczywiście, że oglądam, co ta za głupie... -przerwałam. -Nie. -Pokręciłam głową. -To niemożliwe.
Złapałam się za włosy, nie będąc w stanie opanować kłębiących się myśli.
-Uspokój się!
Zayn złapał mnie za policzki i patrzył na mnie uważnie.
-Masz rację, Harry tego nie zrobił. Nie zabił tej dziewczyny.
-Więc czemu go podejrzewają? -krzyknęłam i zaczęłam nerwowo chodzić w kółko.
-Nie wiem -odparł bezsilnie. -Dlatego przyszedłem do ciebie.
-Jak to?
Teraz to już nie rozumiałam kompletnie nic. Harry gwałcicielem i mordercą...
-Chciałbym, żebyś się dowiedziała, co na niego mają.
- Przecież mój tata nie powie...
-Wiem -przerwał mi.
-Więc czego ode mnie oczekujesz?
-Ojciec ci nie powie, ale... -westchnął. -Mogłabyś sama coś znaleźć? No wiesz, bez jego wiedzy...?
-Nie wiem, czy... -przerwałam.
Co niby miałam mu powiedzieć? Nie, nie pomogę ci albo tak, jasne, pogrzebię w tajnych dokumentach? Sama już nie wiem, co gorsze. Ale Harry... nie znam go dobrze, no, prawie wcale... Jednak trudno uwierzyć mi, że jest winny. Z drugiej strony muszą coś na niego mieć, skoro...
-Skąd wiesz, że tego nie zrobił? -zapytałam wprost.
-Co?
-Skąd wiesz, że...
-Słyszałem, co mówiłaś -znowu przerwał mi w połowie zdania. -Jak możesz o to pytać?
-A jak mogę o to nie pytać, co?! -Wybuchłam. -Znam go od niedawna, nie wiem, czy jest zdolny do czegoś takiego.
-Nie jest -oznajmił.
-Masz pewność?
Modliłam się, by powiedział tak.
-Mam. Był wtedy ze mną.
-Więc czemu nie pójdziesz z tym na policję?! -krzyknęłam na niego.
-Bo nie byliśmy sami. Spotkaliśmy się z takim jednym typem i Harry go pobił.
Harry bijący kogoś? Bardzo, bardzo prawdopodobne.
-Jeśli im to powiem, to Harry dostanie wyrok -podsumował.
-Okej, zobaczę, co mogę zrobić -zgodziłam się. -Ale nie mogę ci niczego obiecać -zastrzegłam. -Jeśli coś znajdę, na pewno to sprawdzę.
-Dziękuję.
Przytulił mnie do siebie.
-Dobra z ciebie przyjaciółka -stwierdził, gdy się od siebie odsunęliśmy. -I dziewczyna -dodał.
-Wcale nie jestem jego dziewczyną. -Uśmiechnęłam się słabo. -Pora wracać. Jeśli mam się czegoś dowiedzieć, to najlepiej teraz, gdy taty nie ma.
Wsiedliśmy na motor i ruszyliśmy w kierunku mieszkania mojego staruszka.
-Zadzwonię, kiedy coś znajdę. Jeśli coś znajdę, tak właściwie.
-Będę czekał.
Pożegnałam się z Zaynem i weszłam do mieszkania. Czułam się trochę jak włamywacz, gdy przestąpiłam próg pokoju taty.
-No dalej, Veronica, weź się w garść -mruknęłam.
Najsampierw zaczęłam szukać jego aktówki. Znalazłam ją pod łóżkiem, ale nie było tam nic, co by mnie interesowało. No chyba, że chciałam zapoznać się z aktami czterdziestoletniej prostytutki zamieszanej w porwanie albo złodzieja samochodów. Odłożyłam teczkę na miejsce i zaczęłam perfidnie przeszukiwać pokój. Mam nadzieję, że jeśli się dowie, to mi wybaczy...
Nie było żadnych papierów mających cokolwiek wspólnego ze sprawą Harryego. Pewna porażki miałam już wychodzić, ale moją uwagę przykuł laptop, który wystawał spod poduszki. A nóż... Otworzyłam go i czekając aż się włączy, rozsiadłam się na łóżku.
-Hasło... -westchnęłam rozczarowana.
Veronica -błąd.
271096 -błąd.
041277 -błąd.
Jeśli nie moje imię, nie moja ani jego data urodzin to... Nie mówcie, że...
220109 -poprawne.
Nie wierzę, że jego hasło do data rozwodu... Sprytne.
Na pulpicie było zapisanych mnóstwo plików. Wszystkie były podpisane. Jest. Folder o nazwie Harry Styles.
Podejrzany o gwałt i zabójstwo Alexandry Vonderwall. Uczęszczał z ofiarą do jednej szkoły, nie wiadomo, czy się znali. W przeszłości karany za małe wykroczenia, między innymi liczne bójki, udział w nielegalnych walkach, rozboje. Według anonimowego informatora zabójca panny Vonderwall miał przetrzymywać narkotyki w miejscowym liceum. Podczas przeszukania budynku, w kanciapie woźnego znaleziono niewielką ilość amfetaminy. Na woreczku zostały pozostawione odciski palców. Pan Styles od dawna figurował w policyjnej kartotece, dlatego system z łatwością wyszukał go, jako właściciela narkotyków. Jak na razie nie ma solidnych podstaw, aby postawić mu zarzuty. Z tego powodu zostanie zatrzymany najdłużej, jak to możliwe, aby prokuratura zdążyła wydać nakaz na przeszukanie domu, nim podejrzany będzie mógł pozbyć się dowodów lub poprosić kogoś bliskiego o zrobienie tego.
Nie mam pojęcia, ile razy to przeczytałam. Robiłam to w kółko i w kółko, aż w końcu nie mogłam dłużej na to patrzeć i odłożyłam komputer na bok. Nic na niego nie mają. Taka jest prawda. Martwi mnie tylko ten anonimowy informator i świadomość, że Harry ma coś wspólnego z prochami. Przemogłam się i znowu wzięłam laptopa. Wróciłam na pulpit i zaczęłam szukać informacji o Alexandrze. Bingo. Nie było tam nic, czego już bym nie wiedziała. Z tą różnicą, że było napisane w sposób oficjalny. Jednak znalazłam coś interesującego. Nagranie z telefonu anonimowego informatora. Kliknęłam odtwórz i zaczęłam się uważnie przysłuchiwać rozmowie.
-Biuro szeryfa -rozległ się kobiecy głos.
-Wiem, kto zabił dziewczynę Vonderwallów. Chłopak przetrzymuje towar w liceum.
-Słucham? Kto mówi? Halo? Halo?
I tyle. Ani słowa więcej. Nie byłoby to taką zagadką, gdyby głos informatora nie był przerobiony tak, że nie dało się nawet rozszyfrować, czy to kobieta, czy mężczyzna. Wyciągnęłam z torebki pendrivea i skopiowałam zapis z rozmowy. Teraz tylko wystarczy się dowiedzieć, kto to jest. Może on lub ona jakoś to wyjaśni. Jak najszybciej wyłączyłam komputer i odłożyłam go na miejsce. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i z ulgą stwierdziłam, że wygląda dokładnie tak, jak wyglądało przed moją wizytą.
Pospiesznie opuściłam mieszkanie taty i zadzwoniłam po taksówkę. Po piętnastu minutach pojazd się pojawił.
-Do biura szeryfa -poprosiłam.
-Dzień dobry -zagadnęłam dyżurującego gliniarza.
-Witam. -Odłożył jakieś papiery i spojrzał na mnie. -Co mogę dla ciebie zrobić?
-Mam pewną sprawę -zaczęłam uśmiechając się uroczo. -Mój brat został wczoraj aresztowany -przygryzłam wargę. -Mama jest chora i prosiła mnie, abym przyszła zobaczyć, co u niego. To dla niej bardzo ważne.
Nie ma to jak historia zmyślona na poczekaniu i manipulowanie policjantem.
-Och, raczej nie powinienem...
-Bardzo pana proszę -przerwałam mu siląc się na płaczliwy ton. -On od dawna sprawia nam kłopoty, ale mama i tak chce wiedzieć, czy u niego w porządku...
Nie wiem jakim cholernym cudem udało mi się zmusić się do płaczu. Byłabym świetną aktorką.
-No dobrze, dobrze -powiedział uspokajająco. -Nie płacz.
-Dziękuję. -Uśmiechnęłam się i zaczęłam ocierać nieprawdziwe łzy.
-Proszę za mną. -Wskazał mi drogę.
Poszłam za nim i po chwili byliśmy już w areszcie. Przede mną rozlegał się długi korytarz, a po jego obu stronach znajdowały się liczne cele.
-Poradzisz sobie tu sama? -zapytał. -Zajęte są tylko trzy boksy, więc łatwo znajdziesz brata.
-Tak, oczywiście.
-Tylko pamiętaj, żadnego kontaktu fizycznego -zastrzegł.
-Tak jest. -Pokiwałam głową.
-Wrócę tu po ciebie za kilka minut.
-Dobrze -odparłam.
Facet wycofał się i zniknął za metalowymi drzwiami. Ruszyłam przed siebie, rozglądając się za Harrym.
-Hej, mała! -zawołał jakiś typ. -Pokazać ci jaja?
Fuj, co za oblech. No, ale jakie rymy!
-Może ja ci coś pokaże? -Uśmiechnęłam się sztucznie.
Sięgnęłam do torebki i wyciągnęłam paralizator.
Ojciec chrzestny przysłał mi na święta.
Uroczy człowiek.
-Chcesz wypróbować? -Wcisnęłam przycisk i przez chwilę widać było strumień prądu.
Facet przestał się uśmiechać i cofnął się o kilka kroków od krat. Szłam dalej, aż w końcu go zobaczyłam. Leżał na małym polowym łóżku, które wyglądało na cholernie niewygodne.
-Harry?
Brunet od razu odwrócił się w moją stronę.
-Veronica? -Otworzył szerzej oczy. -Co ty tu robisz?
Szybko wstał i podszedł do mnie.
-Rozmawiałam z Zaynem. Powiedział mi, co się stało. -Zacisnęłam wargi.
Nie jesteście w stanie sobie wyobrazić, jak źle wyglądał. Miał podkrążone oczy, jakby nie spał całą noc, a jego włosy były jednym, wielkim bałaganem. Do tego jego ciuchy były pogniecione, a wyraz jego twarzy nie wskazywał, że czuje się lepiej niż wygląda.
-Jak źle tu jest?
-Jak tu w ogóle weszłaś? -odpowiedział pytaniem na pytanie.
-Sprzedałam policjantowi ckliwą bajeczkę o niegrzecznym bracie.
Prawie się uśmiechnął.
-Nie chcesz wiedzieć?
-Czego? -Zmarszczyłam brwi.
-Dlaczego tu jestem.
-Wiem dlaczego -zapewniłam.
Och, Harry, gdybyś wiedział jak dużo wiem. Pewnie nawet więcej od ciebie.
-W takim razie nie zapytasz, czy to zrobiłem?
-Nie -odparłam. -Bo wiem, że w czasie, gdy to się stało, biłeś się z jakimś chłopakiem.
-Skąd to wiesz?
-Od Zayna. Poprosił mnie, abym się czegoś dowiedziała i...
-Czy on do cholery zwariował?! -przerwał mi ze złością. -Nie powinien ci nic, kurwa, mówić. Po chuj cię w to wciąga?
-Nikt mnie w nic nie wciąga, Harry -oznajmiłam pewnie.
Spojrzałam na jego dłonie, którymi obejmował kraty. Sięgnęłam w tę stronę z westchnięciem i splotłam nasze palce.
-Włamałam się do laptopa mojego taty i...
-Zaraz, co zrobiłaś? -wtrącił się.
-Nie przerywaj mi. -Wywróciłam oczami. -Prawie nic na ciebie nie mają. Ani jednego dowodu, same poszlaki. Wypuszczą cię po czterdziestu ośmiu godzinach.
-Serio? -zdziwił się.
-Tak -potwierdziłam. -No chyba, że znajdą coś w twoim domu.
-Co masz na myśli mówiąc w twoim domu? -Zmarszczył brwi.
-Chcą go przeszukać, ale muszą czekać na nakaz -poinformowałam.
-Cholerne psy -mruknął.
-Co masz wspólnego z narkotykami? -zapytałam wreszcie.
-Nawet nie chce pytać skąd to wiesz -westchnął ciężko.
-Odpowiedz -poprosiłam.
-Okej, niech ci będzie. Dobrze wiesz, że nie jestem święty. Zakłady to nie mój jedyny środek utrzymania.
-Handlujesz? -domyśliłam się.
-Tylko czasami -zapewnił. -Naprawdę, bardzo rzadko -dodał.
-Dla kogo były te prochy u woźnego?
-Nie wiem. -Wzruszył ramionami. -Ktoś wrzucił mi kartkę do szafki. Napisał ile chce i gdzie mam to zostawić. Kiedy to zanosiłem, pieniądze już na mnie czekały.
-Okej. -Zaczęłam się zastanawiać. -Ktoś dał glinom cynk, że właściciel dragów jest sprawcą i w małym odstępie czasowym zostaje złożone u ciebie zamówienie...
-Do czego zmierzasz? -spytał skonsternowany.
-Jak to, do czego? Informator policji i twój klient to ta sama osoba -stwierdziłam.
-Niezła dedukcja. -Posłał mi mały uśmiech i ścisnął mocniej moją dłoń.
-Dowiem się kto cię wrabia -obiecałam.
Przyciągnął mnie do siebie i w miarę możliwości objął. Zaśmiałam się z naszej niezręcznej pozycji.
-Dziękuję -pocałował mnie w czoło. -To co robisz wiele dla mnie znaczy.
-Harry, ja jeszcze nic nie zrobiłam -przypomniałam mu.
-Przeciwnie. Zrobiłaś bardzo wiele. Przyszłaś tu, uwierzyłaś mi -zaczął wymieniać.
-To nic ta...
-Twój czas się skończył! -usłyszeliśmy. -Musisz już wracać.
-Chyba czas na mnie.
-Chyba tak -zgodził się.
-Do zobaczenia -powiedziałam niechętnie.
-Do zobaczenia -powtórzył.
Odsunęłam się i zaczęłam wracać do drzwi.
-I jak twój brat? -spytał policjant, kiedy opuszczaliśmy areszt.
-Hmm... bez zmian, ale mama ucieszy się, że nic mu nie jest -zmyśliłam.
Dowiem się, kto próbuje wrobić Harrego. Choćbym miała poruszyć niebo i ziemię znajdę tego dupka i się z nim policzę, a potem oddam w ręce policji.
czwartek, 17 lipca 2014
Chapter 5
-Wow, co tu się dzieje? -zapytałam, podchodząc do Zoey i Vic.
Na parkingu szkolnym roiło się od policjantów i ich psów tropiących. Czy mi się wydaje, czy ja naprawdę widzę napis FBI na kurtkach niektórych z nich?...
-Nie wiadomo -odparła przejęta Vicky. -Grubsza sprawa.
-Jakiś pierwszak mówił, że chodzi o narkotyki -dodała druga Nelson.
Narkotyki?
-Od kiedy w naszej szkole są narkotyki? -Zmarszczyłam brwi.
Jeśli tak, to naprawdę grubsza sprawa. Współczuję tym, których złapią. Serio.
-Nie wiem. Sądziłam, że nie ma.
-Ja też -mruknęłam.
-Ciekawe, kto jest winny -zastanawiała się V.
Rzeczywiście, ciekawe. Ale kto jest tak głupi, żeby trzymać prochy w szkole? Albo może powinnam spytać, kto jest tak mądry? Właściwie nalot na szkołę jest mniej prawdopodobny niż na dom. Czyli ktoś musiał sypnąć lub znaleźli ciężkie dowody, jak nagrania, czy coś.
-Tata? -powiedziałam z wahaniem, widząc bardzo znajomą postać.
Ruszyłam się z miejsca i złapałam mężczyznę za ramię.
-Ronnie? -Popatrzył na mnie zaskoczony.
-Co ty tu robisz? -zapytałam i się do niego przytuliłam.
-Pracuję -odparł, gdy się od siebie odsunęliśmy. -Nawet nie wiedziałem, że się tu przenieśliście.
-Taa, wiesz jak to jest z pracą mamy. -Wzruszyłam ramionami. -Sporo czasu, co?
-Całe trzy miesiące -przytaknął. -To nie z twojego powodu tu jesteśmy, prawda? -spytał żartobliwie.
-Coś ty, ja i narkotyki?
-Skąd wiesz, że chodzi o narkotyki?
-A więc jednak! -Uśmiechnęłam się triumfalnie.
-Czy ja zawsze muszę się na to nabierać? -zaczął targać mi włosy.
-Hej, hej, wiesz ile czasu spędziłam robiąc tę fryzurę?
Spojrzał na mnie spod uniesionych brwi.
-No dobra, wiesz, że nie układam włosów. Masz mnie -przyznałam.
-Nie mam teraz dużo czasu, skarbie, ale możemy spotkać się o pątej -zaproponował. -Zostaję tu na dłużej.
-Chętnie. -Znowu się do niego przytuliłam. -A opowiesz mi o tej sprawie? -zapytałam z nadzieją.
-Wiesz, że nie powinienem -mruknął głaszcząc mnie po plecach.
-No weź, tato, proszę. -Zrobiłam błagalną minę.
-Zgoda, ale w zamian za to ugotujesz mi dziś kolacje.
-Stoi. -Uśmiechnęłam się.
-Tu masz klucze i adres. -Podał mi mały pęk i karteczkę, po czym odszedł.
Trzy miesiące. Trzy długie miesiące go nie widziałam, a teraz proszę! Naprawdę miło było go spotkać. I co ważniejsze, zostaje na jakiś czas. Pewnie niedługo, ale lepsze to niż nic.
-Dlaczego agent FBI cię przytulał?
Odwróciłam się i zobaczyłam Zayna.
-Cześć, Zayn. Ciebie też miło widzieć. U mnie? U mnie w porządku. A jak tam u ciebie? -powiedziałam sarkastycznie i go wyminęłam.
-Cześć. Lepiej? -Zrównał się ze mną i szliśmy teraz razem.
-O wiele.
-Więc? Odpowiesz mi? -zapytał zniecierpliwiony.
-Mhm. To był mój tata.
Podeszłam do szafki i zaczęłam szukać zeszytu do hiszpańskiego. Cholera jasna, gdzie to się schowało!
-Twój tata jest agentem? -Wybałuszył oczy.
-Ej, bo ci tak zostanie -zastrzegłam.
-Zdajesz sobie sprawę, jak dziwne to jest?
-Mniej więcej.
-Wiesz, czego tu szukają?
-A co, boisz się? -Zaczęłam się śmiać.
-To nie jest zabawne -powiedział. -Ale nie, nie boję się, bo nie mam czego. Jestem czysty.
-Jestem w stanie w to uwierzyć. Nie śmierdzisz jak połowa chłopaków w tej szkole.
-Jesteś niemożliwa. -Teraz to on zaczął się śmiać.
-Wiem.
Odeszłam od szafki i poszłam na lekcje.
Przez cały dzień podczas zajęć wzywano pojedynczych uczniów do gabinetu dyrektora. Gliniarze kręcili się po korytarzach, robili nam nawet naloty w klasach. O mało co nie padłam ze śmiechu jak jeden z psów zaczął obwąchiwać Vicky, a ta wyglądała, jakby zaraz miała się zsikać ze strachu. Nareszcie nadszedł dzwonek kończący ostatnią lekcję. Miałam już wychodzić z budynku, ale zauważyłam Harrego. Przeszukiwali jego szafkę. Był tam też mój tata. I gdyby nie rzecz, jaką u niego znaleźli, poszłabym dalej.
-Ciekawy trop -mruknął łysy, wysoki jak tyczka ciemnoskóry facet.
Zastępca tutejszego szeryfa.
-Skąd pan to ma, panie Styles?
-Nie wiem. -Wzruszył ramionami. -Może ty mi powiesz, skoro jesteś takim wspaniałym gliną? -zapytał bezczelnie.
-Tylko bez takich -zganił go dyrektor. -Odpowiedz na pytanie.
-Proponuję posłuchać rady. Ofierze brakowało części garderoby, więc będzie się pan grubo tłumaczył na komisariacie -dorzucił jeszcze zastępca Soto.
-Nie sądzę -wtrąciłam się.
Boże dopomóż. Wzrok taty był zabójczy.
-Proszę się nie mieszać, panno Toretto -zastrzegł Wally, czyli pan dyrektor.
Z jakiegoś powodu wolałam nazywać go Wallym. To chyba przez tę jego siwiznę.
-Właśnie, Veronica, nie mieszaj się -powiedział tata.
-Ale ta bluzka jest moja, okej?
Wyrwałam ją z rąk policjanta i odwróciłam na lewą stronę.
-Metka jest pomalowana na różowo -pokazałam. -Sam mi ją kupiłeś, tato -dodałam, patrząc w oczy mojego bardzo, bardzo zdenerwowanego tatusia.
-To pana córka?
-Tak się składa -odparł. -No dobrze, jest twoja. Ale co ona robi w jego szafce? -Spiorunował mnie wzrokiem
Ups...?
-Byliśmy razem na siłowni i Veronica zapomniała jej ze sobą zabrać -powiedział Harry.
Gdyby to miało pomóc. Rzeczywiście było jak powiedział, no ale błagam. Chłopak, nastolatka i jej tata oraz sprawa pozostawionej odzieży? To nigdy nie kończy się dobrze.
-Czyli rozumiem, że możemy już iść? -Popatrzyłam na mężczyzn i nie czekając na odpowiedź złapałam rękę Harrego i wyprowadziłam go na zewnątrz.
-No nieźle -podsumował i zaczął się śmiać.
-Ale śmieszne -zironizowałam i uderzyłam go w ramię.
-No co? -Spojrzał na mnie.
-Po cholerę brałeś tę bluzkę do szkoły? Nie mogłeś zostawić w domu albo oddać mi wcześniej? -zapytałam z wyrzutem.
-Wybacz, że nie przewidziałem, iż twój tata, który pracuje dla FBI będzie grzebał w moich rzeczach. -Teraz to on mówił głosem pełnym ironii.
-No dobra -westchnęłam. -Masz rację, przepraszam.
-Podwieźć cię gdzieś?
-Najpierw poproszę o moją własność. -Wyciągnęłam rękę.
-Proszę bardzo.
Schowałam bluzkę do torebki.
-Obiecałam tacie, że zrobię mu kolacje, a znając życie ma pustą lodówkę. Zabierzesz mnie do marketu?
-Pewnie. -Uśmiechnął się i wyciągnął do mnie rękę.
Niewiele myśląc chwyciłam ją i poszliśmy do auta.
-Gdybyś był facetem przed czterdziestką i miał dzień pełen pracy, to na co miałbyś ochotę? -zadałam pytanie, gdy krążyliśmy między regałami w sklepie.
-Na seks -odparł głośno.
O wiele za głośno. Panie stojące przy stoisku z warzywami obdarzyły nas niezbyt przyjemnymi spojrzeniami i jeszcze gorszymi komentarzami.
-Skup się, Styles. -Stanęłam na przeciwko niego. -Jedzenie. Na co miałbyś ochotę do jedzenia?
-Czy ja wiem... -westchnął. -Lubię makaron.
Miałam ochotę uderzyć się czoło.
-Bardzo pomocne, Harry, naprawdę. -Wywróciłam oczami.
-Przesadzasz -oznajmił, gdy próbowałam sięgnąć po bitą śmietanę.
Zauważył moje nieudolne próby i zdjął ją dla mnie.
-Nie jestem ekspertem, ale tym to chyba nikt się nie naje.
-To dla mnie. -Wrzuciłam produkt do koszyka. -Muszę unormować poziom cukru. Miałam dziś dużo stresu. Ale wracając do tematu -ciągnęłam -co powiesz na coś... pikantnego?
-Zapiekankę z makaronem? -podsunął.
-Weź na wstrzymanie, Styles. Twoja obsesja na punkcie makaronu jest niezdrowa. Poza tym, tym razem nie gotuję dla ciebie.
-Tym razem? -Uniósł brew i próbował powstrzymać uśmiech.
-Kto wie, słoneczko, może kiedyś zwerbujesz mnie do swojej kuchni. -Puściłam mu oczko. -Tymczasem chyba powinnam zdecydować się na... lazanię! -wykrzyknęłam i zabrałam się za zbieranie potrzebnych składników.
Nigdy nie pomyślałabym, że wizyta w supermarkecie może być zabawna. Cóż, aż do tej pory nie byłam na zakupach z Harrym. Chłopak co chwila rzucał jakimiś sprośnymi uwagami albo podnosił mnie, gdy nie mogłam do czegoś dosięgnąć. W pewnym momencie wziął mnie na barana i stwierdził, że nie ma sensu abym schodziła, bo jestem tak niska, że jest bardzo mało rzeczy, do których jestem w stanie dosięgnąć. Klienci i pracownicy sklepu patrzyli na nas jak na idiotów, co właściwie nie jest dziwne. Co jakiś czas również próbowali nas uciszać, twierdząc, że nasz śmiech przeszkadza innym kupującym. W końcu opuściliśmy sklep i załadowaliśmy zakupy do bagażnika.
-Dzięki -mruknęłam, gdy siedzieliśmy już w samochodzie.
Ciepłym, ciepłym samochodzie. Sięgnęłam ręką i podkręciłam ogrzewanie do maximum.
-Zimno ci?
Wzruszyłam ramionami.
-Pogoda jest strasznie kapryśna, a ja nie pomyślałam, żeby wziąć bluzę.
Jak się okazało, wcale nie musiałam. Harry wręczył mi swoją.
-Dzięki. Znowu.
-Nie ma za co.
Uśmiechnął się i odpalił.
Tymczasowe mieszkanie taty okazało się małe, ale przytulne.
-Napijesz się czegoś? -spytałam, grzebiąc w szafkach.
-Herbaty, jeśli to nie problem.
-Problem? Wozisz mnie gdziekolwiek zechcę i wytrzymujesz moje wahania nastrojów. Nie byłoby problemem, gdybyś poprosił mnie o zabicie kogoś.
Znalazłam kubki i saszetki z herbatą. Wstawiłam wodę i usiadłam na przeciwko niego. Dopiero w tym momencie przyjrzałam mu się uważnie. Był przystojny. Jezu, jak przystojny. Miał gęste, brązowe włosy, które miękką falą opadały na jego czoło, ale zawsze je odgarniał. No i te zielone, kocie oczy. Jak marzenie! Zjechałam wzrokiem na jego pełne, ładnie wykrojone...
-Patrzysz mi się na usta -przerwał moje rozmyślania.
-Słucham?
-Patrzysz na moje usta -powtórzył z uśmiechem.
Wzruszyłam ramionami.
-Przyglądam się całej twojej twarzy -przyznałam.
-Dlaczego?
-Sama nie wiem. Ludzie chyba tak robią, prawda? Patrzą się na siebie.
-Tak -zgodził się.
-Słodzisz? -Wstałam od stołu i wyłączyłam czajnik, który właśnie zaczął piszczeć.
-Dwie łyżeczki.
Podałam mu herbatę i znowu usiadłam na przeciwko niego. Piliśmy w skupieniu, raz na jakiś czas rzucając uwagi na akurat nawijające się tematy. Było... miło. I swobodnie.
-Chyba powinienem już iść. -Odstawił pusty kubek do zlewu.
-Taa, tata nie byłby zbyt zachwycony, gdyby cię tu zobaczył -przyznałam. -Chyba cię nie polubił.
-A ty?
Staliśmy już przy drzwiach, ale Harry odwrócił się do mnie.
-Czy cię lubię?
-Mhm.
-Tak sądzę -odparłam. -Nigdy nie rozmawiałam z kimś takim jak ty. -Wzruszyłam ramionami. -Wydaje mi się, że mogę ci zaufać.
-Możesz -zapewnił mnie.
I nagle stało się coś niespodziewanego. Pochylił się, żeby mnie pocałować. Nie wiedziałam, co robić. Pozwolić mu, czy się odsunąć? Nie zrobiłam nic, a Harry przycisnął swoje usta do moich. To uczucie było przyjemne. Naprawdę przyjemne.
-Do zobaczenia. -Uśmiechnął się.
-Do zobaczenia -powtórzyłam.
Złożył pocałunek na moim czole i wyszedł.
-No dalej -mruknęłam zniecierpliwiona. -Piecz się szybciej, ty lazanio jedna!
Westchnęłam zrezygnowana, gdy moje zaklinania nie przynosiły skutku. Kto by się spodziewał? Usłyszałam szczęk przekręcanego klucza w drzwiach i odwróciłam się.
-Cześć, mała -powiedział tata odstawiając na stół aktówkę.
Zdjął kurtkę i rzucił ją niedbale na krzesło.
-Myślisz, że samo się posprząta? -Uniosłam jedną brew.
-A ty myślisz, że siedząc przy piekarniku zmusisz jedzenie do pośpiechu? -odparował.
-Słuszna uwaga -przyznałam.
-Co jemy?
Wstałam z podłogi i postawiłam przed nim kufel z piwem.
-No co? Jestem pełnoletnia, więc mi sprzedali -zaczęłam się tłumaczyć pod naciskiem jego spojrzenia. -Na kolację jest lazania. Zakładając oczywiście, że jeszcze dzisiaj skończy się piec.
-Okej -pociągnął spory łyk. -Kim jest ten chłopak?
Zaczyna się. Ech.
-Chodzimy razem do szkoły, ale poznaliśmy się jakiś czas na siłowni -zaczęłam. -Czasem się widujemy, to tyle.
-Tylko kolega?
-Tak jest, kapitanie -zasalutowałam i poszłam zerknąć na potrawę. -Nareszcie!
Wyciągnęłam jedzenie i uważając, by nie się nie poparzyć, nałożyłam na talerze.
-Jak czegoś chcesz, robi się z ciebie świetna kucharka -oznajmił.
Uśmiechnęłam się chytrze.
-A więc skoro już ustaliliśmy, że czegoś chcę...
-Nie powiem ci wszystkiego -zastrzegł z góry. -Ale kilka informacji będzie za niedługo ogólnie dostępnych, więc... -Posłał mi porozumiewawcze spojrzenie.
-Zamieniam się w słuch.
-Znaleziono ciało nastolatki. Przedtem została zgwałcona.
-Co jest przyczyną śmierci?
-Uduszenie -odparł. -Sprawca nie zostawił żadnych śladów.
-Więc dlaczego byliście w szkole? -drążyłam ciekawa.
-Dostaliśmy cynk od anonimowego informatora -przyznał.
-Jaki cynk? -Nie dawałam za wygraną.
-Ten informator twierdził, że to któryś z uczniów. Powiedział, że trzyma towar gdzieś w szkole.
-A wy nie mając innego punktu zaczepienia... -Zaczęłam się domyślać.
-Poszliśmy tym tropem -dokończył.
Ktoś ode mnie ze szkoły zgwałcił i zabił dziewczynę. Zdążyłam już zapomnieć jak to jest mieć ojca śledczego.
Tata zajął się jedzeniem, ale ja tylko grzebałam w talerzu. Zgwałcił i zabił. Zgwałcił i zabił. To jedno zdanie krążyło po mojej głowie niczym durna piosenka, której wcale się nie lubi, a mimo to nie da się o niej zapomnieć.
-Ronnie?
Zamrugałam i spojrzałam na niego.
-Tak?
-Coś się stało? -zapytał z troską.
-Nie, nic -westchnęłam. -Po prostu... -zastanowiłam się. -Ten informator wcale nie musi być wiarygodny, prawda?
-Niby tak, ale wiesz, jak to jest. Jeśli znajdziemy te narkotyki, to będziemy mogli sprawdzić ich właściciela. Wtedy się okaże -wytłumaczył.
-W sumie -mruknęłam zamyślona. -Co to za dziewczyna?
-Też jakaś uczennica -mruknął, kończąc kolację. -Będziesz to jadła?
Przesunęłam talerz w jego stronę i zaczęłam intensywnie myśleć.
Być może w naszej szkole jest sprawca. Chodzi swobodnie na wolności i czuje się bezkarny. Mam nadzieję, że go złapią. Życzę mu najwyższego możliwego wyroku.
Na parkingu szkolnym roiło się od policjantów i ich psów tropiących. Czy mi się wydaje, czy ja naprawdę widzę napis FBI na kurtkach niektórych z nich?...
-Nie wiadomo -odparła przejęta Vicky. -Grubsza sprawa.
-Jakiś pierwszak mówił, że chodzi o narkotyki -dodała druga Nelson.
Narkotyki?
-Od kiedy w naszej szkole są narkotyki? -Zmarszczyłam brwi.
Jeśli tak, to naprawdę grubsza sprawa. Współczuję tym, których złapią. Serio.
-Nie wiem. Sądziłam, że nie ma.
-Ja też -mruknęłam.
-Ciekawe, kto jest winny -zastanawiała się V.
Rzeczywiście, ciekawe. Ale kto jest tak głupi, żeby trzymać prochy w szkole? Albo może powinnam spytać, kto jest tak mądry? Właściwie nalot na szkołę jest mniej prawdopodobny niż na dom. Czyli ktoś musiał sypnąć lub znaleźli ciężkie dowody, jak nagrania, czy coś.
-Tata? -powiedziałam z wahaniem, widząc bardzo znajomą postać.
Ruszyłam się z miejsca i złapałam mężczyznę za ramię.
-Ronnie? -Popatrzył na mnie zaskoczony.
-Co ty tu robisz? -zapytałam i się do niego przytuliłam.
-Pracuję -odparł, gdy się od siebie odsunęliśmy. -Nawet nie wiedziałem, że się tu przenieśliście.
-Taa, wiesz jak to jest z pracą mamy. -Wzruszyłam ramionami. -Sporo czasu, co?
-Całe trzy miesiące -przytaknął. -To nie z twojego powodu tu jesteśmy, prawda? -spytał żartobliwie.
-Coś ty, ja i narkotyki?
-Skąd wiesz, że chodzi o narkotyki?
-A więc jednak! -Uśmiechnęłam się triumfalnie.
-Czy ja zawsze muszę się na to nabierać? -zaczął targać mi włosy.
-Hej, hej, wiesz ile czasu spędziłam robiąc tę fryzurę?
Spojrzał na mnie spod uniesionych brwi.
-No dobra, wiesz, że nie układam włosów. Masz mnie -przyznałam.
-Nie mam teraz dużo czasu, skarbie, ale możemy spotkać się o pątej -zaproponował. -Zostaję tu na dłużej.
-Chętnie. -Znowu się do niego przytuliłam. -A opowiesz mi o tej sprawie? -zapytałam z nadzieją.
-Wiesz, że nie powinienem -mruknął głaszcząc mnie po plecach.
-No weź, tato, proszę. -Zrobiłam błagalną minę.
-Zgoda, ale w zamian za to ugotujesz mi dziś kolacje.
-Stoi. -Uśmiechnęłam się.
-Tu masz klucze i adres. -Podał mi mały pęk i karteczkę, po czym odszedł.
Trzy miesiące. Trzy długie miesiące go nie widziałam, a teraz proszę! Naprawdę miło było go spotkać. I co ważniejsze, zostaje na jakiś czas. Pewnie niedługo, ale lepsze to niż nic.
-Dlaczego agent FBI cię przytulał?
Odwróciłam się i zobaczyłam Zayna.
-Cześć, Zayn. Ciebie też miło widzieć. U mnie? U mnie w porządku. A jak tam u ciebie? -powiedziałam sarkastycznie i go wyminęłam.
-Cześć. Lepiej? -Zrównał się ze mną i szliśmy teraz razem.
-O wiele.
-Więc? Odpowiesz mi? -zapytał zniecierpliwiony.
-Mhm. To był mój tata.
Podeszłam do szafki i zaczęłam szukać zeszytu do hiszpańskiego. Cholera jasna, gdzie to się schowało!
-Twój tata jest agentem? -Wybałuszył oczy.
-Ej, bo ci tak zostanie -zastrzegłam.
-Zdajesz sobie sprawę, jak dziwne to jest?
-Mniej więcej.
-Wiesz, czego tu szukają?
-A co, boisz się? -Zaczęłam się śmiać.
-To nie jest zabawne -powiedział. -Ale nie, nie boję się, bo nie mam czego. Jestem czysty.
-Jestem w stanie w to uwierzyć. Nie śmierdzisz jak połowa chłopaków w tej szkole.
-Jesteś niemożliwa. -Teraz to on zaczął się śmiać.
-Wiem.
Odeszłam od szafki i poszłam na lekcje.
Przez cały dzień podczas zajęć wzywano pojedynczych uczniów do gabinetu dyrektora. Gliniarze kręcili się po korytarzach, robili nam nawet naloty w klasach. O mało co nie padłam ze śmiechu jak jeden z psów zaczął obwąchiwać Vicky, a ta wyglądała, jakby zaraz miała się zsikać ze strachu. Nareszcie nadszedł dzwonek kończący ostatnią lekcję. Miałam już wychodzić z budynku, ale zauważyłam Harrego. Przeszukiwali jego szafkę. Był tam też mój tata. I gdyby nie rzecz, jaką u niego znaleźli, poszłabym dalej.
-Ciekawy trop -mruknął łysy, wysoki jak tyczka ciemnoskóry facet.
Zastępca tutejszego szeryfa.
-Skąd pan to ma, panie Styles?
-Nie wiem. -Wzruszył ramionami. -Może ty mi powiesz, skoro jesteś takim wspaniałym gliną? -zapytał bezczelnie.
-Tylko bez takich -zganił go dyrektor. -Odpowiedz na pytanie.
-Proponuję posłuchać rady. Ofierze brakowało części garderoby, więc będzie się pan grubo tłumaczył na komisariacie -dorzucił jeszcze zastępca Soto.
-Nie sądzę -wtrąciłam się.
Boże dopomóż. Wzrok taty był zabójczy.
-Proszę się nie mieszać, panno Toretto -zastrzegł Wally, czyli pan dyrektor.
Z jakiegoś powodu wolałam nazywać go Wallym. To chyba przez tę jego siwiznę.
-Właśnie, Veronica, nie mieszaj się -powiedział tata.
-Ale ta bluzka jest moja, okej?
Wyrwałam ją z rąk policjanta i odwróciłam na lewą stronę.
-Metka jest pomalowana na różowo -pokazałam. -Sam mi ją kupiłeś, tato -dodałam, patrząc w oczy mojego bardzo, bardzo zdenerwowanego tatusia.
-To pana córka?
-Tak się składa -odparł. -No dobrze, jest twoja. Ale co ona robi w jego szafce? -Spiorunował mnie wzrokiem
Ups...?
-Byliśmy razem na siłowni i Veronica zapomniała jej ze sobą zabrać -powiedział Harry.
Gdyby to miało pomóc. Rzeczywiście było jak powiedział, no ale błagam. Chłopak, nastolatka i jej tata oraz sprawa pozostawionej odzieży? To nigdy nie kończy się dobrze.
-Czyli rozumiem, że możemy już iść? -Popatrzyłam na mężczyzn i nie czekając na odpowiedź złapałam rękę Harrego i wyprowadziłam go na zewnątrz.
-No nieźle -podsumował i zaczął się śmiać.
-Ale śmieszne -zironizowałam i uderzyłam go w ramię.
-No co? -Spojrzał na mnie.
-Po cholerę brałeś tę bluzkę do szkoły? Nie mogłeś zostawić w domu albo oddać mi wcześniej? -zapytałam z wyrzutem.
-Wybacz, że nie przewidziałem, iż twój tata, który pracuje dla FBI będzie grzebał w moich rzeczach. -Teraz to on mówił głosem pełnym ironii.
-No dobra -westchnęłam. -Masz rację, przepraszam.
-Podwieźć cię gdzieś?
-Najpierw poproszę o moją własność. -Wyciągnęłam rękę.
-Proszę bardzo.
Schowałam bluzkę do torebki.
-Obiecałam tacie, że zrobię mu kolacje, a znając życie ma pustą lodówkę. Zabierzesz mnie do marketu?
-Pewnie. -Uśmiechnął się i wyciągnął do mnie rękę.
Niewiele myśląc chwyciłam ją i poszliśmy do auta.
-Gdybyś był facetem przed czterdziestką i miał dzień pełen pracy, to na co miałbyś ochotę? -zadałam pytanie, gdy krążyliśmy między regałami w sklepie.
-Na seks -odparł głośno.
O wiele za głośno. Panie stojące przy stoisku z warzywami obdarzyły nas niezbyt przyjemnymi spojrzeniami i jeszcze gorszymi komentarzami.
-Skup się, Styles. -Stanęłam na przeciwko niego. -Jedzenie. Na co miałbyś ochotę do jedzenia?
-Czy ja wiem... -westchnął. -Lubię makaron.
Miałam ochotę uderzyć się czoło.
-Bardzo pomocne, Harry, naprawdę. -Wywróciłam oczami.
-Przesadzasz -oznajmił, gdy próbowałam sięgnąć po bitą śmietanę.
Zauważył moje nieudolne próby i zdjął ją dla mnie.
-Nie jestem ekspertem, ale tym to chyba nikt się nie naje.
-To dla mnie. -Wrzuciłam produkt do koszyka. -Muszę unormować poziom cukru. Miałam dziś dużo stresu. Ale wracając do tematu -ciągnęłam -co powiesz na coś... pikantnego?
-Zapiekankę z makaronem? -podsunął.
-Weź na wstrzymanie, Styles. Twoja obsesja na punkcie makaronu jest niezdrowa. Poza tym, tym razem nie gotuję dla ciebie.
-Tym razem? -Uniósł brew i próbował powstrzymać uśmiech.
-Kto wie, słoneczko, może kiedyś zwerbujesz mnie do swojej kuchni. -Puściłam mu oczko. -Tymczasem chyba powinnam zdecydować się na... lazanię! -wykrzyknęłam i zabrałam się za zbieranie potrzebnych składników.
Nigdy nie pomyślałabym, że wizyta w supermarkecie może być zabawna. Cóż, aż do tej pory nie byłam na zakupach z Harrym. Chłopak co chwila rzucał jakimiś sprośnymi uwagami albo podnosił mnie, gdy nie mogłam do czegoś dosięgnąć. W pewnym momencie wziął mnie na barana i stwierdził, że nie ma sensu abym schodziła, bo jestem tak niska, że jest bardzo mało rzeczy, do których jestem w stanie dosięgnąć. Klienci i pracownicy sklepu patrzyli na nas jak na idiotów, co właściwie nie jest dziwne. Co jakiś czas również próbowali nas uciszać, twierdząc, że nasz śmiech przeszkadza innym kupującym. W końcu opuściliśmy sklep i załadowaliśmy zakupy do bagażnika.
-Dzięki -mruknęłam, gdy siedzieliśmy już w samochodzie.
Ciepłym, ciepłym samochodzie. Sięgnęłam ręką i podkręciłam ogrzewanie do maximum.
-Zimno ci?
Wzruszyłam ramionami.
-Pogoda jest strasznie kapryśna, a ja nie pomyślałam, żeby wziąć bluzę.
Jak się okazało, wcale nie musiałam. Harry wręczył mi swoją.
-Dzięki. Znowu.
-Nie ma za co.
Uśmiechnął się i odpalił.
Tymczasowe mieszkanie taty okazało się małe, ale przytulne.
-Napijesz się czegoś? -spytałam, grzebiąc w szafkach.
-Herbaty, jeśli to nie problem.
-Problem? Wozisz mnie gdziekolwiek zechcę i wytrzymujesz moje wahania nastrojów. Nie byłoby problemem, gdybyś poprosił mnie o zabicie kogoś.
Znalazłam kubki i saszetki z herbatą. Wstawiłam wodę i usiadłam na przeciwko niego. Dopiero w tym momencie przyjrzałam mu się uważnie. Był przystojny. Jezu, jak przystojny. Miał gęste, brązowe włosy, które miękką falą opadały na jego czoło, ale zawsze je odgarniał. No i te zielone, kocie oczy. Jak marzenie! Zjechałam wzrokiem na jego pełne, ładnie wykrojone...
-Patrzysz mi się na usta -przerwał moje rozmyślania.
-Słucham?
-Patrzysz na moje usta -powtórzył z uśmiechem.
Wzruszyłam ramionami.
-Przyglądam się całej twojej twarzy -przyznałam.
-Dlaczego?
-Sama nie wiem. Ludzie chyba tak robią, prawda? Patrzą się na siebie.
-Tak -zgodził się.
-Słodzisz? -Wstałam od stołu i wyłączyłam czajnik, który właśnie zaczął piszczeć.
-Dwie łyżeczki.
Podałam mu herbatę i znowu usiadłam na przeciwko niego. Piliśmy w skupieniu, raz na jakiś czas rzucając uwagi na akurat nawijające się tematy. Było... miło. I swobodnie.
-Chyba powinienem już iść. -Odstawił pusty kubek do zlewu.
-Taa, tata nie byłby zbyt zachwycony, gdyby cię tu zobaczył -przyznałam. -Chyba cię nie polubił.
-A ty?
Staliśmy już przy drzwiach, ale Harry odwrócił się do mnie.
-Czy cię lubię?
-Mhm.
-Tak sądzę -odparłam. -Nigdy nie rozmawiałam z kimś takim jak ty. -Wzruszyłam ramionami. -Wydaje mi się, że mogę ci zaufać.
-Możesz -zapewnił mnie.
I nagle stało się coś niespodziewanego. Pochylił się, żeby mnie pocałować. Nie wiedziałam, co robić. Pozwolić mu, czy się odsunąć? Nie zrobiłam nic, a Harry przycisnął swoje usta do moich. To uczucie było przyjemne. Naprawdę przyjemne.
-Do zobaczenia. -Uśmiechnął się.
-Do zobaczenia -powtórzyłam.
Złożył pocałunek na moim czole i wyszedł.
-No dalej -mruknęłam zniecierpliwiona. -Piecz się szybciej, ty lazanio jedna!
Westchnęłam zrezygnowana, gdy moje zaklinania nie przynosiły skutku. Kto by się spodziewał? Usłyszałam szczęk przekręcanego klucza w drzwiach i odwróciłam się.
-Cześć, mała -powiedział tata odstawiając na stół aktówkę.
Zdjął kurtkę i rzucił ją niedbale na krzesło.
-Myślisz, że samo się posprząta? -Uniosłam jedną brew.
-A ty myślisz, że siedząc przy piekarniku zmusisz jedzenie do pośpiechu? -odparował.
-Słuszna uwaga -przyznałam.
-Co jemy?
Wstałam z podłogi i postawiłam przed nim kufel z piwem.
-No co? Jestem pełnoletnia, więc mi sprzedali -zaczęłam się tłumaczyć pod naciskiem jego spojrzenia. -Na kolację jest lazania. Zakładając oczywiście, że jeszcze dzisiaj skończy się piec.
-Okej -pociągnął spory łyk. -Kim jest ten chłopak?
Zaczyna się. Ech.
-Chodzimy razem do szkoły, ale poznaliśmy się jakiś czas na siłowni -zaczęłam. -Czasem się widujemy, to tyle.
-Tylko kolega?
-Tak jest, kapitanie -zasalutowałam i poszłam zerknąć na potrawę. -Nareszcie!
Wyciągnęłam jedzenie i uważając, by nie się nie poparzyć, nałożyłam na talerze.
-Jak czegoś chcesz, robi się z ciebie świetna kucharka -oznajmił.
Uśmiechnęłam się chytrze.
-A więc skoro już ustaliliśmy, że czegoś chcę...
-Nie powiem ci wszystkiego -zastrzegł z góry. -Ale kilka informacji będzie za niedługo ogólnie dostępnych, więc... -Posłał mi porozumiewawcze spojrzenie.
-Zamieniam się w słuch.
-Znaleziono ciało nastolatki. Przedtem została zgwałcona.
-Co jest przyczyną śmierci?
-Uduszenie -odparł. -Sprawca nie zostawił żadnych śladów.
-Więc dlaczego byliście w szkole? -drążyłam ciekawa.
-Dostaliśmy cynk od anonimowego informatora -przyznał.
-Jaki cynk? -Nie dawałam za wygraną.
-Ten informator twierdził, że to któryś z uczniów. Powiedział, że trzyma towar gdzieś w szkole.
-A wy nie mając innego punktu zaczepienia... -Zaczęłam się domyślać.
-Poszliśmy tym tropem -dokończył.
Ktoś ode mnie ze szkoły zgwałcił i zabił dziewczynę. Zdążyłam już zapomnieć jak to jest mieć ojca śledczego.
Tata zajął się jedzeniem, ale ja tylko grzebałam w talerzu. Zgwałcił i zabił. Zgwałcił i zabił. To jedno zdanie krążyło po mojej głowie niczym durna piosenka, której wcale się nie lubi, a mimo to nie da się o niej zapomnieć.
-Ronnie?
Zamrugałam i spojrzałam na niego.
-Tak?
-Coś się stało? -zapytał z troską.
-Nie, nic -westchnęłam. -Po prostu... -zastanowiłam się. -Ten informator wcale nie musi być wiarygodny, prawda?
-Niby tak, ale wiesz, jak to jest. Jeśli znajdziemy te narkotyki, to będziemy mogli sprawdzić ich właściciela. Wtedy się okaże -wytłumaczył.
-W sumie -mruknęłam zamyślona. -Co to za dziewczyna?
-Też jakaś uczennica -mruknął, kończąc kolację. -Będziesz to jadła?
Przesunęłam talerz w jego stronę i zaczęłam intensywnie myśleć.
Być może w naszej szkole jest sprawca. Chodzi swobodnie na wolności i czuje się bezkarny. Mam nadzieję, że go złapią. Życzę mu najwyższego możliwego wyroku.
środa, 16 lipca 2014
Chapter 4
Prawdziwy boks. Tę odpowiedź można by zinterpretować na wiele sposobów, więc mam nadzieję, iż nie macie mi za złe, że nie miałam pojęcia, co miał na myśli.
Jechaliśmy już od kilku minut nie odzywając się ani słowem. Radio skutecznie zastępowało nas w wypełnianiu ciszy. Leciała akurat jakaś stara rockowa piosenka, która wręcz zmuszała moje stopy do podrygiwania. To jest muzyka, moi drodzy, a nie jakaś szmira, którą teraz produkują.
-Jestem prawie pewna, że mnie obraziłeś. -Nie wytrzymałam już dłużej i zagadnęłam.
-Siedząc cicho? -Uniósł jedną brew.
Westchnęłam. Widzę, że nie tylko ja lubię gry słowne.
-Nie, ty mój słodki, mały chłopczyku. Oczywiście, że nie. -Zrobiłam dzióbek z ust i zaczęłam mrugać dwa razy szybciej niż powinnam.
-Gorzej ci? -Zerknął na mnie.
-Nie -przeciągnęłam ostatnią literkę powracając do normalnej miny. -A tak na serio, to uważam, że mnie obraziłeś, bo mówiąc prawdziwy boks, zasugerowałeś, że jestem amatorką. -Siliłam się na dorosły, mądry ton, doskonale zdając sobie sprawę, że on wie, iż udaję.
-Nie, ty moja słodka, mała dziewczynko. Oczywiście, że nie -zaczął mnie przedrzeźniać, za co dostał w ramię. -Au -syknął.
-Nie nabijaj się ze mnie -zastrzegłam. -A tak na poważnie, to masz mnie za amatorkę?
-Nie. Chodziło mi raczej o to, że walki, które musiałaś oglądać były na beznadziejnym poziomie w porównaniu do tych, które zamierzam ci pokazać -odparł.
-O! Jedziemy na nielegalną walkę? -Pokiwałam głową z przekonaniem, szukając w głowie kolejnych głupich tekstów. -Uwielbiam to! Ostatnio byłam na jednej i pokłóciłam się z pewnym meksykaninem, Miguel albo coś. Był niski i trochę gruby, a jego wąsy były przerażające, ale mimo to okazał się świetnym...
-Czy ty czasami przestajesz gadać? -przerwał mi. -Albo mówisz coś, co ma sens?
-No dobrze, od dziś będę wszystkim mówić, że jestem niemową -oznajmiłam, pociągając nosem w geście rozpaczy.
-To też nie ma sensu. Niemowy nie mogą powiedzieć, że nimi są.
-Przecież wiem -jęknęłam. -Nie jestem głupia, po prostu mi się nudzi. -Oparłam się zrezygnowana o szybę.
-Zaraz przestanie. Jesteśmy na miejscu.
Ze zdziwieniem zauważyłam, że zatrzymaliśmy się przed starym magazynem. Nie był to jednak tradycyjny widok, zważywszy, że przez wybite okna wypływało światło, a przy drzwiach stało dwóch postawnych facetów, którzy wpuszczali ludzi z kolejki.
Wysiedliśmy z samochodu i zaczęliśmy iść w tamtym kierunku. Styles nie bawił się w uprzejmości i wepchał na początek kolejki. Uroczo.
-Jaki dżentelmen -mruknęłam, starając się go nie zgubić.
-Widzę, że masz nową panienkę -zaczął jeden z nich, podając Harremu dłoń.
Hej, mam pomysł, jak odróżnić tych dwóch typów! Jeden to będzie ten z tatuażami, a drugi ten z większą ilością tatuaży. Pomysł od zdezorientowanej nastolatki. Nie ma za co.
-Całkiem niezła -dorzucił ten drugi, któremu dostała się dłuższa ksywka.
-Tak właściwie, to on jest moją panienką -Położyłam facetowi dłoń na ramieniu robiąc minę pełną politowania i nie zwracając na nic uwagi, weszłam do środka.
I kto tu ma gadane? Punkt dla mnie za odebranie mowy trzem facetom, z którymi mama na pewno nie pozwoliłaby mi się widywać. Taak, Veronica Toretto ma jaja, proszę państwa!
Wnętrze budynku już pękało w szwach, więc nie wiem na jaką cholerę tamci dwaj ciągle wpuszczali nowych, hm, gości? Nie wiem jak inaczej ich określić.
-Więc jestem twoją panienką? -Usłyszałam tuż przy uchu.
-Ktoś musi -odparłam. -A skoro ja noszę spodnie w tym związku...
-Związku? -Zaśmiał się, torując nam drogę między ciałami.
-Jasne. W końcu do takich miejsc nie zabiera się pierwszego lepszego faceta, słoneczko. -Puściłam mu oko.
-Mam rozumieć, że nadal mówisz o sobie jako przedstawicielu płci przeciwnej do kobiecej?
-Zdecydowanie. W końcu kto może się równać z moim ciałem typowego mięśniaka? -Zarzuciłam włosami i napięłam bice.
-Jeżeli postanowisz się opanować, to zapraszam na widowisko. -Zaśmiał się i wskazał mi ring.
Jeśli podczas drogi, którą pokonaliśmy aby się tu dostać choć raz pomyślałam, czy warto było jechać, odpowiedź brzmi -warto. Walka właśnie dobiegała końca, lada moment, a będzie nokaut. Nie pomyliłam się, po sekundzie biały chłopak leżał na macie krzywiąc się z bólu i odniesionej porażki, a czarnoskóry ziomek cieszył się zwycięstwem.
-Wiedziałem -powiedział Styles.
-Hę? -Zwróciłam się ku niemu.
-Właśnie zarobiłem 500 funtów.
-Zakłady?
-No. Trzeba jakoś zdobywać pieniądze na życie.
Ta sytuacja pokazuje właśnie, jak bardzo opłaca się uczciwa praca. Ja zarobię 300 w tydzień, a on prawie dwa razy więcej w jeden wieczór. Ale ja przynajmniej przestrzegam prawa.
No chociaż może niezupełnie w tym momencie.
-Kto teraz będzie się bił? -zapytałam.
-Oni. -Złapał mnie za ramię i obrócił w kierunku dwóch Latynosów.
-Założę się, że wygra ten niższy.
-No proszę, kogo my tu mamy! Styles ty stara cipo, gdzie się podziewałeś? -Zbliżała się do nas grupka facetów nieco starszych od nas, tak na oko.
-Siema, Cyrus. -Podali sobie dłonie. -Jeszcze raz tak powiesz, a masz w mordę -zastrzegł z krzywym uśmiechem.
-Nowa laska? -spytał drugi mierząc mnie wzrokiem.
-Jak nie przestaniesz się gapić to złamię ci nos. -Uśmiechnęłam się sztucznie.
-Toretto we własnej osobie -wtrącił się Zayn, którego wcześniej nie zauważyłam.
-Podziwiaj póki możesz, Malik. -Posłałam mu uśmiech, tym razem szczery.
-Skąd wziąłeś kogoś tak ostrego, Harry? -odezwał się Cyrus.
-Trudna, nieprawdaż? -Zaczęli się śmiać.
-Ja tu nadal jestem, a propozycja z nosem jest wciąż aktualna, z tym, że więcej osób może się załapać -powiedziałam wrednie.
-Na kogo stawiasz? -spytał Mulat.
-Na tego niższego -odparłam z namysłem.
-Weevila? -wtrącił jakiś blondyn. -Jest tu nowy, ale na pewno przegra z Felixem.
-Zobaczymy -mruknęłam.
Już chwilę później pan W. i pan F. weszli na ring i czekali na sygnał sędziego, aby mogli zacząć.
-Znacie zasady? -zapytał ich.
Mruknęli potwierdzająco.
-Walka! -krzyknął i jak najszybciej zszedł im z drogi.
-Mówiłam, że wygra ten niższy -chełpiłam się, gdy opuszczaliśmy magazyn.
Nie miałam pojęcia, czemu jego koledzy z nami idą.
-Miałaś szczęście i tyle -żachnął się Jonnah.
O tak, poznałam ich imiona. Kto jest podekscytowany zapoznaniem z szemranym towarzystwem? Nie ja, ludzie, nie ja.
-Niezła walka, stary! -krzyknął Cyrus, kiedy Weevel wyszedł na zewnątrz.
-Dzięki. -Podszedł do nas.
Dlaczego faceci wiecznie muszą podawać sobie dłonie i przybijać piątki albo żółwiki?
-Teraz cię chwali, ale przedtem mówił, że przegrasz -zanuciłam rozglądając się z niewinną miną.
-A ty sądziłaś inaczej? -zapytał.
-Wierzyłam w ciebie od początku -powiedziałam. -No i dzięki tobie wygrałam 1000 funtów.
Wspominałam, że od dziś uwielbiam hazard?
-Czas na uścisk? -zawołałam entuzjastycznie i wyciągnęłam przed siebie ramiona.
Chyba jednak nie czas na uścisk.
-Tylko żartuję -opuściłam ręce.
-Ona już tak ma -wtrącił Harry.
-Taa. -Pokiwałam głową. -Teraz czas, żebyś odwiózł mnie do domu. Za godzinę zaczynam robotę.
-Taka kobieta potrzebuje pracy? -spytał Gin, ten blondyn, udając niedowierzanie.
-Jasne, stary. -Walnęłam go pięścią w ramię, jak to robią mężczyźni. -Pora powalić kogoś na podłogę. Instruktorka Toretto nadchodzi. -Wykonałam coś na kształt ciosu karate.
Nie wiem, czy naprawdę ich rozbawiłam, czy śmiali się tylko z grzeczności. W każdym razie wolę udawać głupszą, niż jestem, więc rola śmieszka jest dla mnie idealna.
Pożegnaliśmy się z towarzystwem i poszliśmy do wozu. Od razu dorwałam się do radia, by włączyć na moją ulubioną stację. Styles odpalił i odjechaliśmy z piskiem opon.
-Polubili cię -mruknął po chwili ciszy.
-To dziwne? -Zerknęłam na niego kątem oka.
-Tak. Traktowali cię jak kumpla, a nie jak dziwkę -oznajmił.
-To chyba dobrze -stwierdziłam.
-Tak. -Uśmiechnął się. -Zważywszy, że tutaj wszystkie dziewczyny są traktowane gorzej niż psy.
-O -zdziwiłam się. -No to chyba mam szczęście.
Resztę drogi siedziałam cicho, nucąc pod nosem kolejne piosenki, poza chwilami, gdy dawałam chłopakowi wskazówki jak dotrzeć do mojego domu. On też nie garnął się do rozmowy, tylko co jakiś czas na mnie zerkał. Byłam zmęczona tym dniem. Zmęczona złością na mamę, zmęczona przerażeniem i bezsilnością w stosunku do Noela... gdybym tylko mogła, poszłabym spać.
-Jesteśmy. -Usłyszałam niewyraźny głos. -Veronica, nie zasypiaj, masz pracę.
-Co? A, no tak. -Uśmiechnęłam się do niego. -Dziękuję.
-Nie masz powodu, żeby mi dziękować -odparł. -To raczej ja powinienem być wdzięczny, że odciągnęłaś mnie od Kylea -dodał nawiązując do bójki z chłopakiem siostry. -I jestem. Naprawdę jestem ci wdzięczny.
Patrzyliśmy na siebie przez moment, a potem Harry powoli wplótł dłoń w moje włosy.
-Mówił ci ktoś kiedyś, jak piękna jesteś? -zapytał szeptem.
-Tak -odpowiedziałam po chwili. -Ale to nie był komplement. -Przypomniałam sobie, co mówił do mnie Khan. -Zdecydowanie wolę słyszeć to od ciebie.
Harry posłał mi ciepły, przyjazny uśmiech i pochylił się, całując mnie w czoło. Trudno mi powiedzieć, jak się poczułam, ale bezpieczna chyba najlepiej pasuje.
-Do zobaczenia -westchnęłam, gdy się odsunął.
-Do zobaczenia -powtórzył.
Wysiadłam na zewnątrz i musiałam się przeciągnąć, żeby nie zasnąć na stojąco. Pomachałam Stylesowi i weszłam do domu.
-Cześć -zawołałam.
Nikt mi nie odpowiedział. A to ci nowina.
-Mamo! -próbowałam dalej. -No mamo!
-O co chodzi? -Wyłoniła się z salonu.
-Przepraszam. -Posłałam jej słaby uśmiech, którego nie odwzajemniła.
Okej, to będzie trudniejsze, niż myślałam.
-Naprawdę mi przykro, nie miałam na myśli nic z tego, co wcześniej powiedziałam -tłumaczyłam. -Nie czułam się najlepiej. W szkole zemdlałam i...
-W porządku -przerwała mi, dając za wygraną.
-Czas na uścisk? -wyciągnęłam ręce w geście pełnym nadziei. -No dalej, wiesz, że chcesz.
-Czas na uścisk -zgodziła się, biorąc mnie w ramiona.
I znowu wszystko jest na swoim miejscu. No prawie.
-Keith, ciebie też przepraszam -odezwałam się, kiedy pojawił się w drzwiach. -Miałam zły dzień.
-Zdarza się -odparł z uśmiechem. -Nic się nie stało.
-No to w takim razie z czystym sumieniem mogę iść do pracy -westchnęłam.
-Pracujesz? -zdziwili się. -Od kiedy?
-Zaczęłam wczoraj. W klubie Nelsonów brakowało trenerki -oznajmiłam. -Pójdę po rzeczy.
Jechaliśmy już od kilku minut nie odzywając się ani słowem. Radio skutecznie zastępowało nas w wypełnianiu ciszy. Leciała akurat jakaś stara rockowa piosenka, która wręcz zmuszała moje stopy do podrygiwania. To jest muzyka, moi drodzy, a nie jakaś szmira, którą teraz produkują.
-Jestem prawie pewna, że mnie obraziłeś. -Nie wytrzymałam już dłużej i zagadnęłam.
-Siedząc cicho? -Uniósł jedną brew.
Westchnęłam. Widzę, że nie tylko ja lubię gry słowne.
-Nie, ty mój słodki, mały chłopczyku. Oczywiście, że nie. -Zrobiłam dzióbek z ust i zaczęłam mrugać dwa razy szybciej niż powinnam.
-Gorzej ci? -Zerknął na mnie.
-Nie -przeciągnęłam ostatnią literkę powracając do normalnej miny. -A tak na serio, to uważam, że mnie obraziłeś, bo mówiąc prawdziwy boks, zasugerowałeś, że jestem amatorką. -Siliłam się na dorosły, mądry ton, doskonale zdając sobie sprawę, że on wie, iż udaję.
-Nie, ty moja słodka, mała dziewczynko. Oczywiście, że nie -zaczął mnie przedrzeźniać, za co dostał w ramię. -Au -syknął.
-Nie nabijaj się ze mnie -zastrzegłam. -A tak na poważnie, to masz mnie za amatorkę?
-Nie. Chodziło mi raczej o to, że walki, które musiałaś oglądać były na beznadziejnym poziomie w porównaniu do tych, które zamierzam ci pokazać -odparł.
-O! Jedziemy na nielegalną walkę? -Pokiwałam głową z przekonaniem, szukając w głowie kolejnych głupich tekstów. -Uwielbiam to! Ostatnio byłam na jednej i pokłóciłam się z pewnym meksykaninem, Miguel albo coś. Był niski i trochę gruby, a jego wąsy były przerażające, ale mimo to okazał się świetnym...
-Czy ty czasami przestajesz gadać? -przerwał mi. -Albo mówisz coś, co ma sens?
-No dobrze, od dziś będę wszystkim mówić, że jestem niemową -oznajmiłam, pociągając nosem w geście rozpaczy.
-To też nie ma sensu. Niemowy nie mogą powiedzieć, że nimi są.
-Przecież wiem -jęknęłam. -Nie jestem głupia, po prostu mi się nudzi. -Oparłam się zrezygnowana o szybę.
-Zaraz przestanie. Jesteśmy na miejscu.
Ze zdziwieniem zauważyłam, że zatrzymaliśmy się przed starym magazynem. Nie był to jednak tradycyjny widok, zważywszy, że przez wybite okna wypływało światło, a przy drzwiach stało dwóch postawnych facetów, którzy wpuszczali ludzi z kolejki.
Wysiedliśmy z samochodu i zaczęliśmy iść w tamtym kierunku. Styles nie bawił się w uprzejmości i wepchał na początek kolejki. Uroczo.
-Jaki dżentelmen -mruknęłam, starając się go nie zgubić.
-Widzę, że masz nową panienkę -zaczął jeden z nich, podając Harremu dłoń.
Hej, mam pomysł, jak odróżnić tych dwóch typów! Jeden to będzie ten z tatuażami, a drugi ten z większą ilością tatuaży. Pomysł od zdezorientowanej nastolatki. Nie ma za co.
-Całkiem niezła -dorzucił ten drugi, któremu dostała się dłuższa ksywka.
-Tak właściwie, to on jest moją panienką -Położyłam facetowi dłoń na ramieniu robiąc minę pełną politowania i nie zwracając na nic uwagi, weszłam do środka.
I kto tu ma gadane? Punkt dla mnie za odebranie mowy trzem facetom, z którymi mama na pewno nie pozwoliłaby mi się widywać. Taak, Veronica Toretto ma jaja, proszę państwa!
Wnętrze budynku już pękało w szwach, więc nie wiem na jaką cholerę tamci dwaj ciągle wpuszczali nowych, hm, gości? Nie wiem jak inaczej ich określić.
-Więc jestem twoją panienką? -Usłyszałam tuż przy uchu.
-Ktoś musi -odparłam. -A skoro ja noszę spodnie w tym związku...
-Związku? -Zaśmiał się, torując nam drogę między ciałami.
-Jasne. W końcu do takich miejsc nie zabiera się pierwszego lepszego faceta, słoneczko. -Puściłam mu oko.
-Mam rozumieć, że nadal mówisz o sobie jako przedstawicielu płci przeciwnej do kobiecej?
-Zdecydowanie. W końcu kto może się równać z moim ciałem typowego mięśniaka? -Zarzuciłam włosami i napięłam bice.
-Jeżeli postanowisz się opanować, to zapraszam na widowisko. -Zaśmiał się i wskazał mi ring.
Jeśli podczas drogi, którą pokonaliśmy aby się tu dostać choć raz pomyślałam, czy warto było jechać, odpowiedź brzmi -warto. Walka właśnie dobiegała końca, lada moment, a będzie nokaut. Nie pomyliłam się, po sekundzie biały chłopak leżał na macie krzywiąc się z bólu i odniesionej porażki, a czarnoskóry ziomek cieszył się zwycięstwem.
-Wiedziałem -powiedział Styles.
-Hę? -Zwróciłam się ku niemu.
-Właśnie zarobiłem 500 funtów.
-Zakłady?
-No. Trzeba jakoś zdobywać pieniądze na życie.
Ta sytuacja pokazuje właśnie, jak bardzo opłaca się uczciwa praca. Ja zarobię 300 w tydzień, a on prawie dwa razy więcej w jeden wieczór. Ale ja przynajmniej przestrzegam prawa.
No chociaż może niezupełnie w tym momencie.
-Kto teraz będzie się bił? -zapytałam.
-Oni. -Złapał mnie za ramię i obrócił w kierunku dwóch Latynosów.
-Założę się, że wygra ten niższy.
-No proszę, kogo my tu mamy! Styles ty stara cipo, gdzie się podziewałeś? -Zbliżała się do nas grupka facetów nieco starszych od nas, tak na oko.
-Siema, Cyrus. -Podali sobie dłonie. -Jeszcze raz tak powiesz, a masz w mordę -zastrzegł z krzywym uśmiechem.
-Nowa laska? -spytał drugi mierząc mnie wzrokiem.
-Jak nie przestaniesz się gapić to złamię ci nos. -Uśmiechnęłam się sztucznie.
-Toretto we własnej osobie -wtrącił się Zayn, którego wcześniej nie zauważyłam.
-Podziwiaj póki możesz, Malik. -Posłałam mu uśmiech, tym razem szczery.
-Skąd wziąłeś kogoś tak ostrego, Harry? -odezwał się Cyrus.
-Trudna, nieprawdaż? -Zaczęli się śmiać.
-Ja tu nadal jestem, a propozycja z nosem jest wciąż aktualna, z tym, że więcej osób może się załapać -powiedziałam wrednie.
-Na kogo stawiasz? -spytał Mulat.
-Na tego niższego -odparłam z namysłem.
-Weevila? -wtrącił jakiś blondyn. -Jest tu nowy, ale na pewno przegra z Felixem.
-Zobaczymy -mruknęłam.
Już chwilę później pan W. i pan F. weszli na ring i czekali na sygnał sędziego, aby mogli zacząć.
-Znacie zasady? -zapytał ich.
Mruknęli potwierdzająco.
-Walka! -krzyknął i jak najszybciej zszedł im z drogi.
-Mówiłam, że wygra ten niższy -chełpiłam się, gdy opuszczaliśmy magazyn.
Nie miałam pojęcia, czemu jego koledzy z nami idą.
-Miałaś szczęście i tyle -żachnął się Jonnah.
O tak, poznałam ich imiona. Kto jest podekscytowany zapoznaniem z szemranym towarzystwem? Nie ja, ludzie, nie ja.
-Niezła walka, stary! -krzyknął Cyrus, kiedy Weevel wyszedł na zewnątrz.
-Dzięki. -Podszedł do nas.
Dlaczego faceci wiecznie muszą podawać sobie dłonie i przybijać piątki albo żółwiki?
-Teraz cię chwali, ale przedtem mówił, że przegrasz -zanuciłam rozglądając się z niewinną miną.
-A ty sądziłaś inaczej? -zapytał.
-Wierzyłam w ciebie od początku -powiedziałam. -No i dzięki tobie wygrałam 1000 funtów.
Wspominałam, że od dziś uwielbiam hazard?
-Czas na uścisk? -zawołałam entuzjastycznie i wyciągnęłam przed siebie ramiona.
Chyba jednak nie czas na uścisk.
-Tylko żartuję -opuściłam ręce.
-Ona już tak ma -wtrącił Harry.
-Taa. -Pokiwałam głową. -Teraz czas, żebyś odwiózł mnie do domu. Za godzinę zaczynam robotę.
-Taka kobieta potrzebuje pracy? -spytał Gin, ten blondyn, udając niedowierzanie.
-Jasne, stary. -Walnęłam go pięścią w ramię, jak to robią mężczyźni. -Pora powalić kogoś na podłogę. Instruktorka Toretto nadchodzi. -Wykonałam coś na kształt ciosu karate.
Nie wiem, czy naprawdę ich rozbawiłam, czy śmiali się tylko z grzeczności. W każdym razie wolę udawać głupszą, niż jestem, więc rola śmieszka jest dla mnie idealna.
Pożegnaliśmy się z towarzystwem i poszliśmy do wozu. Od razu dorwałam się do radia, by włączyć na moją ulubioną stację. Styles odpalił i odjechaliśmy z piskiem opon.
-Polubili cię -mruknął po chwili ciszy.
-To dziwne? -Zerknęłam na niego kątem oka.
-Tak. Traktowali cię jak kumpla, a nie jak dziwkę -oznajmił.
-To chyba dobrze -stwierdziłam.
-Tak. -Uśmiechnął się. -Zważywszy, że tutaj wszystkie dziewczyny są traktowane gorzej niż psy.
-O -zdziwiłam się. -No to chyba mam szczęście.
Resztę drogi siedziałam cicho, nucąc pod nosem kolejne piosenki, poza chwilami, gdy dawałam chłopakowi wskazówki jak dotrzeć do mojego domu. On też nie garnął się do rozmowy, tylko co jakiś czas na mnie zerkał. Byłam zmęczona tym dniem. Zmęczona złością na mamę, zmęczona przerażeniem i bezsilnością w stosunku do Noela... gdybym tylko mogła, poszłabym spać.
-Jesteśmy. -Usłyszałam niewyraźny głos. -Veronica, nie zasypiaj, masz pracę.
-Co? A, no tak. -Uśmiechnęłam się do niego. -Dziękuję.
-Nie masz powodu, żeby mi dziękować -odparł. -To raczej ja powinienem być wdzięczny, że odciągnęłaś mnie od Kylea -dodał nawiązując do bójki z chłopakiem siostry. -I jestem. Naprawdę jestem ci wdzięczny.
Patrzyliśmy na siebie przez moment, a potem Harry powoli wplótł dłoń w moje włosy.
-Mówił ci ktoś kiedyś, jak piękna jesteś? -zapytał szeptem.
-Tak -odpowiedziałam po chwili. -Ale to nie był komplement. -Przypomniałam sobie, co mówił do mnie Khan. -Zdecydowanie wolę słyszeć to od ciebie.
Harry posłał mi ciepły, przyjazny uśmiech i pochylił się, całując mnie w czoło. Trudno mi powiedzieć, jak się poczułam, ale bezpieczna chyba najlepiej pasuje.
-Do zobaczenia -westchnęłam, gdy się odsunął.
-Do zobaczenia -powtórzył.
Wysiadłam na zewnątrz i musiałam się przeciągnąć, żeby nie zasnąć na stojąco. Pomachałam Stylesowi i weszłam do domu.
-Cześć -zawołałam.
Nikt mi nie odpowiedział. A to ci nowina.
-Mamo! -próbowałam dalej. -No mamo!
-O co chodzi? -Wyłoniła się z salonu.
-Przepraszam. -Posłałam jej słaby uśmiech, którego nie odwzajemniła.
Okej, to będzie trudniejsze, niż myślałam.
-Naprawdę mi przykro, nie miałam na myśli nic z tego, co wcześniej powiedziałam -tłumaczyłam. -Nie czułam się najlepiej. W szkole zemdlałam i...
-W porządku -przerwała mi, dając za wygraną.
-Czas na uścisk? -wyciągnęłam ręce w geście pełnym nadziei. -No dalej, wiesz, że chcesz.
-Czas na uścisk -zgodziła się, biorąc mnie w ramiona.
I znowu wszystko jest na swoim miejscu. No prawie.
-Keith, ciebie też przepraszam -odezwałam się, kiedy pojawił się w drzwiach. -Miałam zły dzień.
-Zdarza się -odparł z uśmiechem. -Nic się nie stało.
-No to w takim razie z czystym sumieniem mogę iść do pracy -westchnęłam.
-Pracujesz? -zdziwili się. -Od kiedy?
-Zaczęłam wczoraj. W klubie Nelsonów brakowało trenerki -oznajmiłam. -Pójdę po rzeczy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)