sobota, 14 marca 2015

Chapter 18

Stałam jak słup soli jeszcze kilka chwil, aż do pomieszczenia zaczęły napływać roześmiane pierwszoklasistki. Wtedy się ocknęłam i wyszłam na korytarz. Byłam wściekła. Rozumiem, że to, co wymyśliłam jest dość szalone i na początku wydaje się po prostu głupie, ale nie potrafię odpuścić, bo wiem, że to się uda. Bez względu na obrót sytuacji byłabym w stanie osiągnąć cel.
Ciekawi was, co takiego wymyśliłam? Otóż jak wspominałam -niedziela była dla mnie bardzo produktywnym dniem. Niezliczoną ilość godzin spędziłam gromadząc informacje o Swainie, jego żonie, rodzicach, przyjaciołach... Ale nic tam nie było. Przynajmniej nie to, czego potrzebowałam. Ten facet nigdy nawet cholernego mandatu nie dostał. W pewnym momencie przypomniałam sobie o tajemniczej dziewczynie, z którą rozmawiał tego feralnego dnia, gdy włamałam się do jego domu. Nie mogłam przestać myśleć, że skądś znam jej głos, ale kompletnie nikt nie przychodził mi do głowy. Wtedy wpadłam na pomysł, że łatwo mogę się tego dowiedzieć -wystarczy tylko znowu złamać prawo i ukraść telefon Noela. Jednak to nie ta część mojego planu tak rozzłościła Nelsonównę. Sprawy miały się tak, że sprowokowałabym jakąś dogodną sytuację i zwinęła facetowi komórkę, wysłała panience wiadomość z prośbą o spotkanie, po czym oczywiście usunęłabym wszystkie dowody i podrzuciła przedmiot z powrotem. Podczas gdy Ali zjawiłaby się w odpowiednim miejscu i dowiedziała, z kim ten palant spiskuje, ja zajęłabym się nim samym, a Zoey i Vic poszperałyby w jego mieszkaniu. Czyż to nie jest genialne? Najwyraźniej fakt, że byłabym sam na sam ze Swainem ma większe znaczenie niż to, że dostałabym odpowiedzi, których potrzebuję. Według mojej przyjaciółki, rzecz jasna. Rozumiem, że się o mnie martwi i nie chce mnie w jego pobliżu po tym, co mi zrobił, ale poradziłabym sobie. Nie jestem już tą małą ofiarą losu, którą byłam wcześniej i dałabym radę zatrzymać go przez jakąś godzinę i wyjść z tego bez szwanku. Ale ona najwyraźniej nie potrafi  tego zrozumieć.
Do szatni od wuefu weszłam już po dzwonku, więc jak najszybciej zamieniłam moje dżinsy i sweter na krótkie, obcisłe spodenki i czarny T -shirt z napisem "Fuck me I'm fat". Pobiegłam na salę gimnastyczną, gdzie wszyscy robili już okrążenia. Przeprosiłam nauczyciela i dołączyłam do biegu. gdy zobaczyłam, że Zoey rozmawia z Harrym i patrzą na mnie, dostałam jebanego szału. A więc jednak -zdecydowała, że zmusi mnie, abym odpuściła. Jeszcze czego. Przyspieszyłam i po kilku sekundach biegłam jako pierwsza, coraz bardziej oddalając się od reszty. Jakieś pięć minut później, gdy inni ziajali po truchcie, ja czułam palenie w gardle po sprincie.
 -Nie przetrenuj się, Toretto -zawołał nauczyciel, gdy zbliżałam się do szeregu. -Jutro są zawody i nie chcę nawet słyszeć, że moja najlepsza zawodniczka nie jest w stanie wziąć w nich udziału.
Skinęłam głowa i odgarnęłam z czoła zbłąkany kosmyk włosów, który jakimś cudem wydostał się z kitki.
 -Dobra -wuefista kontynuował, odkładając dziennik na ławkę. -Dzisiaj dziecinna gra, którą znacie pod nazwą "zbijak" -oznajmił. -Tylko się nie pozabijajcie. -Rzucił we mnie piłką, którą odruchowo złapałam, nim uderzyła w mój brzuch. -Będziesz kapitanem, Veronica. -Gestem ręki pokazał, żebym stanęła przed resztą. -Hmm -zastanawiał się. -Anderson, chodź -mruknął, a obok mnie stanął ciemnoskóry chłopak, niewiele wyższy ode mnie, co było naprawdę zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że mierzę zaledwie sto pięćdziesiąt trzy centymetry.
 -Wybieraj. -Westchnęłam i podrapałam się po czole w miejscu opatrunku, gdyż skóra tam cholernie swędziała mnie od kilku dniu.
 -Panie mają pierwszeństwo -odparł uprzejmie.
Wywróciłam mentalnie oczami i przywołałam do siebie Zayna, który szturchnął mnie w zebra, gdy stanął u mojego boku. Szybko podzieliliśmy drużyny, a ja bardzo cieszyłam się z tego, że zarówno Zoey, jak i mój chłopak, o ile mogę go tak nazwać, byli w tej przeciwnej. Rozległ się gwizdek, oznajmiający rozpoczęcie gry, więc bez większego namysłu zrobiłam kilka kroków w przód i rzuciłam z całej siły. Piłka przeleciała milimetry od głowy Zo i rąbnęła w ścianę z hukiem, po czym wróciła na nasza połowę, gdyż nikt nie zdołał jej zatrzymać.
 -Serio? -parsknęła blondynka. Coś czuję, że będzie cyrk. -Jemu też będziesz celować w twarz? -Wskazała palcem Stylesa, a wszyscy zebrani z ochotą zaczęli się przysłuchiwać i przyglądać przedstawieniu.
 -Nie zachowuj się, jakbym nie miała powodu -burknęłam.
 -No jasne! -krzyknęła. -Wkurzyłaś się, bo nie chcę żebyś się wpakowała w kłopoty! Powinnaś być mi wdzięczna!
Otwierałam już usta, żeby kazać jej się zamknąć, ale wtrącił się lokowaty. Ugh.
 -Ona ma rację -powiedział do mnie, biorąc stronę mojej przyjaciółki,
 -Jasne -prychnęłam i mocniej ścisnęłam piłkę w dłoni. -Oboje jesteście beznadziejni -oznajmiłam i rzuciłam.
Ale ani w niego, ani w nią. Za pierwszym razem przesadziłam i nie zamierzałam tego powtarzać -to, że ta głupia Zoey jest czasem, na przykład dziś, jak kula u nogi wcale nie znaczy, ze mam przypierdolić jej durną piłką w twarz. Dziewczyna, którą trafiłam w ramię była lekko zaskoczona i dopiero po chwili gra się wznowiła.
Po skończonej lekcji wuefu szybko pobiegłam się przebrać i nie zwracając uwagi na nikogo i na nic, poszłam na stołówkę. Nie byłam nawet głodna. Nakładając na talerz sałatkę z kurczakiem dobrze wiedziałam, że wyląduje ona w koszu, a nie w moim żołądku. Usiadłam przy stole sama i pokazałam środkowy palec grupce drugoklasistek, które bezczelnie się na mnie gapiły. Nie musiałam długo czekać, aż ktoś się do mnie dosiadł. Podniosłam głowę i wlepiłam wzrok w szmaragdowe tęczówki chłopaka.
 -Nic nie mów -poprosiłam, gdy otwierał usta. Pokiwał głową, a ja kontynuowałam. -Wiem, że to może wydawać się zwariowane i nierozsądne, ale musisz zrozumieć, że nie proponowałabym tego, gdybym nie była pewna, że się uda.
Odsunęłam od siebie talerz z jedzeniem, a dłonią znowu powędrowałam do zszytej skóry, która tak kurewsko swędziała. Nie mogłam się doczekać wizyty u lekarza.
 -Gdyby dziewczyny się zgodziły, nie powiedziałabyś mi o tym, co zamierzacie, prawda? -spytał cicho.
Zacisnęłam wargi i przyznałam mu rację. Nawet o nim nie pomyślałam, planując to wszystko.
 -Dowiedziałbyś się po fakcie -szepnęłam, bo zrobiło mi się głupio.
 -Dlaczego? -Spojrzał na mnie intensywnie, a ja skuliłam się w sobie, widząc ten wzrok.
Był rozczarowany.
 -Nie wiem -wyznałam zgodnie z prawdą. -Po prostu... -urwałam i zakryłam twarz dłońmi. Nie wiedziałam, co mu powiedzieć. -Ja chcę tylko mieć to już za sobą. Chcę, żeby go nie było i zrobię wszystko, co trzeba, aby do tego doprowadzić.
Harry patrzył na mnie przez kilka sekund, po czym wstał. Spodziewałam się, że odejdzie, ale zamiast tego zmienił miejsce z tego na przeciwko mnie, na to obok. Przysunął się blisko i złożył krótki pocałunek na mojej skroni.
 -Zrobimy to, jeśli zgodzisz się na kilka zmian -powiedział z westchnieniem.
Rozluźniłam się, gdy słowa opuściły jego usta i uśmiechnęłam się do niego wdzięcznie. Pochyliłam się i ucałowałam lekko jego policzek.
 -Zamieniam się w słuch.
 -Po pierwsze, nie ma opcji, że to ty odwrócisz jego uwagę.
Chciałam się odezwać, tłumacząc mu, że z dziewczyn to ja nadaję się do tego najbardziej, ponieważ improwizacja i udawanie wychodzi mi nadzwyczaj dobrze, ale nie dopuścił mnie do głosu.
 -Siedź cicho i słuchaj -upomniał mnie, a ja posłusznie skinęłam głową. -Ja się nim zajmę, Dopilnuję, żebyś miała czas, aby dowiedzieć się, co ten dupek ukrywa.
 -Jak chcesz to zrobić?
 -Wymyślę coś -obiecał.
Chciałam się sprzeciwić, nie zgodzić, ale właściwie czemu nie? Jego propozycja była całkiem okej, więc nie miałam ku temu żadnych powodów.
 -Dobrze -powiedziałam w końcu.  -W piątek w szkole zabiorę jego telefon i umówię spotkanie z tą dziewczyną.
Miałam mówić dalej, ale dosiadły się trzy blondynki, i jedna z nich nie wydawała się już tak wściekła jak kilkanaście minut temu.
 -W piątek w szkole zabiorę jego telefon i umówię spotkanie z tą dziewczyną -powtórzyłam. -Wy -wskazałam na siostry Nelson -dowiecie się kim ona jest. Harry zajmie Swaina, a ja i Ali przeszukamy dom. To znaczy ja to zrobię, ty staniesz na czatach -sprostowałam, zwracając się do Alice. -Z tego co wiem, jego żona pracuje do późnego wieczora, ale różnie to bywa.
 -Ok. -Zgodzili się.
Westchnęłam ciężko i oparłam głowę o ramię bruneta. On bez słowa przytulił mnie do siebie i zaczął bawić się moimi włosami.
 -Jesteście uroczy -zauważyła Vicky.
Zaśmiałam się na jej uwagę i jeszcze bardziej wtuliłam w silne ramiona.
 -Jak zamierzasz dostać się do jego telefonu, tak właściwie? -Alice spojrzała na mnie z zaciekawieniem, a reszta do niej dołączyła.
 -Uhh, to łatwe -mruknęłam. -Wiecie, jak kieszonkowcy wykonują swoją robotę? Niby przypadkiem na kogoś wpadają i bum, portfela nie ma.
 -Umiesz coś takiego?
Skinęłam głową i zaśmiałam się na ich miny.
 -Kiedyś pomagałam wujkowi w pracy. Jest prywatnym detektywem i nauczył mnie kilku przydatnych rzeczy.
 -Widzę, że cała twoja rodzina ma coś wspólnego z prawem -mruknął chłopak. -Dlatego jesteś w tym taka dobra? -Uśmiechnął się.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 17

-Veronico Toretto, wstawaj natychmiast!
Donośny głos matki wyrwał mnie gwałtownie ze snu. Sięgnęłam ręką i otarłam oczy, zanim je otworzyłam.
 -Czego -wymamrotałam.
Ziewnęłam przeciągle i wtuliłam się mocniej w ciepłe ciało, leżące obok mnie.
 -Czy możesz mi, do jasnej cholery powiedzieć, co się tu dzieje?
 -Możesz konkretniej?
 -Co to za chłopak w twoim łóżku?! -ryknęła, tracąc cierpliwość.
Podskoczyłam, zaskoczona wybuchem i przez przypadek trąciłam łokciem Harry'ego, przez co się obudził.
 O, cholerka. Harry. No, tak. Przecież po niego zadzwoniłam, jak się źle czułam! Wstałam szybko, przez co zakręciło mi się w głowie, ale w porę złapałam się ramy łóżka.
 -Yhm... no... yy... to Harry.
Wskazałam ręką na wpół przytomnego bruneta, który też stanął na nogi i spojrzał na moją mamę.
 -Dzień dobry -przywitał się, drapiąc niezręcznie po karku.
 -Dzień dobry, Harry. Jestem Jessica, mama Veronici -odpowiedziała już spokojniej i podała mu rękę.
 -Miło panią poznać -oddał uścisk.
 -Właśnie podaję kolację, zjecie z nami?
 -A Lewrence'owie tam są? Nie zginęli podczas lotu? -spytałam z nadzieją, za co zostałam skarcona ostrym spojrzeniem. -No, dobra. Zaraz zejdziemy -uniosłam ręce w poddańczym geście i westchnęłam.
 Mama skinęła i wyszła z pokoju. Przekręciłam głowę i popatrzyłam na Harry'ego, który powstrzymywał śmiech.
 -Milutko -skomentował.
Posłałam mu całusa i podeszłam do lusterka, żeby sprawdzić, jak wyglądam. Nie było najgorzej, nie licząc potarganych włosów. Wory pod oczami i trupia bladość już zniknęły. Sięgnęłam po szczotkę i zaczęłam robić porządek na głowie.
 -Co to za Lewrence'owie? -zapytał, podchodząc do mnie od tyłu i przyciągając mnie do swojej klatki piersiowej.
 -Rodzina -wzruszyłam ramionami i odłożyłam szczotkę.
Odwróciłam się przodem do niego i stanęłam na palcach, po czym pocałowałam go w kącik ust.
 -Są totalnie popieprzeni -stwierdziłam.
 Zaczął się śmiać, a potem musnął lekko moje usta. Pociągnęłam go za rękę i zeszliśmy na dół. W salonie już czekały na nas te pomioty szatana. Wyobraźcie sobie moją minę, gdy okazało się, że bliźniacy przywieźli ze sobą dwóch kolegów, którzy od naszego pierwszego spotkania do mnie zarywali? Ughh...
 -Veronica, kochana! -zapiszczała podekscytowana ciocia, która jako jedyna nie zwróciła uwagi na Harrego, któremu cała reszta się przyglądała.
 -Umm, cześć -mruknęłam, niezręcznie klepiąc kobietę po plecach.
 -Co to za uroczy młodzieniec? -spytała, gdy się ode mnie odsunęła.
Otaksowała Stylesa wzrokiem, a gdy ujrzała malunki zdobiące jego ramiona, chyba przestała go uważać za uroczego.
 -Harry -powiedział pewnie, z uniesioną głowa.
Miałam ochotę przybić mu piątkę za to, że nie dał się stłamsić tym dziwolągom.
 -Jesteście razem? -Amber prowokacyjnie oblizała wargi i uśmiechnęła się do niego uwodzicielsko.
 -Nie, on po prostu płaci mi za seks. -Wzruszyłam obojętnie ramionami.
Cóż, tylko Hazz się zaśmiał. Ach ci pieprzeni ignoranci, nie znają się na żartach.
 -Veronica! -skarciła mnie od razu mama.
 -Wyluzuj, przecież żartuję -prychnęłam. -A co do twojego pytania -wskazałam na piętnastolatkę. -To tak, więc spokojnie znowu możesz zsunąć uda, bo on na pewno nic ci tam nie wsadzi.
Wypowiadając te słowa, wiedziałam, ze przekraczam granicę, ale mało mnie to obchodziło. Ta mała pinda gapiła się na niego i jedyne co widziała to kutasa w jego spodniach. Czy byłam zazdrosna? Owszem, byłam kurewsko zazdrosna, bo ta mała pinda była naprawdę ładna.
Jak można było się spodziewać, moja szanowna rodzicielka straciła cierpliwość i wykopała mnie z kolacji. Na szczęście Harry poszedł ze mną, gdy postanowiłam opuścić ten dom wariatów.
 -Masz naprawdę niewyparzony język -stwierdził ze śmiechem, gdy doszliśmy do jego samochodu.
Objął mnie w talii i oparł o jego maskę.
 -Wiem co nieco o tej  gówniarze i nie jest tajemnicą dla mnie, jaka z niej dziwką -mruknęłam.
 -Zazdrosna? -wyszeptał mi do ucha, zahaczając wargami o jego płatek.
Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Spojrzałam mu w oczy, przygryzając wargę. Chłopak sięgnął dłonią do mojej twarzy i przejechał delikatnie palcem po moim policzku. Zatrzymał go na ustach, ówcześnie obwiódłszy ich kształt. Skinęłam lekko głowa, odpowiadając na jego pytania. Zaśmiał się melodyjnie i zostawił małego buziaka na moim nosie.
 -Nie masz o co, nie interesuje mnie nikt oprócz ciebie -zapewnił, po czym wpił się w moje usta.

Kiedy poniedziałkowego ranka szłam do szkoły, niesamowicie cieszył mnie fakt, ze na mojej twarzy nie pozostał ani jeden ślad po tej durnej bójce. No, poza szwami, rzecz jasna, Dopiero w środę mam iść na zdjęcie. Weszłam spokojnie do budynku, doskonale zdając sobie sprawę z mojego spóźnienia i masy sms'ów w moim telefonie, na które nie czułam potrzeby odpowiadania, ponieważ większość była od Harrego i dziewczyn, a przecież zaraz się z nimi zobaczę.
Sobotni wieczór spędziłam ze Stylesem na siłowni, gdzie świetnie bawiliśmy się, bijąc pięściami w nieszczęsny worek treningowy. Niedziela minęła mi samotnie, acz produktywnie. Musiałam znowu dostać się do domu Swaina i miałam pewien bardzo ryzykowny i głupi pomysł. Ale mimo wszystkich jego wad wiedziałam, że jeśli wprowadzę go w życie, to się uda. Pozostaje jeszcze kwestia reszty "ekipy", która na pewno się na niego nie zgodzi.
Złapałam za klamkę i pchnęłam drzwi, wchodząc do odpowiedniej klasy.
 -Spóźniła się pani, panno Toretto -oznajmiła chemiczka, mierząc mnie niezadowolonym wzrokiem.
Wzruszyłam ramionami.
 -Poranne mdłości -odparłam obojętnie. -Wie pani jak to jest być w ciąży.
Momentalnie wszyscy zamilkli i wytrzeszczyli na mnie oczy. Mówiąc wszyscy dokładnie to mam na myśli -nawet Hazz i Zo, którzy najczęściej byli świadkami moich żartów patrzyli na mnie jak na kosmitkę.
 -Co takiego? -wykrztusiła nauczycielka.
 -Serio w to uwierzyliście? -parsknęłam śmiechem, zwracając się do moich rówieśników. -Tacy naiwni. -Westchnęłam i pomaszerowałam do ławki.
Niestety sala chemiczna miała to do siebie, że stoliki były jednoosobowe, więc nie miałam do kogo gęby otworzyć. No, chyba, że do siebie, co pewnie nikogo by nie zdziwiło. Minęło kilka minut, a na moim zeszycie wylądowała karteczka zwinięta w kulkę. Wyprostowałam ją szybko i zaczęłam czytać:

Mówiłaś takim poważnym głosem, że naprawdę ci uwierzyłem. Nie strasz mnie tak nigdy więcej.

Spojrzałam na Harrego i pokręciłam głową z rozbawieniem. Sięgnęłam po długopis i odpisałam.

Cóż, chemia to suka, w dodatku o ósmej rano. Nie mam humoru tak wcześnie, więc musiałam go sobie sprawić, robiąc sobie żarty z waszej naiwnej populacji.

Nabazgrałam jeszcze karykaturę kobiety, którą podpisałam Ms. Mills, czyli nazwiskiem nauczycielki, która obecnie pierdoliła coś o węglowodorach i odrzuciłam zwitek chłopakowi. Zachichotał głośno i niedyskretnie, zarabiając tym ostrzeżenie od pani Mills. Jednak nim zdążył mi odpowiedzieć, zadzwonił dzwonek. Szybko spakowałam swoje rzeczy i wyszłam przed klasę, czekając na kogokolwiek, kto miałby ochotę ze mną pogadać. Szczerze to czekałam na Harrego, ale szybciej zjawiła się Zoey, która zaciągnęła mnie do szkolnego kibla, chcąc poprawić makijaż. Uznałam to za idealny moment, aby przedstawić jej kolejny plan z serii Genialne pomysły panny Toretto, zwłaszcza, że w pomieszczeniu nie było nikogo oprócz nas.
 -Chyba zwariowałaś! -krzyknęła i zdzieliła mnie kosmetyczką po głowie.
Auć.
 -Wcale nie zwariowałam -odparłam, masując bolące miejsce. -To jest naprawdę genialne, po prostu nie umiesz tego dostrzec.
 -To chyba ty nie umiesz dostrzec tego, że upadłaś na głowę. Twój pomysł jest niedorzeczny i nie ma opcji, że to zrobisz -upierała się.
 -Nie to nie -burknęłam. -Dam radę sama.
 -Na pewno nie! -żachnęła się.
 -Zabronisz mi? -Uniosłam brew, śmiejąc się.
Obie dobrze wiedziałyśmy, że nie może mnie do niczego zmusić. To nie wchodziło w grę, zwłaszcza, jeśli chodziło o Swaina.
 -Ja nie, ale Harry zrobi to za mnie.
Szczęka mi opadła.
 -Co?! Od kiedy tak go lubisz, hm? -prychnęłam, zakładając ręce na piersi.
 -Nie lubię go, po prostu wiem, że ma wystarczająco oleju w głowie i siły w rękach, żeby cię powstrzymać.
I nie dając mi jakiejkolwiek szansy na ripostę, wyszła.

*

Lmao ludzie ja wróciłam! Czaicie to??!! Czuję się tak mega dziwnie pisząc tu znowu, ale jednocześnie jestem zadowolona :) rozdziały będą raczej rzadko, około raz w tygodniu, ale mam nadzieję, że mimo to ktoś zostanie :D w każdym razie chciałam jeszcze raz zaprosić na mojego bloga na wattpadzie, do którego link znajdziecie w poprzednim poście. Byłoby mi bardzo miło, gdybyście tam zajrzeli, skomentowali i dali gwiazdkę :* Do następnego! <3

czwartek, 22 stycznia 2015

EJ

Zapraszam do mnie na wattpad http://www.wattpad.com/story/31213255 nowe ff również o Harrym :) polecajcie znajomym :D

czwartek, 1 stycznia 2015

WITAM PONOWNIE!

OMFG LUDZIE JA SERIO NIE SĄDZIŁAM, ŻE KIEDYKOLWIEK POWRÓCĘ DO TEGO BLOGA. BA, ŻE W OGÓLE BĘDĘ JESZCZE COŚ PISAĆ. ALE COŚ MNIE OSTATNIO TKNĘŁO... I TAK SIĘ ZŁOŻYŁO, ŻE MAM NAPISANE JUŻ DO 25, BODAJŻE, ROZDZIAŁU I POSTANOWIŁAM, ŻE JAK BĘDĘ MIAŁA JAKIEŚ 30 I KTOŚ BĘDZIE CHCIAŁ TO DALEJ CZYTAĆ, TO DODAM.
NO I KURCZĘ, WCZORAJ KTOŚ DODAŁ KOMENTARZ, KTÓRY SPRAWIŁ, ŻE AŻ ZACZĘŁAM SKAKAĆ Z RADOŚCI. SERIO.
DLATEGO... HMM... NO CÓŻ, JEŚLI KTOŚ CHCIAŁBY KONTYNUOWAĆ PRZYGODĘ Z VERONICĄ I HARRYM, TO PROSZĘ O KOMENTARZE.
TAK WIĘC, PISZCIE, KOMENTUJCIE... MOŻE WZNOWIĘ BLOGA ;)))))))))))))))
ALE OD RAZU MÓWIĘ, ŻE BĘDZIE KILKA ZMIAN. CZYTAŁAM OPUBLIKOWANE ROZDZIAŁY I JEST KILKA RZECZY, KTÓRE CHCIAŁABYM POPRAWIĆ, ALE TO WYTŁUMACZĘ, GDY JUŻ BĘDZIE PEWNE, CZY "SHE WAS TERRIFIED" POWRÓCI. :*

sobota, 30 sierpnia 2014

Chapter 16

Od czasu włamania do Swaina minęły 2 dni. Odkąd powiedziałam Harry'emu o moich podejrzeniach minęły 2 dni. Jego reakcja nie była najgorsza, aczkolwiek oczekiwał wyjaśnień. Wyjaśnień, dlaczego obarczam nauczyciela winą o śmierć uczennicy. Cóż, moje tłumaczenia nie były proste. Przeciwnie -miejscami zawiłe i wątłe. Ale mi uwierzył. Dzięki Bogu, uwierzył mi.
 Jednak to nie było wszystko, co mu powiedziałam. Wreszcie zdobyłam się na odwagę, żeby opowiedzieć mu o... no wiecie. Zdecydowałam, że to odpowiedni moment, poza tym, chciałam mieć to już za sobą.
 Wściekł się.
Nie, to nie jest dobre określenie; on wpadł w szał. Pod wpływem emocji zdemolował czyjś samochód i wybił szybę w kawiarni. Skończyło się to rzecz jasna na komendzie, ale bez większych konsekwencji -został tylko zobowiązany do zapłaty za szkody.
 Kiedy czekałam aż go wypuszczą, uparcie starałam się uporządkować myśli i znaleźć sposób, aby wybić mu z głowy zamordowanie Swain'a. Niestety nie byłam w stanie wymyślić czegoś... produktywnego, więc gdy wyszedł na zewnątrz postawiłam na spontaniczność.
 Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się go przekonać. Nie było łatwo, to jasne, ale kiedy zmusiłam go do wysłuchania, co zamierzam zrobić, trochę się opanował. Oczywiście zastrzegł, że sama nie wrócę do domu tego "skurwysyna", jak go określił. Nie, żeby musiał dwa razy powtarzać, w życiu nie poszłabym tam znowu sama.
 -Veronica, obiad!
Podniosłam niechętnie głowę z poduszki i zmusiłam się do wstania z łóżka. Nie byłam dziś w szkole -udawałam, że się szykuję aż zostałam sama -potem znowu się położyłam.
 -Idę! -odkrzyknęłam.
Weszłam do kuchni, pocierając twarz w celu odpędzenia zmęczenia. Od wczoraj nie czułam się za dobrze.
 -Spagetti -oznajmiła mama i postawiła przede mną talerz.
Złapałam za widelec i zaczęłam wpychać makaron do buzi nawet nie czując smaku.
 -Zaraz jedziemy odebrać Lewrence'ów z lotniska -dowiedziałam się w połowie posiłku.
Pokiwałam głową, nie podnosząc na nich wzroku. Boże, nie wiem, co się ze mną działo. Jakbym zaraz miała upaść. Kilka minut później zostałam już sama. Spokojnie kończyłam jedzenie, aż w pewnym momencie poczułam, jak staje mi w gardle niczym kołek. Zakryłam usta dłonią i zdążyłam wstać od stołu, nim zaczęłam wymiotować. Zrobiło mi się słabo i padłam na kolana, nadal wypluwając wnętrzności. W chwili, gdy zobaczyłam krew między wymiocinami, zemdlałam.
 Uchyliłam powieki i moim oczom ukazał się rozmazany obraz. Zaczęłam mrugać, aż złapałam ostrość i zorientowałam się, że nadal jestem w kuchni. Na podłodze, dla ścisłości. Chwyciłam się szafki i powoli wstałam.
 -Ja pierdolę -mruknęłam, patrząc na brudne panele.
Wzięłam ręcznik papierowy i zaczęłam wycierać to obrzydlistwo. Gdy już wyrzuciłam wszystko do kosza, usiadłam na krześle i wyjęłam telefon z kieszeni. Wybrałam numer Harry'ego i oparłam głowę o dłoń, przymykając oczy. Nadal nie czułam się dobrze.
 -Cześć, kochanie -usłyszałam jego ochrypły głos.
Mimo mojego stanu serce prawie mi stanęło, gdy powiedział "kochanie".
 -Cześć -wychrypiałam, po czym zaczęłam kaszleć. -Możesz przyjechać?
 -Coś się stało? Masz jakiś dziwny głos.
 -To nic... ale... po prostu jeśli możesz, to przyjedź -przełknęłam ślinę i skrzywiłam się, czując smak żółci.
 -Jasne, będę za 15 minut.
 -Do zobaczenia -pożegnałam się i zakończyłam połączenie.
Zmusiłam się, żeby wstać i pójść do łazienki umyć zęby. Potem poszłam do salonu i padłam na sofę jak długa.

Harry's POV

 -Spadam -oznajmiłem chłopakom, odkładając piwo.
 -Serio, stary? -prychnął Cyrus. -Jesteś na każde jej zawołanie?
 -Uważaj, co mówisz, bo nadal mogę ci wpierdolić -odgryzłem się.
 -Oj, dajcie już spokój naszemu Harrusiowi, przecież ukochana go wzywa!
Odwróciłem się i spojrzałem spod byka na Zayn'a.
 -Masz w ryj -powiedziałem i złapałem go za poły kurtki.
 -Sorry, stary! -zawołał przerażony.
Puściłem go i posłałem wszystkim obecnym mordercze spojrzenia.
 -Nie jestem waszą pieprzoną maskotką, więc uważajcie na słowa -ostrzegłem.
Wziąłem bluzę z oparcia krzesła i wyszedłem na dwór. Wsiadłem do auta i pojechałem do jej domu.
 Pogoda od rana nie była najlepsza, ale teraz zrobiła się co najmniej chujowa. Zaczęło padać i grzmieć. Przyśpieszyłem, chcąc już być na miejscu. Ciekawe, co się stało? Kiedy wreszcie dotarłem pod jej dom, światła były pogaszone. Zastanowiło mnie to, bo przecież po mnie zadzwoniła... a tu nikogo nie ma? No nic, trzeba sprawdzić. Przebiegłem szybko przez ulicę i zapukałem do drzwi. Raz, drugi, trzeci. Nic. Znowu zapukałem. I znowu nic. Westchnąłem sfrustrowany i wyciągnąłem telefon. Co, do chuja, się dzieje? Nie odebrała.
 -No kurwa mać -mruknąłem.
Miałem już sobie iść, ale w przedpokoju zapaliło się światło i usłyszałem brzęk klucza w zamku.
 -Hej -wychrypiała, wpuszczając mnie do środka.
Widok był przerażający, ledwo powstrzymałem się od krzyku. Nie to, że wyglądała brzydko -nigdy nie wygląda brzydko. Po prostu ta cholerna bladość, przekrwione oczy i ogromne zmęczenie widoczne na jej twarzy sprawiło, że w pierwszej chwili odniosłem wrażenie, że przemieniła się w zombi.
 -Co ci jest? -spytałem, łapiąc ją za ramię.
Wzruszyła ramionami.
 -Nie mam pojęcia. To chyba grypa żołądkowa, czy coś. Ciągle wymiotuję.
Przytuliłem jej drobne ciało do siebie i pocałowałem ją w czoło. Dobrze, że do mnie zadzwoniła. Przecież w każdej chwili mogłaby zemdleć i nie wiadomo, co byłoby potem.
 -Powinnaś się położyć -oznajmiłem, po czym wziąłem ją na ręce i zaniosłem do jej pokoju.
 -Moje nogi mają się w porządku, nie musisz mnie dźwigać -zachichotała.
Położyłem ją na łóżku..
 -Chcesz coś do picia?
 -Żeby mieć czym rzygać? Nie, dzięki.
Tym razem to ja się zaśmiałem i dołączyłem do niej. Przykryliśmy się kołdrą i zwróciliśmy się do siebie twarzami.
 -Dzięki, że przyjechałeś. Naprawdę czuję się jakby mnie ktoś przeżuł i wypluł, a nie miałam do kogo się zwrócić. Inaczej nie zawracałabym ci głowy.
 -Nie mów tak. Do kogo miałabyś niby dzwonić w takiej chwili, jak nie do mnie, kochanie?
Uśmiechnęła się promiennie i złączyła nasze usta w pocałunku.
 -Muszę szybko wyzdrowieć -oznajmiła, gdy się od siebie odsunęliśmy. -Musimy w końcu wziąć się za tego chuja.

***

Okeej, rozdział nudny, krótki i nic nie wnoszący, ale to taki "wstęp" do następnych wydarzeń :) Jak już wspomniałam wcześniej, notki będą pojawiały się o wiele rzadziej, niż wcześniej. Mniej więcej raz na tydzień, ewentualnie dwa, jeśli będę miała lepszy dzień :D Wiem, że to niezbyt zadowalające i sama nie miałabym ochoty tyle czekać, ale spójrzcie na to z mojej perspektywy -nie jestem robotem i nie mogę całego mojego czasu spędzać przed komputerem. A napisanie jednego rozdziału zajmuje mi średnio 2-3 dni. Tak więc, mam nadzieję, że ze mną zostaniecie i okażecie nieco zrozumienia ^^
Do następnego!

piątek, 29 sierpnia 2014

Infoo

Chciałam tylko powiedzieć (napisać), że z powodu nieuchronnego końca wakacji i rozpoczęcia szkoły, rozdziały będą się pojawiać o wiele rzadziej, niż dotychczas. To liceum, więc mam nadzieję, że zrozumiecie, iż będę miała o wiele mniej czasu, a i wena ostatnio mi nie dopisuje. BLOG NIE JEST ZAWIESZONY, tylko spada w dół mojej listy priorytetów. W każdym razie, co do 16 rozdziału -MOŻLIWE, że dodam jutro, MOŻLIWE. :)

czwartek, 21 sierpnia 2014

Chapter 15

Podczas drogi moja kostka zaczęła pulsować, a kiedy dotarłyśmy na miejsce, krzywiłam się z bólu.
 -Może powinnaś iść do lekarza? -zaproponowała Alice.
 -Taa, jasne -parsknęłam. -Może jeszcze do tego samego, który sugerował, że Harry mnie pobił?
Wysiadłam z auta i pozwoliłam sobie pomóc w dojściu do drzwi kawiarenki. Weszłyśmy do środka, na "dzień dobry" przywitane ciekawskimi spojrzeniami.
 -Tam są -Ali wskazała ręką stolik dziewczyn.
 -Okej -westchnęłam. -Poradzę już sobie sama.
Puściłam się jej ramienia i z wielkim trudem ruszyłam przed siebie. Wydaję mi się, że szłam w miarę normalnie i prawie w ogóle nie okazywałam, że coś mi jest. W każdym razie na zewnątrz, bo moje "wewnętrze" powoli wkraczało na poziom hard, jeżeli chodzi o skalę bólu. Może nie było tak źle, jak po tamtej bójce, ale rozcięcia na twarzy nijak nie umywają się do bolącej kostki, której trzeba używać...
 -Masz minę mordercy -oznajmiła Vicky, gdy się dosiadłyśmy.
 -Ciesz się, że to tylko mina -mruknęłam pod nosem.
 -Zamówię nam coś, a ty... no wiesz... opowiedz im...
Ali odeszła do lady, a siostry Nelson wlepiły we mnie swoje wielkie oczy.
 -Coś... znalazłam... -zaczęłam zdawkowo.
 -Coś -powtórzyła po mnie Zoey. -Masz na myśli taki rodzaj "czegoś" -tu zrobiła w powietrzu cudzysłów -które go obciąży, czy raczej znalazłaś coś dziwacznego, z czego, w najlepszym wypadku, możemy się pośmiać, ale nie zmieni to nic w jego, to znaczy naszej, to znaczy jego, sprawie?
 Zaczęłam drapać się po głowie, próbując poskładać myśli tak, aby wyszły z tego jakieś sensowne słowa.
 -No cóż... ee... -urwałam.
Wzięłam głębszy oddech i zaczęłam od nowa, tym razem pewnie, składnie i z sensem:
 -Ukradłam rzecz, która nam wystarczy, żeby być pewnymi jego winy, ale dla policji to za mało.
 -Co takiego?
 -Koszulkę Alexandry -odpowiedziała za mnie Donovan, która wróciła z dwoma dużymi kubkami, pełnymi kawy. -Zwykła czarna dla panny Torreto -posłała mi lekki uśmiech.
 Przyjęłam napój z wdzięcznością i zaczęłam pić łapczywie.
 -Jak ty możesz pić to obrzydlistwo -wzdrygnęła się Vicky.
 -Czy to ma teraz jakieś znaczenie? -zbeształa ją Alice.
Spiorunowałam je wzrokiem i uciszyłam gestem ręki. Jak dzieci.
 -Znalazłam w jego szafie T -shirt z logo naszej szkoły. Wydał mi się podejrzany, bo...
 -Co podejrzanego może być w bluzce? -przerwała mi druga Nelsonówna, która do tej pory siedziała cicho.
 -Do cholery -warknęłam. -Jak przestaniecie mi przerywać albo gadać o pieprzonej kawie, czy innych bzdurach, to się dowiecie!
 -Sorry -odpowiedziały chórem, jak skarcone przez mamę córki.
 -Koszulka nie mogła być jego żony, bo ona jest na to zbyt elegancka i w ogóle, a w dodatku to nie jej rozmiar. Więc wzięłam ubranie do ręki i... na metce ktoś napisał ALEX.
 -Pierdolisz -wykrztusiła zdumiona Zo, a Vic jej zawtórowała.
 -Ale to nie wszystko -kontynuowałam. -Znalazłam wydrążoną książkę. Wsadził tam śrubokręt.
 -A po co niby?
 -Też na początku nie wiedziałam -przyznałam. -Ale zauważyłam kratkę wentylacyjną i zajrzałam. Coś tam było...
 -Co?
 -Nie wiem -westchnęłam. -Nie zdążyłam tego otworzyć, bo Swain wrócił do domu. Musiałam uciekać przez okno...
 -Stąd zadrapania na przedramionach? -Zoey wskazała na moją rękę.
 -No -pokiwałam głową.
 -Powinnyście też wiedzieć o telefonie -dodała Alice. -Swain gadał z jakąś laską o Veronice.
 -Kiedy zszedł na dół, oddzwoniłam na ten sam numer -podjęłam, nim zaczęły swoje okrzyki niedowierzania. -Odebrała dziewczyna... głos wskazywał, że jest młoda i... no... ee... wydaje mi się, że już z nią kiedyś rozmawiałam.

Harry's POV

Zaparkowałem samochód i poczekałem, aż chłopaki wjadą na parking. Wysiadłem w chwili, gdy oni zaczęli się "wylewać" ze swoich aut albo, w przypadku Zayna, zsiadać z motoru.
 -No już nie bądź taki ponury -zaśmiał się Mulat i klepnął mnie w plecy. 
Wywróciłem oczami i otworzyłem drzwi kawiarni, w której pracuje moja siostra. Zacząłem rozglądać się za wolnym stolikiem, ale zobaczyłem . Siedziała z koleżankami, ale nie wyglądało to na spotkanie towarzyskie. Wszystkie miały przerażone miny, z wyjątkiem niej. Ona wyglądała jakby przed chwilą przeżyła jakąś traume.
 -Na co się tak gapisz, stary?
Wskazałem ruchem głowy ich stolik i popatrzyłem na kumpla.
 -Idź do niej, na co czekasz?
 -To chyba nie jest najlepszy pomysł -mruknąłem. -Wygląda na to, że gadają o czymś ważnym, więc...
 Niestety nie było dane mi dokończyć zdania, gdyż Zayn-idiota wydarł się:
 -Cześć, Veronica!
I zaczął machać w ich stronę jak wariat. Wszystkie odwróciły ku nam głowy, a Veronica odmachała temu debilowi i się uśmiechnęła. Zatrzymała na chwilę na mnie wzrok, powiedziała coś do koleżanek i zaczęła do nas iść.
 -Później mi podziękujesz -oznajmił Zayn i poszedł do chłopaków.
Stałem jak wryty, nie bardzo wiedząc, co powinienem zrobić. Przeprosić ją, to pewne, ale... jak mam się do tego, kurwa, zabrać?
 -Cześć -powiedziała zdystansowanym głosem.
Nie podeszła też tak blisko, jak zawsze. Nawet gdybym wyciągnął przed siebie rękę, nie dotknąłbym jej.
 -Hej -odparłem niezręcznie i zacząłem drapać się po karku.
Mój wzrok powędrował na jej przedramiona, które pokrywały zadrapania. Czy ona...?
 -Czy ty...?
Wskazałem na jej ręce.
 -Pocięłam się? -parsknęła.
Kiwnąłem głową.
 -Nie -zaprzeczyła, krzyżując ręce na piersi.
Odetchnąłem z ulgą.
 -Więc co ci się stało?
 -Skoczyłam z okna -wzruszyła ramionami. -Na dole były krzaki i się trochę podrapałam.
Chciałem się zaśmiać, uznając, że to żart, ale jej mina... Otworzyłem usta, ale nie potrafiłem wykrztusić ani słowa. Jak to, skoczyła z okna?!
 -Musimy pogadać -oznajmiła i pociągnęła mnie za rękę na dwór.
 -Jak mogłaś skoczyć z pieprzonego okna? -wybuchnąłem na zewnątrz.
 -Normalnie -odparła takim tonem, jakby mówiła do największego idioty na świecie. -Wiesz, zdarzają się takie sytuacje, że to najlepsze wyjście. Na przykład, jak włamiesz się do czyjegoś domu, a właściciel wraca zbyt szybko i ty jesteś uwięziony w sypialni, z której jedynym wyjściem jest właśnie okno.
 Zamrugałem kilkakrotnie i zdołałem wydukać jakże inteligentne "ee...", ale to tyle, jeśli chodzi o moją reakcję. Nie miałem pojęcia, o czym ona mówi. Po jakiejś minucie zdołałem ogarnąć myśli i zapytałem:
 -Włamałaś się do kogoś?
 -Tak -pokiwała głową. -I gdybyś wczoraj, to znaczy dzisiaj, bo było już po północy, nie zachował się jak chuj, tobyś o tym wiedział.
 -Wiem. Ja... przepraszam -zacząłem się jąkać, jak jakaś pizda. -Naprawdę mi przykro. Chodzi o to, że... moi rodzice, to dość... delikatny dla mnie temat.
 -W porządku, rozumiem. Ale to nie usprawiedliwia twojego wybuchu. Mogłeś zwyczajnie powiedzieć, że nie chcesz o tym rozmawiać.
 -Masz rację -westchnąłem. -Sam nie wiem... nie byłem zły na ciebie. Po prostu twoje zachowanie przywróciło mi złość na... kogoś innego. Naprawdę, bardzo, bardzo cię przepraszam.
 Ja pierdolę, kiedy zrobiła się ze mnie taka ciota, żeby wręcz błagać dziewczynę o wybaczenie? No kurwa mać. Ale to jest ona, a nie pierwsza lepsza dziwka...
 -Okej. Nic się nie stało -uśmiechnęła się lekko.
Nie czekając dłużej, pokonałem dzielącą nas odległość i niemal ją przewróciłem, kiedy ją pocałowałem. Jedną ręką objęła mnie w pasie, a drugą wplotła we włosy.
 -Więc -zacząłem, gdy się od siebie oderwaliśmy -do kogo się włamałaś?
 -Kojarzysz Swaina, tego od historii?
Skinąłem głową.
 -Właśnie do niego.
 -Ale... po co? -zmarszczyłem brwi.
 -Bo jestem pewna, że to on zabił Alexandrę. I zamierzam to udowodnić.