sobota, 30 sierpnia 2014

Chapter 16

Od czasu włamania do Swaina minęły 2 dni. Odkąd powiedziałam Harry'emu o moich podejrzeniach minęły 2 dni. Jego reakcja nie była najgorsza, aczkolwiek oczekiwał wyjaśnień. Wyjaśnień, dlaczego obarczam nauczyciela winą o śmierć uczennicy. Cóż, moje tłumaczenia nie były proste. Przeciwnie -miejscami zawiłe i wątłe. Ale mi uwierzył. Dzięki Bogu, uwierzył mi.
 Jednak to nie było wszystko, co mu powiedziałam. Wreszcie zdobyłam się na odwagę, żeby opowiedzieć mu o... no wiecie. Zdecydowałam, że to odpowiedni moment, poza tym, chciałam mieć to już za sobą.
 Wściekł się.
Nie, to nie jest dobre określenie; on wpadł w szał. Pod wpływem emocji zdemolował czyjś samochód i wybił szybę w kawiarni. Skończyło się to rzecz jasna na komendzie, ale bez większych konsekwencji -został tylko zobowiązany do zapłaty za szkody.
 Kiedy czekałam aż go wypuszczą, uparcie starałam się uporządkować myśli i znaleźć sposób, aby wybić mu z głowy zamordowanie Swain'a. Niestety nie byłam w stanie wymyślić czegoś... produktywnego, więc gdy wyszedł na zewnątrz postawiłam na spontaniczność.
 Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się go przekonać. Nie było łatwo, to jasne, ale kiedy zmusiłam go do wysłuchania, co zamierzam zrobić, trochę się opanował. Oczywiście zastrzegł, że sama nie wrócę do domu tego "skurwysyna", jak go określił. Nie, żeby musiał dwa razy powtarzać, w życiu nie poszłabym tam znowu sama.
 -Veronica, obiad!
Podniosłam niechętnie głowę z poduszki i zmusiłam się do wstania z łóżka. Nie byłam dziś w szkole -udawałam, że się szykuję aż zostałam sama -potem znowu się położyłam.
 -Idę! -odkrzyknęłam.
Weszłam do kuchni, pocierając twarz w celu odpędzenia zmęczenia. Od wczoraj nie czułam się za dobrze.
 -Spagetti -oznajmiła mama i postawiła przede mną talerz.
Złapałam za widelec i zaczęłam wpychać makaron do buzi nawet nie czując smaku.
 -Zaraz jedziemy odebrać Lewrence'ów z lotniska -dowiedziałam się w połowie posiłku.
Pokiwałam głową, nie podnosząc na nich wzroku. Boże, nie wiem, co się ze mną działo. Jakbym zaraz miała upaść. Kilka minut później zostałam już sama. Spokojnie kończyłam jedzenie, aż w pewnym momencie poczułam, jak staje mi w gardle niczym kołek. Zakryłam usta dłonią i zdążyłam wstać od stołu, nim zaczęłam wymiotować. Zrobiło mi się słabo i padłam na kolana, nadal wypluwając wnętrzności. W chwili, gdy zobaczyłam krew między wymiocinami, zemdlałam.
 Uchyliłam powieki i moim oczom ukazał się rozmazany obraz. Zaczęłam mrugać, aż złapałam ostrość i zorientowałam się, że nadal jestem w kuchni. Na podłodze, dla ścisłości. Chwyciłam się szafki i powoli wstałam.
 -Ja pierdolę -mruknęłam, patrząc na brudne panele.
Wzięłam ręcznik papierowy i zaczęłam wycierać to obrzydlistwo. Gdy już wyrzuciłam wszystko do kosza, usiadłam na krześle i wyjęłam telefon z kieszeni. Wybrałam numer Harry'ego i oparłam głowę o dłoń, przymykając oczy. Nadal nie czułam się dobrze.
 -Cześć, kochanie -usłyszałam jego ochrypły głos.
Mimo mojego stanu serce prawie mi stanęło, gdy powiedział "kochanie".
 -Cześć -wychrypiałam, po czym zaczęłam kaszleć. -Możesz przyjechać?
 -Coś się stało? Masz jakiś dziwny głos.
 -To nic... ale... po prostu jeśli możesz, to przyjedź -przełknęłam ślinę i skrzywiłam się, czując smak żółci.
 -Jasne, będę za 15 minut.
 -Do zobaczenia -pożegnałam się i zakończyłam połączenie.
Zmusiłam się, żeby wstać i pójść do łazienki umyć zęby. Potem poszłam do salonu i padłam na sofę jak długa.

Harry's POV

 -Spadam -oznajmiłem chłopakom, odkładając piwo.
 -Serio, stary? -prychnął Cyrus. -Jesteś na każde jej zawołanie?
 -Uważaj, co mówisz, bo nadal mogę ci wpierdolić -odgryzłem się.
 -Oj, dajcie już spokój naszemu Harrusiowi, przecież ukochana go wzywa!
Odwróciłem się i spojrzałem spod byka na Zayn'a.
 -Masz w ryj -powiedziałem i złapałem go za poły kurtki.
 -Sorry, stary! -zawołał przerażony.
Puściłem go i posłałem wszystkim obecnym mordercze spojrzenia.
 -Nie jestem waszą pieprzoną maskotką, więc uważajcie na słowa -ostrzegłem.
Wziąłem bluzę z oparcia krzesła i wyszedłem na dwór. Wsiadłem do auta i pojechałem do jej domu.
 Pogoda od rana nie była najlepsza, ale teraz zrobiła się co najmniej chujowa. Zaczęło padać i grzmieć. Przyśpieszyłem, chcąc już być na miejscu. Ciekawe, co się stało? Kiedy wreszcie dotarłem pod jej dom, światła były pogaszone. Zastanowiło mnie to, bo przecież po mnie zadzwoniła... a tu nikogo nie ma? No nic, trzeba sprawdzić. Przebiegłem szybko przez ulicę i zapukałem do drzwi. Raz, drugi, trzeci. Nic. Znowu zapukałem. I znowu nic. Westchnąłem sfrustrowany i wyciągnąłem telefon. Co, do chuja, się dzieje? Nie odebrała.
 -No kurwa mać -mruknąłem.
Miałem już sobie iść, ale w przedpokoju zapaliło się światło i usłyszałem brzęk klucza w zamku.
 -Hej -wychrypiała, wpuszczając mnie do środka.
Widok był przerażający, ledwo powstrzymałem się od krzyku. Nie to, że wyglądała brzydko -nigdy nie wygląda brzydko. Po prostu ta cholerna bladość, przekrwione oczy i ogromne zmęczenie widoczne na jej twarzy sprawiło, że w pierwszej chwili odniosłem wrażenie, że przemieniła się w zombi.
 -Co ci jest? -spytałem, łapiąc ją za ramię.
Wzruszyła ramionami.
 -Nie mam pojęcia. To chyba grypa żołądkowa, czy coś. Ciągle wymiotuję.
Przytuliłem jej drobne ciało do siebie i pocałowałem ją w czoło. Dobrze, że do mnie zadzwoniła. Przecież w każdej chwili mogłaby zemdleć i nie wiadomo, co byłoby potem.
 -Powinnaś się położyć -oznajmiłem, po czym wziąłem ją na ręce i zaniosłem do jej pokoju.
 -Moje nogi mają się w porządku, nie musisz mnie dźwigać -zachichotała.
Położyłem ją na łóżku..
 -Chcesz coś do picia?
 -Żeby mieć czym rzygać? Nie, dzięki.
Tym razem to ja się zaśmiałem i dołączyłem do niej. Przykryliśmy się kołdrą i zwróciliśmy się do siebie twarzami.
 -Dzięki, że przyjechałeś. Naprawdę czuję się jakby mnie ktoś przeżuł i wypluł, a nie miałam do kogo się zwrócić. Inaczej nie zawracałabym ci głowy.
 -Nie mów tak. Do kogo miałabyś niby dzwonić w takiej chwili, jak nie do mnie, kochanie?
Uśmiechnęła się promiennie i złączyła nasze usta w pocałunku.
 -Muszę szybko wyzdrowieć -oznajmiła, gdy się od siebie odsunęliśmy. -Musimy w końcu wziąć się za tego chuja.

***

Okeej, rozdział nudny, krótki i nic nie wnoszący, ale to taki "wstęp" do następnych wydarzeń :) Jak już wspomniałam wcześniej, notki będą pojawiały się o wiele rzadziej, niż wcześniej. Mniej więcej raz na tydzień, ewentualnie dwa, jeśli będę miała lepszy dzień :D Wiem, że to niezbyt zadowalające i sama nie miałabym ochoty tyle czekać, ale spójrzcie na to z mojej perspektywy -nie jestem robotem i nie mogę całego mojego czasu spędzać przed komputerem. A napisanie jednego rozdziału zajmuje mi średnio 2-3 dni. Tak więc, mam nadzieję, że ze mną zostaniecie i okażecie nieco zrozumienia ^^
Do następnego!

piątek, 29 sierpnia 2014

Infoo

Chciałam tylko powiedzieć (napisać), że z powodu nieuchronnego końca wakacji i rozpoczęcia szkoły, rozdziały będą się pojawiać o wiele rzadziej, niż dotychczas. To liceum, więc mam nadzieję, że zrozumiecie, iż będę miała o wiele mniej czasu, a i wena ostatnio mi nie dopisuje. BLOG NIE JEST ZAWIESZONY, tylko spada w dół mojej listy priorytetów. W każdym razie, co do 16 rozdziału -MOŻLIWE, że dodam jutro, MOŻLIWE. :)

czwartek, 21 sierpnia 2014

Chapter 15

Podczas drogi moja kostka zaczęła pulsować, a kiedy dotarłyśmy na miejsce, krzywiłam się z bólu.
 -Może powinnaś iść do lekarza? -zaproponowała Alice.
 -Taa, jasne -parsknęłam. -Może jeszcze do tego samego, który sugerował, że Harry mnie pobił?
Wysiadłam z auta i pozwoliłam sobie pomóc w dojściu do drzwi kawiarenki. Weszłyśmy do środka, na "dzień dobry" przywitane ciekawskimi spojrzeniami.
 -Tam są -Ali wskazała ręką stolik dziewczyn.
 -Okej -westchnęłam. -Poradzę już sobie sama.
Puściłam się jej ramienia i z wielkim trudem ruszyłam przed siebie. Wydaję mi się, że szłam w miarę normalnie i prawie w ogóle nie okazywałam, że coś mi jest. W każdym razie na zewnątrz, bo moje "wewnętrze" powoli wkraczało na poziom hard, jeżeli chodzi o skalę bólu. Może nie było tak źle, jak po tamtej bójce, ale rozcięcia na twarzy nijak nie umywają się do bolącej kostki, której trzeba używać...
 -Masz minę mordercy -oznajmiła Vicky, gdy się dosiadłyśmy.
 -Ciesz się, że to tylko mina -mruknęłam pod nosem.
 -Zamówię nam coś, a ty... no wiesz... opowiedz im...
Ali odeszła do lady, a siostry Nelson wlepiły we mnie swoje wielkie oczy.
 -Coś... znalazłam... -zaczęłam zdawkowo.
 -Coś -powtórzyła po mnie Zoey. -Masz na myśli taki rodzaj "czegoś" -tu zrobiła w powietrzu cudzysłów -które go obciąży, czy raczej znalazłaś coś dziwacznego, z czego, w najlepszym wypadku, możemy się pośmiać, ale nie zmieni to nic w jego, to znaczy naszej, to znaczy jego, sprawie?
 Zaczęłam drapać się po głowie, próbując poskładać myśli tak, aby wyszły z tego jakieś sensowne słowa.
 -No cóż... ee... -urwałam.
Wzięłam głębszy oddech i zaczęłam od nowa, tym razem pewnie, składnie i z sensem:
 -Ukradłam rzecz, która nam wystarczy, żeby być pewnymi jego winy, ale dla policji to za mało.
 -Co takiego?
 -Koszulkę Alexandry -odpowiedziała za mnie Donovan, która wróciła z dwoma dużymi kubkami, pełnymi kawy. -Zwykła czarna dla panny Torreto -posłała mi lekki uśmiech.
 Przyjęłam napój z wdzięcznością i zaczęłam pić łapczywie.
 -Jak ty możesz pić to obrzydlistwo -wzdrygnęła się Vicky.
 -Czy to ma teraz jakieś znaczenie? -zbeształa ją Alice.
Spiorunowałam je wzrokiem i uciszyłam gestem ręki. Jak dzieci.
 -Znalazłam w jego szafie T -shirt z logo naszej szkoły. Wydał mi się podejrzany, bo...
 -Co podejrzanego może być w bluzce? -przerwała mi druga Nelsonówna, która do tej pory siedziała cicho.
 -Do cholery -warknęłam. -Jak przestaniecie mi przerywać albo gadać o pieprzonej kawie, czy innych bzdurach, to się dowiecie!
 -Sorry -odpowiedziały chórem, jak skarcone przez mamę córki.
 -Koszulka nie mogła być jego żony, bo ona jest na to zbyt elegancka i w ogóle, a w dodatku to nie jej rozmiar. Więc wzięłam ubranie do ręki i... na metce ktoś napisał ALEX.
 -Pierdolisz -wykrztusiła zdumiona Zo, a Vic jej zawtórowała.
 -Ale to nie wszystko -kontynuowałam. -Znalazłam wydrążoną książkę. Wsadził tam śrubokręt.
 -A po co niby?
 -Też na początku nie wiedziałam -przyznałam. -Ale zauważyłam kratkę wentylacyjną i zajrzałam. Coś tam było...
 -Co?
 -Nie wiem -westchnęłam. -Nie zdążyłam tego otworzyć, bo Swain wrócił do domu. Musiałam uciekać przez okno...
 -Stąd zadrapania na przedramionach? -Zoey wskazała na moją rękę.
 -No -pokiwałam głową.
 -Powinnyście też wiedzieć o telefonie -dodała Alice. -Swain gadał z jakąś laską o Veronice.
 -Kiedy zszedł na dół, oddzwoniłam na ten sam numer -podjęłam, nim zaczęły swoje okrzyki niedowierzania. -Odebrała dziewczyna... głos wskazywał, że jest młoda i... no... ee... wydaje mi się, że już z nią kiedyś rozmawiałam.

Harry's POV

Zaparkowałem samochód i poczekałem, aż chłopaki wjadą na parking. Wysiadłem w chwili, gdy oni zaczęli się "wylewać" ze swoich aut albo, w przypadku Zayna, zsiadać z motoru.
 -No już nie bądź taki ponury -zaśmiał się Mulat i klepnął mnie w plecy. 
Wywróciłem oczami i otworzyłem drzwi kawiarni, w której pracuje moja siostra. Zacząłem rozglądać się za wolnym stolikiem, ale zobaczyłem . Siedziała z koleżankami, ale nie wyglądało to na spotkanie towarzyskie. Wszystkie miały przerażone miny, z wyjątkiem niej. Ona wyglądała jakby przed chwilą przeżyła jakąś traume.
 -Na co się tak gapisz, stary?
Wskazałem ruchem głowy ich stolik i popatrzyłem na kumpla.
 -Idź do niej, na co czekasz?
 -To chyba nie jest najlepszy pomysł -mruknąłem. -Wygląda na to, że gadają o czymś ważnym, więc...
 Niestety nie było dane mi dokończyć zdania, gdyż Zayn-idiota wydarł się:
 -Cześć, Veronica!
I zaczął machać w ich stronę jak wariat. Wszystkie odwróciły ku nam głowy, a Veronica odmachała temu debilowi i się uśmiechnęła. Zatrzymała na chwilę na mnie wzrok, powiedziała coś do koleżanek i zaczęła do nas iść.
 -Później mi podziękujesz -oznajmił Zayn i poszedł do chłopaków.
Stałem jak wryty, nie bardzo wiedząc, co powinienem zrobić. Przeprosić ją, to pewne, ale... jak mam się do tego, kurwa, zabrać?
 -Cześć -powiedziała zdystansowanym głosem.
Nie podeszła też tak blisko, jak zawsze. Nawet gdybym wyciągnął przed siebie rękę, nie dotknąłbym jej.
 -Hej -odparłem niezręcznie i zacząłem drapać się po karku.
Mój wzrok powędrował na jej przedramiona, które pokrywały zadrapania. Czy ona...?
 -Czy ty...?
Wskazałem na jej ręce.
 -Pocięłam się? -parsknęła.
Kiwnąłem głową.
 -Nie -zaprzeczyła, krzyżując ręce na piersi.
Odetchnąłem z ulgą.
 -Więc co ci się stało?
 -Skoczyłam z okna -wzruszyła ramionami. -Na dole były krzaki i się trochę podrapałam.
Chciałem się zaśmiać, uznając, że to żart, ale jej mina... Otworzyłem usta, ale nie potrafiłem wykrztusić ani słowa. Jak to, skoczyła z okna?!
 -Musimy pogadać -oznajmiła i pociągnęła mnie za rękę na dwór.
 -Jak mogłaś skoczyć z pieprzonego okna? -wybuchnąłem na zewnątrz.
 -Normalnie -odparła takim tonem, jakby mówiła do największego idioty na świecie. -Wiesz, zdarzają się takie sytuacje, że to najlepsze wyjście. Na przykład, jak włamiesz się do czyjegoś domu, a właściciel wraca zbyt szybko i ty jesteś uwięziony w sypialni, z której jedynym wyjściem jest właśnie okno.
 Zamrugałem kilkakrotnie i zdołałem wydukać jakże inteligentne "ee...", ale to tyle, jeśli chodzi o moją reakcję. Nie miałem pojęcia, o czym ona mówi. Po jakiejś minucie zdołałem ogarnąć myśli i zapytałem:
 -Włamałaś się do kogoś?
 -Tak -pokiwała głową. -I gdybyś wczoraj, to znaczy dzisiaj, bo było już po północy, nie zachował się jak chuj, tobyś o tym wiedział.
 -Wiem. Ja... przepraszam -zacząłem się jąkać, jak jakaś pizda. -Naprawdę mi przykro. Chodzi o to, że... moi rodzice, to dość... delikatny dla mnie temat.
 -W porządku, rozumiem. Ale to nie usprawiedliwia twojego wybuchu. Mogłeś zwyczajnie powiedzieć, że nie chcesz o tym rozmawiać.
 -Masz rację -westchnąłem. -Sam nie wiem... nie byłem zły na ciebie. Po prostu twoje zachowanie przywróciło mi złość na... kogoś innego. Naprawdę, bardzo, bardzo cię przepraszam.
 Ja pierdolę, kiedy zrobiła się ze mnie taka ciota, żeby wręcz błagać dziewczynę o wybaczenie? No kurwa mać. Ale to jest ona, a nie pierwsza lepsza dziwka...
 -Okej. Nic się nie stało -uśmiechnęła się lekko.
Nie czekając dłużej, pokonałem dzielącą nas odległość i niemal ją przewróciłem, kiedy ją pocałowałem. Jedną ręką objęła mnie w pasie, a drugą wplotła we włosy.
 -Więc -zacząłem, gdy się od siebie oderwaliśmy -do kogo się włamałaś?
 -Kojarzysz Swaina, tego od historii?
Skinąłem głową.
 -Właśnie do niego.
 -Ale... po co? -zmarszczyłem brwi.
 -Bo jestem pewna, że to on zabił Alexandrę. I zamierzam to udowodnić.


piątek, 15 sierpnia 2014

Chapter 14

Dźwięk budzika obudził mnie równo o 6 rano. Niczym automat wstałam, ubrałam się, umyłam i zeszłam na dół na śniadanie, którego i tak koniec końców nie zjadłam. Usiadłam natomiast na stole w kuchni i zaczęłam gapić się tępo przed siebie. To już dzisiaj. Dzisiaj wprowadzimy mój plan w życie. Szkoda tylko, że Harry... Potrząsnęłam głową, zakazując sobie o nim myśleć. Nie teraz, głupia. Masz ważniejsze sprawy niż dupek, który wydziera się na ciebie bez żadnego powodu. Nim zajmiesz się jutro. A poprzez "zajmiesz" mam na myśli, że pewnie będę siedzieć na tyłku, ryczeć i rozmyślać o nim jak skończona idiotka.
 Sięgnęłam do kieszeni dżinsów i wyciągnęłam telefon.

Do: Alice;
 Gotowa?

Poczekałam chwilę na odpowiedź.

Od: Alice;
 Tak. Trochę się boję, chociaż w sumie moje zadanie nie jest tak... wyczerpujące... jak twoje...

Przeczytałam sms'a i pokiwałam sama do siebie głową. Chętnie powierzyłabym moje "wyczerpujące" zadanie którejś z nich, ale niestety zdaję sobie sprawę z tego, że to ja muszę to zrobić.

Do: Zoey;
 Jak u was?

Odpisała już po kilku sekundach.

Od: Zoey;
 Wszystko okej. Mam tylko nadzieję, że Vic będzie się zachowywać...

Odłożyłam telefon i zerknęłam na zegarek wiszący na ścianie. Czas jechać. Wyszłam z domu i podeszłam do samochodu Ali, która właśnie po mnie przyjechała.
 -Jestem taka nabuzowana, że nie wiem jak wytrzymam do trzeciej lekcji... -westchnęła, gdy wsiadłam.
 Nie odpowiedziałam, tylko zapięłam pas i otworzyłam okno. Chyba zauważyła, że nie jestem w nastroju, więc odjechała nie mówiąc nic więcej.
 Pod szkołę dotarłyśmy jakieś dziesięć minut przed rozpoczęciem lekcji. Zo i Vicky już na nas czekały.
 -Wiecie, co macie robić? -zapytałam ochrypłym głosem.
 -Jasne -odparła Vic. -Damy z siebie wszystko.
Uśmiechnęłam się lekko, ale w środku czułam mdłości. To, co zamierzamy zrobić... a właściwie, co JA zamierzam zrobić... Będę musiała złamać prawo, ale to nie to sprawia, że ręce mi się trzęsą i pocą. To strach przed Swain'em czai się gdzieś w zakamarkach mojego umysłu.
 -Mam nadzieję, że uda nam się to zakończyć -powiedziałam po dłuższej chwili.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie, czując nagłą potrzebę samotności. Nie, to nie samotności chciałam. Chciałam się przytulić. Do Harry'ego. Mimowolnie zaczęłam szukać go wzrokiem. Stał przy swoim aucie z kolegami. Ale wcale nie wyglądał, jakby ich słuchał. Miał nieobecny wyraz twarzy, aż... mnie zobaczył. Zamrugał kilkakrotnie, jakby chciał się upewnić, że wzrok nie płata mu figli. Patrzyłam na niego przez chwilę bez wyrazu, a kiedy zrobił krok w moją stronę, uciekłam jak tchórz do budynku szkoły.
 -Potem z nim pogadasz, potem... -zaczęłam mamrotać pod nosem.
Kilka chwil później rozległ się pierwszy dzwonek. Uczniowie zaczęli napływać do klas, a ja razem z nimi.
 Jakoś w połowie trzeciej lekcji szturchnęłam w ramię siedzącą obok mnie Alice. Skinęłam do niej głową, gdy na mnie popatrzyła. Zrozumiała, że to już.
 -Auaaa!!! -krzyknęła, spadając z krzesła.
Jej kolana rąbnęły o posadzkę z głuchym łoskotem. Po klasie rozszedł się gwar; ktoś krzyknął, ktoś inny wstał, żeby lepiej widzieć, co się dzieję.
 Udając przerażenie uklęknęłam obok Ali i złapałam ją za ramię.
 -Co ci jest?
Nauczyciel szybko do nas podbiegł, ale nie bardzo wiedział, jak się zachować.
 -Ja...Auć!
Blondynka złapała się za brzuch wykrzywiając twarz w grymasie bólu.
 Nie ma co, niezła z niej aktorka.
 -Nie wzięłam leków... -zawyła. -Przeciwbólowych... miałam niedawno operację i... zapomniałam... Mam je w domu...
 Robiła imponujące pauzy między słowami, jak gdyby samo mówienie sprawiało jej ból.
 -Trzeba cię zabrać do pielęgniarki... albo zadzwonić po pogotowie! -panikował pan Miller.
 -Nie -jęknęła. -To... już przechodzi... -wzięła głębszy oddech i uniosła głowę, opierając się o mnie. -Już jest lepiej, ale... -urwała. -Powinnam pojechać po tabletki.
 -Nie możesz prowadzić w takim stanie... -belfer był wyraźnie zakłopotany i nie wiedział, co począć.
 -Ja ją zawiozę -powiedziałam przejętym głosem. -Wiem, co to za lekarstwa, więc na pewno jej pomogę.
 -No dobrze, dobrze... idźcie...
Objęłam Alice ramieniem i dźwignęłam do góry. Usiadła na chwilę, a ja zebrałam nasze rzeczy do toreb. Blondynka złapała mnie pod rękę i wyszłyśmy z sali.
 -No nieźle -parsknęłam.
 -Zdolności wrodzone -zachichotała.
Ale szybko spoważniałyśmy, wiedząc, co będzie następne.
 Pobiegłyśmy do jej samochodu i szybko odjechałyśmy. Nasz cel to dom Swain'a i jego żony. Musiałyśmy się sprężać, bo Noel po tej lekcji kończy pracę, a Amy, czy jak tam ta jego żonka ma na imię, właśnie wyszła do swojej. Skąd to wiem? Cóż... wynajdowanie informacji przestało być dla mnie trudnością odkąd włamałam się do laptopa taty... Teraz wiem gdzie i jak szukać tego, co mi potrzebne.
 Po dziesięciu minutach dotarłyśmy pod nowocześnie wyglądające mieszkanie.
 -To tutaj? -zapytała.
Zaczęłam skanować wzrokiem budynek. Drzwi wejściowe, wyglądające na cholernie solidne, cztery okna od frontu, z prawego boku widać kawałek balkonu...
 -Chyba tak -odparłam i wyszłam z auta. -Muszę lepiej się przyjrzeć... nie wiem, z której strony powinnam...
 Zmarszczyłam brwi i doszłam do wniosku, że jeśli nie znajdę nigdzie otwartego okna, to balkon będzie chyba najlepszym rozwiązaniem -mają tam pod płotem żywopłot, więc jeśli nikt nie będzie akurat przechodził po chodniku, to nie zostanę zauważona, nawet jeśli sąsiedzi będą akurat na podwórzu.
 -Zoey dzwoni -poinformowała blondynka.
Odebrała, a po chwili i mój telefon zaczął pikać -włączyła grupową rozmowę. Wyciągnęłam z kieszeni małą słuchawkę i wsadziłam ją do ucha.
 -Słyszycie mnie? -zapytała Zo.
 -Tak.
 -Idę -mruknęłam i przeszłam przez ulicę, a Alice wróciła do auta i zaczęła obserwować okolicę.
Podeszłam do furtki i nacisnęłam klamkę. Zamknięte. Rozejrzałam się dyskretnie, ale było pusto. Złapałam się więc płotu i zaczęłam się wspinać. Na moje szczęście ogrodzenie nie było wysokie, więc na drugą stronę mogłam po prostu zeskoczyć. Otrzepałam ręce z trawy i wyprostowałam się. Ruszyłam wokół domu, szukając uchylonych okien, ale nie było takich. Podeszłam więc do balkonu. Gdybym była odrobinę wyższa, sięgnęłabym do niego na wyciągniętych rękach. Niestety. Wyglądał w miarę solidnie, więc podskoczyłam i zawisłam nad ziemią. Znowu zaczęłam się podciągać, aż złapałam się barierki i weszłam na balkon. Parsknęłam, gdy drzwiczki okazały się otwarte. Sądziłam, że będę musiała bardziej się namęczyć.

Harry's POV

Veronica i Alice nie wróciły już do szkoły. Vicky i Zoey też zmyły się po lekcji z panem Miller'em. Nie wygląda mi to na przypadek... Ale o co może chodzić? Cóż, gdybym nie był takim dupkiem, to może by mi powiedziała. Kiedy zobaczyłem ją na tym parkingu, tak strasznie chciałem z nią pogadać, a ona... uciekła. Nie powiem, zabolało.
 -Ej, Hazz, mówię do ciebie -Zayn szturchnął mnie w bok.
Popatrzyłem na niego tępo.
 -Co?
 -Rozumiem, że jesteś zakochany i bujasz sobie w różowych obłoczkach -zaczął się nabijać -ale mógłbyś też od czasu do czasu wrócić na ziemię.
 Wywróciłem oczami i westchnąłem.
 -Nie bujam w żadnych obłoczkach, tylko...
 -Tylko co?
 -No... pokłóciliśmy się -mruknąłem niezręcznie.
Nie lubię się zwierzać.
 -Och... nie spodobała ci się jej bielizna? -parsknął śmiechem.
 -Jeśli masz być chujem, to się lepiej zamknij -prychnąłem.
 -No dobra, już dobra -uniósł ręce w obronnym geście. -To co się stało? Wujek Zayn doradzi w każdej sprawie.
 -No bo... ee...
 -Jeśli przy niej też tak się jąkasz, to nie dziwie się, że jest wkurzona. A wasza kłótnia, swoją drogą, musiała być dosyć śmieszna. Ona się wydziera, a ty na to "yyy... ee... no... hm..."
 -Jeśli mam ci cokolwiek powiedzieć, to zamknij mordę i słuchaj -warknąłem.
 -No? -ponaglił mnie.
 -Mocno się wkurwiłem, bo... -urwałem, dochodząc do wniosku, że za chuj nie powiem mu dlaczego. -No nieważne dlaczego. Chodzi o to, że się na niej wyżyłem. No wiesz, zacząłem się wydzierać i zrobiłem się dupkiem.
 -W takim razie ją przeproś? -popatrzył na mnie jak na idiotę.
Gdyby to było takie proste...
 -Chciałem. Dziś rano, na parkingu, tyle, że jak miałem do niej podejść, to się zmyła.
 -Stary, czy ty naprawdę sądziłeś, że z uśmiechem na ustach będzie czekać, aż łaskawie do niej przyjdziesz, potem rzucisz "sorry", a ona wpadnie w twe ramiona? -spytał sarkastycznie.
 -Dobra, zejdź już ze mnie -fuknąłem. -Po co ja w ogóle z tobą o tym gadam? -wywróciłem oczami.

Veronica's POV

 -I jak? -usłyszałam w słuchawce głos Zoey.
 -Na razie okej -mruknęłam. -Gdzie on jest?
 -Właśnie wszedł do marketu -zameldowała.
 -A u ciebie, Ali?
 -Czysto -odparła. -Nikt się nie kręci.
Westchnęłam i zaczęłam rozglądać się po ich salonie. Był duży, przestronny, ale brakowało mu charakteru... wyglądał, jakby ktoś miał jakąś obsesje na punkcie nowoczesności -nawet nie powiedziałabym, że ktoś tu mieszka -wszystko było takie... sterylne. Podeszłam do pierwszej lepszej szafki i zaczęłam w niej grzebać.
-Czego tak właściwie szukasz? -teraz odezwała się Vicky.
 -Powiem wam, jak to znajdę.
Nic ciekawego nie wpadło mi w ręce; jakieś albumy ze zdjęciami, drogi aparat i różne kabelki, wyglądające na ładowarki do telefonów. No to idziemy dalej. Obszukałam cały salon, ale nie było w nim nic, co odstawałoby od normy. Sprawdzałam nawet w kanapie.
 -Tu jest czysto -oznajmiłam. -Lepiej sprawdzę u nich w sypialni albo w gabinecie, jeśli coś takiego tu jest.
 -Dobry pomysł.
 -Co ze Swain'em? Nadal w sklepie?
 -Mhm. Zoey poszła za nim, żeby go sabotować.
 -Sabotować? -zaśmiałam się.
Weszłam po schodach na górę i szybko odnalazłam sypialnię, której drzwi były uchylone. Przekroczyłam próg i w oczy rzuciło mi się idealnie zasłane, ogromne łoże z baldachimem. No, całkiem nieźle się urządzili.
 -Stwierdziła, że facet na zakupach dużo czasu nie spędzi, więc poszła mu trochę poprzeszkadzać -wytłumaczyła.
Podeszłam do toaletki z ciemnego drewna i otworzyłam laptopa, który na niej leżał. Nie miał żadnych zabezpieczeń. Ale z drugiej strony ja nie miałam wiele czasu. Podłączyłam więc pendrive'a i skopiowałam zawartość twardego dysku. Włączyłam też historię przeglądanych stron internetowych, ale oprócz portali pornograficznych nie było nic nadzwyczajnego. No może tylko to, że jego żona jest uzależniona od internetowych zakupów. Zaczęłam szukać dalej; przekopałam się przez wszystkie szafki, ale nic nie było. Podeszłam więc do szafy. Przerzucałam ubrania w nadziei, że może coś między nimi ukrył. Zrezygnowana miałam już ją zamknąć, ale rzuciło mi się w oczy coś... Wzięłam do ręki koszulkę z logo naszej szkoły. Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, ale... jakoś mi tu nie pasowała. Jego żona to elegancka kobieta i na pewno by czegoś takiego nie włożyła, a poza tym, to T-shirt byłby na nią za mały; jest do niego za wysoka. Wzięłam go do ręki i zaczęłam przyglądać się z każdej strony. Na metce czarnym markerem ktoś napisał słowo ALEX... Zdumiona oparłam się o drzwi szafy, a oczy zaszły mi mgłą. On... miał... Na pewno miał z nią coś wspólnego...
 -Masz coś, Vero? -z transu wyrwał mnie głos Alice.
 -Tak... -przełknęłam slinę. -Znalazłam koszulkę należącą do Aleksandry...
 -Że co?! Ale... skąd wiesz, że to jej?!
 -Jest podpisana -mruknęłam. -Szukam dalej -dodałam.
Zamknęłam wielką, dębową szafę, a T -shirt zaczepiłam sobie o pasek u spodni. Musi być tu coś jeszcze. Po prostu musi! Zrobiłam kolejną rundkę wokół szafek, ale co z tamtych rzeczy niby miałoby mi pomóc? Bielizna jego żony? Jakieś opasłe tomy książek historycznych? Złapałam za jedną z nich i wyrzuciłam na podłogę w nagłym przypływie złości. Odwróciłam się, żeby ją podnieść i schować, ale... coś z niej wystawało.
 -Veronica, zmywaj się! -krzyknęła Zoey. -Wyszedł już! Właśnie odpala auto! Słyszałam, jak dzwonił do niego jakiś kumpel i za 10 minut mają się u niego spotkać! -mówiła szybko, spanikowanym głosem.
 -Czekajcie na mnie i Ali w kawiarence u Gemmy -poleciłam.
Podbiegłam do książki i ją otworzyłam. Kartki były wydrążone, a w nich znajdował się... śrubokręt?
 -To żart? -parsknęłam.
Wzięłam przedmiot do ręki i zaczęłam się rozglądać. Do czego to mu potrzebne?! Przejechałam wzrokiem po całym pokoju i jedyne, do czego mógłby tego użyć, to otwór wentylacyjny. Złapałam krzesło i podsunęłam je pod ścianę. Weszłam na nie i zmrużyłam oczy, patrząc przez kratki. Coś... coś tam było! Już miałam zacząć przekręcać śrubki, ale powstrzymała mnie Alice.
 -On tu jest! -wydarła się. -Właśnie podjechał! Uciekaj stamtąd!
Zeskoczyłam szybko z krzesła i odłożyłam je na miejsce. Śrubokręt i książka również z powrotem znalazły się w szafce. Rzuciłam się biegiem do laptopa, zabrałam pendrive'a i zamknęłam urządzenie. Wyszłam szybko z sypialni i gdy byłam już na schodach, usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka.
 -Kurwa! -szepnęłam zdesperowana.
Odwróciłam się na pięcie i wróciłam do ich pokoju. Nie wiedziałam, co robić, a jego kroki były coraz głośniejsze. Jest już na korytarzu -przeszło mi przez myśl. Jak najszybciej wlazłam pod łóżko. Właśnie chowałam nogi, gdy wszedł. Zasłoniłam sobie usta ręką, żeby nie usłyszał mojego drżącego oddechu. Przekręciłam się też na bok i zaczęłam obserwować ruchy jego stóp. Nagle zadzwonił telefon.
 -Co jest? -mruknął do słuchawki i usiadł przy komputerze.
Przez chwilę słuchał rozmówcy, a potem warknął:
 -Dobrze wiesz, że to nie moja wina!
Kolejne kilka sekund ciszy.
 -To ta suka, Torreto!
Znowu cisza.
 -Zrobiła się cholernie zawzięta i wścibska! -krzyczał do słuchawki. -Nie, nic z nią nie rób.
 -Nie obchodzi mnie, że jej nienawidzisz -prychnął. -Zostaw ją mnie. I nie, nie powiem ci, dlaczego mnie tak nie znosi, nie twój interes.
 I się rozłączył. Leżałam tam, totalnie skołowana... Dlaczego on rozmawiał o mnie?! I z kim?!
 -Głupia dziewucha -wymamrotał pod nosem.
Ktoś zapukał do drzwi i Swain wyszedł. Wydostałam się szybko spod łóżka i zatrzymałam przy toaletce. Zostawił telefon. Sięgnęłam po niego i wybrałam ostatnie połączenie. Wcisnęłam zieloną słuchawkę i czekałam aż ktoś odbierze.
 -Halo? -usłyszałam dziewczęcy głos... sprawiał wrażenie, jakby właścicielka była młoda... -Halo, misiu? Coś się stało?
 Rozłączyłam się nie mogąc odpędzić od siebie wrażenia, że skądś znam ten głos... Odłożyłam telefon i podeszłam do okna. Było trochę wysoko, ale przy ścianie rosły krzaki. Odwróciłam się do drzwi, słysząc kroki i głosy:
 -Chodź, pokażę ci ten film, mam go na laptopie.
Zmusiłam się, żeby otworzyć to nieszczęsne okno. Weszłam na parapet i zaczęłam przez nie przechodzić. Chwyciłam się mocno parapetu z drugiej strony i jedną ręką zasunęłam za sobą szybę. Wtedy weszli do pokoju. Spojrzałam w dół i przełknęłam nerwowo ślinę.
 -No to jazda -mruknęłam i puściłam się.
Upadek był ogłuszający. Krzaki go nieco zamortyzowały, ale podrapały mi za to ręce. Podniosłam się, czując, że kręci mi się w głowie. Zaczęłam biec do płotu, ale zrezygnowałam z przełażenia przez niego i wybrałam furtkę. Kiedy opuściłam ich podwórze poczułam niesamowitą ulgę i wolność. Przebiegłam przez ulicę i wskoczyłam do auta Ali.
 -Jedź! -krzyknęłam, a dziewczyna odjechała z piskiem opon.

***

I jest już kolejny! :) Przez to, że tak szybko komentujecie, muszę się strasznie spieszyć ;3
A tak z innej beczki, to może znacie jakieś fajne seriale, godne polecenia? Ja oglądam Pretty Little Liars, The Vampire Diaries, The Originals, Game of Thrones, The Walking Dead, Awkward i wiele, wiele innych, ale w większości z nich nowe sezony dopiero za kilka miesięcy i tak naprawdę, to nie mam co oglądać ;/ jakieś propozycje? ^^

wtorek, 12 sierpnia 2014

Chapter 13

Było grubo po północy, gdy mój telefon zaczął dzwonić, wydając przykre dla moich uszu dźwięki. Powoli przetarłam powieki i sięgnęłam po urządzenie.
 -Halo -mruknęłam zaspana.
 -Obudziłem cię...
 -Nie, co ty, ten bełkot to jeden z moich najseksowniejszych tonów -ziewnęłam.
Usłyszałam chichot w słuchawce. Podniosłam się do pozycji siedzącej i w miarę możliwości, czyli jedną ręką, przeciągnęłam się.
 -Wybacz, ale to... hmm... dość ważne.
 -Okej, okej -zamruczałam. -Co jest, tato?
 -Yyy... Veronica, ty zdajesz sobie sprawę, że nie jestem twoim tatą?
Zmarszczyłam brwi, ale po dłuższej dyskusji z moim mózgiem doszłam do wniosku, że tak na dobrą sprawę wcale nie sprawdziłam, kto dzwoni.
 -W takim razie... Jesteś porywaczem i chcesz wyciągnąć ode mnie mój adres, jak od naiwnego dziecka albo może... o, taki wiesz, męski sekstelefon... albo jeszcze ewentualnie to ty, Harry, a ja jeszcze myślę zbyt wolno i dopiero na to wpadłam. Swoją drogą, masz bardziej ochrypły głos, niż zwykle, no i na pewno nadawałbyś się do sekstelefonu. Laski by oszalały.
 - Wiesz, chyba powinienem zacząć się martwić, że na przykład lunatykowałaś i mój telefon wyrwał cię z tego stanu, a jak dobrze wiemy -lunatyków budzić nie wolno i dlatego gadasz od rzeczy, ale tak właściwie to żadne odstępstwo od normy.
 -Słuszna uwaga -wygięłam wargi w uśmiechu, choć i tak nie mógł go zobaczyć. -Ale wracając do tematu -co się stało?
 -Wytłumaczę ci, jak się spotkamy...
 -Że niby teraz? -wtrąciłam.
 -...będę u ciebie za jakieś piętnaście minut -dokończył.
 -No dobra -westchnęłam. -Tylko nie padnij na zawał, bo zamierzam się tylko ubrać i MOŻE umyć zęby.
 -A więc śpisz nago?
 -W samych skarpetkach. Moja religia mi tak nakazuje.
 -Cóż, gdybyśmy nie wychodzili na zewnątrz, mogłabyś tak zostać -zaśmiał się.
 -Och, nie wiedziałam, że istnieje zboczenie, które bazuje na zakrytych stopach.
 -Są dużo gorsze. To jest całkiem... niewinne.
 -No cóż, lepsze to niż zoofilia.
 -Zdecydowanie. Pośpiesz się.
 -A jakże, paniczu.
Rozłączyłam się i już rozbudzona powlokłam się do łazienki. Gadanie gadaniem, ale wolę się jednak ogarnąć, żeby nie wyglądać gorzej, niż ustawa przewiduje. Kiedy byłam już prawie gotowa i kończyłam szczotkować włosy, dotarło do mnie, co zamierzam zrobić. Ja, Veronica Toretto, zamierzam się wymknąć z domu w środku nocy. No taka szalona to ja jeszcze nie byłam. Wróciłam do pokoju i wyjęłam z szafy leginsy i lekko za duży T -shirt z motywem SpongeBob'a. Wzięłam do ręki telefon i klucze od domu i zeszłam po cichu na dół. Powoli i ostrożnie otwierałam drzwi, modląc się w duchu, żeby cholerstwo nie zaczęło skrzypieć. Gdy mi się to udało i wyszłam na zewnątrz nie robiąc żadnego hałasu, poczułam się jak mistrz. No cóż, jak kto woli.
 -Mogłoby być trochę jaśniej -mruknęłam.
Wyszłam przed furtkę i zaczęłam się rozglądać za samochodem Harry'ego. Nigdzie go nie było. No co jest, kurde. Zerknęłam na telefon, a godzina wyraźnie wskazywała, że czas, który określił, dobiegł końca.
 -Buu!
Podskoczyłam i pisnęłam jak dziecko, kiedy ktoś zaszedł mnie od tyłu i stuknął dłońmi w plecy.
 -Harry, ty idioto! -wydarłam się na niego i pacnęłam go po głowie.
 -Żałuj, że nie widziałaś swojej miny -zwijał się ze śmiechu.
Zacisnęłam wargi, powstrzymując rozbawienie. W sumie to pomysł był przedni, a i efekt nie najgorszy, jeśli pominiemy fakt, że o mały włos, a umarłabym ze strachu albo ewentualnie go znokautowała.
 -No wiesz ty co... Babcię też tak straszysz?
 -A jak -próbował utrzymać powagę. -Ona zwykle spada z fotela, ale aż tak głośno się nie drze.
 -Drze to się prześcieradło, drogi chłopcze. Kobieta taka jak ja krzyczy swym sopranem w przeraźliwej, ale jakże pięknej pozie i czeka na ratunek. Z tym, że ja mam pecha, bo mój oprawca powinien być tym, który mnie uratuje.
 -Nie wszystko stracone.
Wyciągnął ręce i przyciągnął mnie do siebie. Oparłam się wygodnie o jego ciało i z westchnieniem pozwoliłam mu na mokre pocałunki tuż pod moim uchem. Ustami znaczył sobie ścieżkę poprzez żuchwę i szczękę, aż dotarł do warg. Uśmiechnęłam się i chwile się z nim podroczyłam, zanim oddałam pocałunek. Zaczął ssać moją dolną wargę, a potem ją polizał, szukając wejścia do środka. Pozwoliłam mu na to z pomrukiem zadowolenia. Nasze języki przyjemnie się o siebie ocierały, a potem rozpoczęły najpiękniejszy możliwy taniec rozkoszy. Stanęłam na palcach i pociągnęłam go lekko za włosy, a on zsunął ręce z moich bioder i łapiąc tuż pod pośladkami, uniósł mnie do góry. Podtrzymałam się jego ramion i oplotłam nogami w pasie. Westchnął, gdy przygryzłam jego wargę.
 -Harry -zamruczałam.
Wydał jakiś pomruk, ale nie przerywał pocałunku.
 -Jesteśmy na chodniku -przypomniałam i jemu, i sobie.
Prawdę powiedziawszy nie miałam najmniejszej ochoty, żeby przerywać nasze... czynności, ale mój móżdżek ma to do siebie, że odzywa się w najmniej oczekiwanych momentach.
 Rozłączył nasze usta, ale tak nieznacznie, że nasze czoła i nosy się ze sobą stykały i wystarczyłby dosłownie minimalny ruch do przodu, żeby na nowo połączyć nasze wargi.
 -Miałeś jakąś sprawę -szepnęłam, patrząc w te piękne, zielone oczy.
 -Tak. Chyba tak -przytaknął.
 -Chyba? -uniosłam brwi.
 -No bo tak właściwie to... -urwał.
 -To co?
 -No... nic się nie stało. Nie mogłem spać i pomyślałem o tobie.
 -Tak się o mnie troszczysz, że postanowiłeś wyrwać mnie z łóżka o północy... -udawałam poruszoną formując usta w dzióbek.
 -No widzisz, jakim jestem świetnym chłopakiem -zachichotał.
Pocałowałam go lekko, ale odsunęłam się, nim zdążył się rozkręcić.
 -Skoro już i tak nie mam ochoty na sen, to chodźmy do mnie. Ojczym wieczorem musiał wyjechać i wraca jutro... a właściwie to dziś po południu, a mama wychodzi o 5 rano i nie zagląda do mnie, więc nikt nie dostanie palpitacji serca na twój widok.
 Postawił mnie na ziemi i weszliśmy najpierw na podwórko, a potem do domu.
 -Tylko błagam, zachowuj się cicho. Ta kobieta jest przeczulona na wszelki hałas w nocy, bo kiedyś, w starym domu zalęgły nam się myszy i weszły jej do łóżka. Niezły był ubaw.
 Na szczęście dotarliśmy do mojego pokoju bez żadnych wpadek po drodze.
 -Kultura każe mi zapytać, czy nie chcesz czegoś do picia, ale skrycie liczę na to, że odpowiedź brzmi "nie", bo nie bardzo mam ochotę skradać się do kuchni w tych ciemnościach -oznajmiłam.
Podeszłam do lampki nocnej i ją zapaliłam. Światło jest wątłe, ale stwarza przyjemny nastrój. Nie odwracając się do Harry'ego, złapałam za krawędź leginsów i pociągnęłam je w dół.
 -To zaproszenie?
Kiedy ubranie spadło do kostek, wyszłam z niego i rzuciłam w kąt.
 -W żadnym wypadku -uśmiechnęłam się niewinnie. -Po prostu nienawidzę wchodzić do łóżka w ciuchach -wzruszyłam ramionami i odrzuciłam rąbek kołdry, po czym usiadłam na krawędzi materaca.
 -Więc idziemy do łóżka? -uniósł zabawnie brew.
 -Tak -pokiwałam głową. -DOSŁOWNIE idziemy do łóżka. A to znaczy, że będziemy leżeć obok siebie. To wszystko, słoneczko -wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
 Położyłam się, wygodnie opierając głowę na poduszce i przykryłam się. Harry zdjął buty i dołączył do mnie. Uśmiechnęłam się lekko, czując się nagle wielką szczęściarą; cieszyłam się, że jest taki -wybuchowy, ale dobry -ludzie, którzy go oceniają nie mają pojęcia, o czym mówią.
 -Kim są twoi rodzice? -spytałam go, przekręcając się na bok, aby mieć na niego lepszy widok.
Wyraz jego twarzy nagle się zmienił -przestał się uśmiechać, a jego usta wykrzywiły się w grymasie.
 -Dlaczego o to pytasz?
Jego głos był chłodny, zdystansowany.
 -Ja... -wzruszyłam ramionami. -Po prostu chciałabym się czegoś o tobie dowiedzieć, bo tak naprawdę niewiele mi powiedziałeś. Prawie nic -dodałam.
 -Posłuchaj -powiedział zirytowany. -Moi rodzice to moja sprawa, tak samo jak ja sam. Wiesz o mnie tyle, ile powinnaś i ile chcę, żebyś wiedziała.
 Zmarszczyłam brwi, totalnie zaskoczona jego postawą. Przecież nie zrobiłam nic złego. Zadałam mu tylko pytanie... Poza tym, skoro ja wyznałam mu tyle rzeczy, to... chyba mam prawo dostać to samo od niego?
 -Słucham? -podniosłam się do pozycji siedzącej, a mój głos wskazywał na wyraźne niedowierzanie. -Twoja sprawa? Będę wiedzieć to, co ty zechcesz?
 -A co powiedziałem? -parsknął.
Co to, do jasnej cholery, ma być?! Czy on zwariował? Skoro nie chciał o tym mówić, mógł zwyczajnie mnie o tym poinformować i koniec tematu, a nie zachowywać się w ten sposób!
 -Nie rozumiem... -zaczęłam, ale mi przerwał.
 -A co tu jest do rozumienia? -podniósł głos. -Nie wpieprzaj się w sprawy, które ciebie nie dotyczą, nikt cię tego, do chuja, nie nauczył?!
 -Wynoś się! -warknęłam.
 -Że co?
 -To, co słyszałeś, dupku! -zerwałam się na równe nogi. -Wyjdź stąd! Nie będziesz mnie w ten sposób traktował!
 -Ale ja...
 -Mam w dupie "co ty"! Jesteś chujem, wynoś się -dodałam spokojnym, obojętnym tonem.
 -Veronica...
 -Więcej nie powtórzę -zastrzegłam.
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Założył buty i wyszedł z pokoju. Chwilę później usłyszałam trzask drzwi frontowych.
 -Co za... -mruknęłam i podeszłam do lampki, chwyciłam ją i rzuciłam o podłogę.
Kabel wyrwał się z kontaktu, klosz zwyczajnie odpadł, a żarówka rozbiła się w drobny mak. Zapadła ciemność. Oddychałam głęboko, zaciskając pięści tak mocno, że paznokcie pozbijały mi się w skórę. Zignorowałam ból i już miałam podejść do krzesła, żeby nim też rzucić, ale ktoś wszedł do pokoju i zapalił światło.
 -Co tu się stało? -zapytała przerażona mama.
 -Zrzuciłam przez przypadek lampkę, jak spadłam z łóżka -skłamałam gładko.
 -Kładź się spać, sprzątniesz rano.
Odwróciła się i wyszła, zostawiając mnie samą. Złapałam leżące na podłodze leginsy i zamachnęłam się, rzucając nimi w ścianę. To przynajmniej nie narobiło hałasu.
 Jak on mógł tak mnie potraktować? Co mu nagle odbiło?

Harry's POV

Opuściłem jej dom, cholernie wkurwiony. Nie na nią, na siebie. Nie powinienem tak reagować... ale rzuciła we mnie tym pytaniem tak nagle, że... spanikowałem. Jakby spośród miliona innych tematów nie mogła zapytać na przykład o pogodę albo cokolwiek innego. Ale nie, musiała wejść akurat na ten temat. Temat, który dla mnie jest tabu. Wiem, że to nie jej wina... nie ma przecież pojęcia, co przeszedłem z moimi rodzicami. I nie powinienem się na niej wyżywać... ale, kurwa mać, wkurwiłem się. Wcale się nie dziwię, że mnie wykopała. Sam bym tak zrobił, ale jeszcze w dodatku dałbym sobie w mordę. W sumie dobrze, że tego nie zrobiła, bo ma mocną rękę. Bolałoby.
 -Jesteś idiotą, Styles...
Przemierzałem ulice szybkim krokiem, a złość po trochu ze mnie ulatywała. Będę musiał ją przeprosić. O ile w ogóle będzie chciała ze mną gadać.
 Nagle kilka kroków przed sobą zauważyłem jakiegoś gościa. Było ciemno, więc mogłem dostrzec tylko zarys jego sylwetki. On też mnie zauważył i jestem pewien, że fakt, iż zaczął iść w moją stronę, nie wróży nic dobrego.
 -Wyciągaj portfel i telefon! -krzyknął, a ja omal nie parsknąłem śmiechem.
 -Spieprzaj -warknąłem.
Nie posłuchał. Zamiast tego rzucił się na mnie. Poważny błąd. Odepchnąłem go z łatwością i wymierzyłem cios w szczękę. Jęknął z bólu i odsunął się trochę.
 -Chcesz więcej, czy łaskawie mnie posłuchasz i się odpierdolisz?
Zamiast odpowiedzieć, odwrócił się na pięcie i zaczął uciekać. Ja jebie, co za idioci chodzą po tym świecie. Wywróciłem oczami i znowu ruszyłem przed siebie. Kilkanaście minut później dotarłem do mojego mieszkania. Chciałem od razu położyć się spać, ale nie mogłem. Jakaś niewidzialna siła zmusiła mnie, abym wziął do ręki mały kluczyk i otworzył jedną z szuflad przy biurku.
 -Przestań, nie chcesz tego robić...
A nie przestałem. Wyjąłem białe pudełko i usiadłem na krześle, otwierając je. Sięgnąłem ręką i zacząłem po kolei wyciągać zdjęcia. Z każdą chwilą wspomnienia powracały, stawały się bardziej wyraźne... a ból, który zaczął mi towarzyszyć, był obezwładniający.

***

O em dżi! Pierwszy raz z perspektywy Harry'ego... krótko, ale spokojnie, na pewno nie raz jeszcze będziemy czytać tę historię jego oczami :) Hmm rozdział nie najlepszy, wręcz denny, bym powiedziała. W dodatku jego długość też pozostawia wiele do życzenia... ale mam nadzieję, że zrozumiecie -po takim oderwaniu, trudno ot tak wrócić do porządku dziennego ;3 W każdym razie, miłego czytania i tak dalej :) zasada nadal ta sama (nie będę już pisać, że czekam na 25 komentarzy, bo to bez sensu ciągle to powtarzać) do następnego! ^^

środa, 6 sierpnia 2014

Ważne!

 Następny rozdział pojawi się NAJWCZEŚNIEJ we wtorek. Dlaczego? -ponieważ wyjeżdżam i nie będę miała jak pisać ani publikować, a brak laptopa to poważny brak. Co nie zmienia faktu, że jeżeli do wtorku nie będzie 25 komentarzy pod ostatnim postem, to rozdziału również ^^ Także tego, do "zobaczenia" jak wrócę ;3

wtorek, 5 sierpnia 2014

Chapter 12

 -Przyjdź do mnie wieczorem -poprosiłam Zoey, gdy otwierała drzwi swojego samochodu.
 -Jasne, będę o 8 -rzuciła uśmiech i zniknęła we wnętrzu pojazdu.
Odwróciłam się i zaczęłam rozglądać po parkingu szkolnym w poszukiwaniu Alice. O, jest.
 -Alice! -zawołałam.
Dziewczyna spojrzała na mnie i lekko pomachała do mnie ręką, po czym zaczęła iść w moją stronę. Spotkałyśmy się w połowie drogi.
 -Cześć -uśmiechnęła się i cmoknęła mnie w policzek. -Co się stało?
 -Pamiętasz, jak obiecałam ci, że... no wiesz... znajdę coś na tego dupka?
Skrzywiła się w momencie, gdy wspomniałam Swaina. Nie dziwię się. Sama od trzech lat rzygam jego osobą.
 -Tak -mruknęła z kwaśną miną.
 -Mam już pomysł -oznajmiłam.
Oczy jej się zaświeciły i wykrzyknęła łapiąc mnie za rękę:
 -Mów!
 -Nie tutaj. Przyjdź do mnie wpół do 8, zgoda?
 -Okej -zgodziła się.
 -Tylko, że... eee... -podrapałam się niezręcznie po głowie. -Zoey też będzie.
 Zmarszczyła brwi, wyraźnie zaskoczona i... trochę jakby... zniesmaczona?
 -Nie rób takiej miny -westchnęłam. -Ona i jej siostra muszą nam pomóc. Nie uda się bez nich.
 -No dobra -poddała się.
 -Tylko proszę, bądź... miła.
 -Jeśli ona nie zacznie pierwsza, to będę grzeczna -obiecała.
 -Alleluja! -uniosłam ręce niczym ksiądz w kościele.
Blondynka zachichotała i po krótkiej pogawędce o niczym, poszła do swojego auta. Proponowała podwózkę, ale odmówiłam. Ostatnio się jakoś rozleniwiłam i tylko bym tyłek woziła, phi. Spacer dobrze mi zrobi. Właśnie miałam się ruszyć, gdy drogę zajechało mi jakieś auto. Na Boga, patrzenie przed siebie nie boli! Szyba zaczęła się powoli odsuwać, a mi zrzedła mina, kiedy zobaczyłam kierowcę.
 -Może cię podrzucić, Veronico? -uśmiechnął się paskudnie.
 -A może znowu cię uderzyć, Noel? -rzuciłam mu wyzywające spojrzenie.
 -Kiedyś nie byłaś taka temperamentna.
Skanowałam jego twarz z niezdrową satysfakcją, widząc podbite oko i guza na czole.
 -Byłabym wdzięczna, gdybyś się odpierdolił -rzuciłam znudzonym tonem.
W rzeczywistości miałam ochotę śmiać mu się w twarz i tańczyć jakiś hawajski taniec, tak bardzo wierzyłam w mój plan.
 -Kto śmiał podnieść rękę na taką piękną buzię? -zakpił.
Parsknęłam i uniosłam głowę z wyższością.
 -Pytanie powinno brzmieć: na kogo właścicielka tej pięknej buzi śmiała podnieść rękę -założyłam ręce na piersi.
 -A tak, słyszałem, że trenujesz judo, czy inne tam karate -mruknął niby to od niechcenia.
 -Boks, palancie -warknęłam. -Trenuję boks!
 -Co za różnica -wzruszył ramionami.
Nie no, tego już za wiele. Jak on śmie?! W ogóle, czemu ja, do chuja, z nim rozmawiam?! Mi też już na mózg padło?!
 -Mówię poważnie: spierdalaj.
Odwróciłam się i najbardziej dumnym krokiem, na jaki było mnie stać, odeszłam.
 Aż się wierzyć nie chce, co to za kutas! Nie dość, że kiedyś... zrobił... to, co zrobił, to jeszcze ma tupet rozmawiać ze mną w ten sposób! Niech go cholera weźmie!
  -Bezczelny -warknęłam sama do siebie.
Mój spacer zamienił się najpierw w trucht, a potem w szaleńczy bieg. Musiałam jakoś wyładować emocje, które mnie przez niego dopadły.
 Wściekłość -od dłuższego czasu to uczucie towarzyszyło mi najczęściej; nie smutek ani żal, tylko najszczersza w świecie wściekłość. Tak było łatwiej. Zamiast płakać i rozpaczać zamieniałam to na coś bardziej produktywnego. Ale nie, przecież trzeba przypomnieć mi o najgorszym okresie mojego życia, pakując mi do szkoły tego bydlaka. No bo po co pozwolić mi dalej żyć jak dotychczas, skoro można obudzić we mnie strach i ból, których nie czułam od dłuższego czasu?! Pieprzone zrządzenie losu.
 Kiedy wreszcie dotarłam do domu, byłam zmachana jak stąd do księżyca i z powrotem. Ledwo łapałam oddech. Ale przynajmniej pomogło. Zdrowy rozsądek postanowił do mnie wrócić i mogłam już myśleć jasno.
 -Vero? -usłyszałam wołanie mamy, gdy zdejmowałam buty.
 -Idę -mruknęłam cicho, bardziej do siebie niż do niej.
 -Obiad będzie za pół godziny -oznajmiła, nie odwracając się nawet w moją stronę.
 -Dzięki, nie jestem głodna.
 -Ty i te twoje humory -fuknęła.
Cóż, właśnie rozmawiałam z facetem, który mnie zgwałcił, więc chyba mam prawo do moich humorów?!
 -Nie mam żadnych humorów, tylko nie chce mi się jeść -powiedziałam na głos.
Moja pierwsza myśl raczej nie byłaby na miejscu.
 -Jak chcesz. Pokroisz warzywa?
 -Okej.
Wstałam od stołu i biorąc nóż do ręki pochyliłam się nad deską do krojenia i zaczęłam ciachać warzywa, wyobrażając sobie na ich miejscu głowę Swaina. Całkiem niezła zabawa.
 -Gdybym chciała, żeby były mikroskopijne, to kazałabym ci je zetrzeć, a nie kroić -upomniała mnie kobieta.
 -Jakoś przeżyjesz -wywróciłam oczami i wrzuciłam kawałeczki do garnka z zupą.
 -Co ty masz na twarzy?!
Skrzywiłam się na dźwięk jej głosu.
 -Nie wiem, czy wiesz, ale mam nieprzyjemność stać dokładnie obok ciebie, więc nie musisz krzyczeć.
 -Nawet nie próbuj zmieniać tematu -powiedziała ostrym tonem. -Znowu się z kim biłaś?!
 -Niee -zrobiłam minę, jakby była wariatką. -Jechałam samochodem z kolegą, i ktoś w nas wjechał.
Postanowiłam, że wersja dla niej i dla szkoły powinna być identyczna.
 -Z tym od tatuaży?!
 -Znowu: nie -westchnęłam. -Z kimś innym. Ale weź przestań, byłam w szpitalu i wszystko jest w porządku -zapewniłam.
 -Okej -złapała się dłonią za nos i odetchnęła. -Jadę z Keithem o 5 na jakiś mecz, chcesz iść z nami? -zmieniła temat, a ja poczułam z ulgę, że odpuściła.
 -Nie mogę, zaprosiłam koleżanki.
 -Dobrze, tylko nie wpadnijcie na jakieś kretyńskie pomysły -zastrzegła.

Równo o 7:30  rozległ się dźwięk pukania do drzwi. Odstawiłam kubek z herbatą i zwlekłam się z kanapy, żeby otworzyć.
 -Cześć -przywitałam blondynkę lekkim uśmiechem.
 -Cześć.
Wpuściłam ją do środka i zaprowadziłam do kuchni.
 -Kawy, herbaty, soku, wody, oranżady, coli... -zaczęłam wymieniać, grzebiąc w szafce w poszukiwaniu ciastek albo jakichkolwiek innych przekąsek.
 -Herbaty -zaśmiała się.
 -Słusznie -odparłam. -Bo nie mam nic oprócz tego, kawy i wody.
Postawiłam czajnik na ogniu i usiadłam naprzeciwko niej.
 -Jesteś pewna, że chcesz w tym uczestniczyć?
Pozornie wyglądała na niepewną, ale zdeterminowanie w jej oczach zdradzało, co naprawdę czuła.
 -Tak -powiedziała mocnym głosem. -Wcześniej chciałam o tym zapomnieć, wymazać z pamięci, dlatego tak histerycznie zareagowałam, gdy chciałaś go oskarżyć. Ale teraz... czy ja wiem... Czuję, że powinnyśmy coś z tym zrobić. A skoro potrzebne nam są dowody, to masz mnie do całkowitej dyspozycji.
 Pokiwałam głową w zamyśleniu, zazdroszcząc jej, że doszła do tego tak szybko. Bo jej nie zdążył zgwałcić, idiotko. I nie była z nim w ciąży, w przeciwieństwie do ciebie. Skrzywiłam się przez moje wstrętne myśli. Po cholerę się nad tym zastanawiam?
 -Dobrze robisz -westchnęłam. -Ja nie miałam tyle odwagi. I żałuję. Ale jednocześnie cieszę się, że akurat teraz, w takich okolicznościach mamy szansę go złapać.
 -Nigdy mi nie opowiedziałaś o tym, co zrobił tobie. Czy coś zrobił -dodała z naciskiem na pierwsze słowo.
Zamknęłam oczy i przygryzłam wargę. Oj, zrobił. I to jak wiele. Począwszy od pobicia na ciąży kończąc.
 -To dość... skomplikowane. On... ja... -urwałam.
Jak mam niby to powiedzieć? I dlaczego w ogóle czuję, że mogę? Nie znam jej dobrze... ale z bliżej nieznanych przyczyn jej ufam. Jedyną osobą, która wie, jest Harry. No, nie wie wszystkiego... ale z samym faktem go zaznajomiłam. No i ona. Nie powiedziałam jej, że mnie też zgwałcono, ale zasugerowałam to, mówiąc, że nie jest jego jedyną ofiarą i, że ja też miałam z nim do czynienia. Ugh, to takie pogmatwane!
 -Miałam piętnaście lat -mruknęłam. -I... tak, zgw... skrzywdził mnie -skrzywiłam się, słysząc to określenie.
Skrzywdził bardziej kojarzy się z chłopakiem, który złamał ci serce, czy coś w tym stylu. Lecz Alice zrozumiała doskonale, co miałam na myśli. Wyciągnęła do mnie ręce i chwyciła moje dłonie.
 -On MUSI za to zapłacić -powiedziała.
 -Wiem -zgodziłam się. -I możesz być pewna, że zrobię wszystko, żeby tak było.
Do ósmej czas zleciał nam dość szybko. Ali próbowała wypytać mnie o szczegóły zdarzenia, ale zrozumiała, gdy powiedziałam, że to niewłaściwy moment. Gdy w końcu przyszła Zoey, byłam przygotowana na piekło, które nam wszystkim zgotuje. Na szczęście wzięła ze sobą Vicky, więc możliwe, że będę miała pomoc przy przytrzymywaniu jej, żeby nie udało jej się rzucić na Alice z pięściami. Och, będzie się działo.
 -Co ona tu robi do kurwy nędzy?! -wykrzyknęła, gdy poszłyśmy do salonu, gdzie siedziała Donovan.
 -Nie wrzeszcz, nikt nie jest głuchy -wywróciłam oczami i złapałam ją na wszelki wypadek za rękę.
 -Czy to ma być żart? -prychnęła, wyrywając się. -Albo może rodzaj zemsty za to, że najechałam na Stylesa?
Wzniosłam oczy ku górze, prosząc Boga o cierpliwość do niej. Ta jak coś palnie...
 -Siadaj i nie odzywaj się, dopóki nie skończę mówić -nakazałam władczym tonem, który zawsze na nią działał.
Wskazałam na fotel, a ona z wyraźną niechęcią posadziła tyłek.
 -Ty też lepiej usiądź, Vic -dodałam.
Gdy wszystkie już zajęły miejsca, zaczęłam swoją tyradę, ignorując zabójcze spojrzenia, które Nelsonówna posyłała Alice.
 Z każdą kolejną minutą ich twarze zmieniały się. Opowiedziałam im to wszystko. No, prawie wszystko. Nie jestem w stanie wspomnieć o dziecku ani zagłębiać się w przykre szczegóły. Jednak historia o przebiegu gwałtu przeszła mi przez gardło dość gładko. Chyba za długo dusiłam to w sobie i musiałam się w końcu wygadać. Przebieg gwałtu to brzmi tak... niedorzecznie.
 -Dlatego jutro będzie mi potrzebna pomoc was wszystkich -westchnęłam, siadając na oparciu fotela Zoey, która swoją drogą płakała jak dziecko.
 Zaczęła nawet inaczej patrzeć na Ali, gdy dowiedziała się, że o ta o mały włos nie podzieliła mojego losu.
 -Oczywiście, że ci pomożemy -obiecały chórem.
Kiedy późnym wieczorem byłam już sama, pozwoliłam sobie na okazanie wszystkich kłębiących się we mnie emocji. Płakałam, krzyczałam, rzucałam przedmiotami... Aż w końcu nadszedł moment, na który bardzo długo czekałam; przestałam postrzegać siebie jako ofiarę. Może i wcześniej nią byłam, ale to już koniec. Już... nie widzę siebie jako biednej i zranionej dziewczynki. Widzę kobietę, która pogodziła się z przeszłością, jednocześnie pragnąc sprawiedliwości za dawne krzywdy.
 Postanowiłam też opowiedzieć Harryemu całą historię. Bez żadnych... uogólnień, jakimi poczęstowałam dziewczyny. One usłyszały suche fakty: zaproponował mi podwózkę, zgodziłam się, potem zaczął dotykać, więc uciekłam, a kiedy mnie złapał, to pobił i zgwałcił, na drugi dzień trafiłam do szpitala, a potem się przeprowadziliśmy. 
 Jemu powiem WSZYSTKO. Zdecydowanie zasługuje, żeby wiedzieć.

***

Nareszcie gotowy! Uwierzcie, że dodałabym go o wiele szybciej, ale z jednego, prostego powodu nie mogłam: rozdział został napisany w całości dopiero dzisiaj. Wcześniej nie miałam żadnego pomysłu, a i efekt mojej dzisiejszej pracy też niespecjalnie mnie zadowala ;/
Co do pytań, które zawarliście w komentarzach: nie, to nie jest mój pierwszy blog, aczkolwiek poprzedni usunęłam po chyba 30 rozdziałach, gdyż tamta historia mnie totalnie znudziła i nie potrafiłam już jej kontynuować. 
A nawiązując do hm... pochwał (?) ... mam na myśli to, że podoba wam się częstotliwość publikowania notek, to -robię, co mogę i staram się spieszyć dlatego, że sama czytam kilka fanfiction'ów i wiem, jak uciążliwe może być czekanie na kolejny rozdział...
W każdym razie, kończąc już ten monolog, życzę powodzenia w czytaniu i znowu czekam na 25 komentarzy! :)

sobota, 2 sierpnia 2014

Chapter 11

Powiedziałam mu to.
Naprawdę to zrobiłam.
I z każdą kolejną sekundą żałowałam coraz bardziej.
Co, jeśli mnie teraz zostawi?
Albo wyśmieje?
Albo powie wszystkim...
 -Veronica... -Złapał się za włosy. -Czy... czy wiesz, kto to zrobił?
Zamrugałam powiekami, zaskoczona jego słowami.
Może nie będzie tak źle, jak sądziłam.
 -Co to za różnica? -Wzruszyłam ramionami. -To było dawno temu.
 -To ogromna różnica -odparł.
Zrobił krok w moją stronę i przytulił mnie do siebie. Objęłam go ramionami w pasie i przycisnęłam policzek do jego nagiej klatki piersiowej.
 -Wiem -powiedziałam cicho.
 -Zapłacił za to, co ci zrobił? -Spojrzał na mnie.
Już miałam otworzyć usta, ale ktoś krzyknął jego nazwisko.
 -Spierdalaj -rzucił chamsko, lekceważąc wołanie. -Więc? -Zwrócił się do mnie.
 -Ty chuju!
Jakiś facet złapał Harryego za włosy i odciągnął ode mnie, po czym przywalił mu w twarz. Brunet upadłby, gdyby tamten go nie podtrzymał.
 -Bierzcie laskę!
Nagle pojawił się przy mnie jakiś napakowany typ, a do oprawcy Harryego dołączyli jeszcze dwaj. Mężczyzna złapał mnie za ramiona i szarpnął, ale w porę się otrząsnęłam i kopnęłam go w brzuch, aż się skulił. Idąc za ciosem wbiłam mu jeszcze łokieć w plecy i zgięłam kolano, atakując jego klejnoty.
Sytuacja Harrego również się zmieniła. Jeden osiłek leżał nieprzytomny na ziemi, a on zmagał się z dwoma pozostałymi. Właśnie ruszałam w ich stronę, gdy zauważyłam kolejnych dwóch, biegnących do nas. Zmierzali na bruneta, ale widząc, że też jednego powaliłam, wybrali mnie. Nie było już tak łatwo. Nie mogłam ich zaskoczyć, no i mieli przewagę liczebną.
Krzyknęłam, gdy jeden złapał mnie za włosy i uderzył moją głową o szybę samochodu. Powtórzył czynność kilkakrotnie, aż szkło pękło. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, a odłamki szyby powbijane w twarz piekły mnie strasznie.
Jakby zza ściany słyszałam krzyki:
 -Zapłacisz za to, co zrobiłeś, skurwysynu! Twoja laska będzie żałować, że w ogóle cię poznała!
Jego słowa podziałały na mnie jak wiadro zimnej wody. Szarpnęłam się ile sił i odepchnęłam od siebie napastnika. Przywaliłam mu dwa razy w twarz, ale wtedy wtrącił się drugi, który jednym kopniakiem powalił mnie na ziemię. Poczułam okropny ból w żebrach i się skuliłam. To koniec, mój pieprzony koniec.
 -Puść ją kurwa! -krzyknął... Zayn?
Przekręciłam głowę i zobaczyłam, jak on, Jonnah, Cyrus i Weevel dołączają do bójki. Zayn z łatwością powalił faceta, który kopał mnie, gdy leżałam. Tak, leżałam, bo właśnie się podniosłam i znowu wtrąciłam. Nie wiem kiedy, ale tamtych zrobiło się jeszcze więcej, a facet, którego pokonałam, zdążył się podnieść. Rzuciłam się w jego stronę i użyłam najbardziej babskiego chwytu. Zaczęłam go drapać po twarzy, a potem znowu przywaliłam mu w kroczę. Potem skupiłam się na uderzeniach w głowę, żeby stracił przytomność.
Udało się.
Sytuacja chłopaków znacznie się poprawiła, ale Harry nadal bił się z dwoma innymi. Zmusiłam się, żeby mu pomóc. Wszystko mnie bolało, a te mroczki przed oczyma...
Skoczyłam na plecy typowi, który chciał go podejść od tyłu. Facet stracił równowagę i oboje upadliśmy. Usiadłam na nim i zaczęłam wymierzać ciosy w twarz. Udawało mi się przez kilka chwil, ale w końcu zrzucił mnie z siebie z ogromną siłą. Wyciągał już ręce w moją stronę, ale w tym samym momencie rzucił się na niego Weevel. Usiadłam, chowając twarz między kolanami. Miałam dość, robiło mi się niedobrze od zapachu własnej krwi.
 -Wypierdalać! -wrzasnął Cyrus. -Spróbujcie tego kurwa jeszcze raz, to nie będzie tak miło!
Podniosłam głowę i zauważyłam, że nasi przeciwnicy z trudem wstają i oddalają się, rzucając jeszcze groźby typu to jeszcze nie koniec.
 -Veronica! -Usłyszałam głos Harryego, a po chwili klęczał obok mnie.
 -Au! Nie dotykaj! -wrzasnęłam, gdy położył mi dłoń na poranionym policzku.
Szybko ją zabrał. Złapałam się jego ramienia i powoli wstaliśmy.
 -Nic ci nie jest? -spytał Zayn.
 -Ten chuj rozjebał moją głową szybę, oczywiście, że coś mi jest! -warknęłam, krzywiąc się.
 -Jedziemy do szpitala -powiedział Harry.
 -Weźcie mój samochód, twój się raczej nie nadaje -Jonnah rzucił mu kluczyki.
 -Niezły z ciebie bokser -powiedział Cyrus. -Gdybyś nam nie pomogła, byłoby słabo.
Uśmiechnęłam się krzywo i z trudem doczłapałam do samochodu Jonnaha. Szybko wsiedliśmy i Harry odjechał z piskiem opon. Oparłam głowę o zagłówek i zamknęłam oczy. Czułam te wszystkie zadrapania, rozcięcia i siniaki.
Pewnie najgorzej będzie z twarzą przez to jebane okno.
 -Zaraz będziemy. -Położył mi rękę na kolanie.
Sięgnęłam tam i zakryłam jego dłoń własną. Otworzyłam oczy i zaczęłam się mu przyglądać. Nie wyglądał źle. Przeciwnie. Nie sądziłam, żeby z wyjątkiem lekkiego zasinienia pod okiem, mógł spodziewać się innych pamiątek po tym wydarzeniu.
 -Bardzo boli? -Popatrzył na mnie z takim ogromnym przejęciem.
 -Martwi mnie raczej, jak to wygląda -wymamrotałam.
 -Lekarze na pewno to ogarną -zapewnił.
Westchnęłam i przesunęłam się w jego stronę, aby się o niego oprzeć. Splotłam razem nasze palce i uniosłam jego rękę do ust.
 -Przepraszam -powiedział.
 -Nie ty mnie pobiłeś.
 -Ale przeze mnie oni to zrobili -stwierdził kwaśno.
 -Nie prawda -zaoponowałam. -Gdybym nie zaczęła się rzucać, nie zrobiliby tego.
 -To i tak moja wina.
Dość szybko dojechaliśmy na miejsce. Harry wyszedł jako pierwszy i okrążywszy auto, otworzył mi drzwi i pomógł wysiąść. Obejmując mnie, abym się przypadkiem nie wywaliła, zaprowadził nas do recepcji.
 -Przepraszam -zwrócił na nas uwagę babki za biurkiem.
 - O matko! -wyrwało jej się na mój widok. -Już proszę lekarza!
Podniosła się z krzesła i pobiegła w głąb korytarza, by po chwili wrócić z wysokim facetem koło czterdziestki w szpitalnym wdzianku. Popatrzył najpierw na mnie, a potem na Harrego, z tym, że wzrok lekarza był piorunujący, gdy przeniósł go na chłopaka.
Pomyślał, że to on?
To ci niespodzianka!
 -Proszę za mną -zwrócił się do mnie.
 -Idę z wami -oznajmił Harry.
 -Przykro mi, ale nie wolno panu -odparł doktor.
Gestem ręki wskazał mi kierunek, a ja wyślizgnęłam się z objęć bruneta i podążyłam za lekarzem. Zaprowadził mnie do średniej wielkości, sterylnie wyczyszczonej sali. Kazał mi usiąść na kozetce i zaczął wyjmować swoje zabaweczki.
 -Czy te rany na twarzy zostawią po sobie jakieś trwałe ślady? -spytałam.
Nie widziałam ich jeszcze, ale z pewnością są ohydne.
 -Zaraz się okaże.
Podszedł do mnie i zaczął przemywać mi twarz wacikiem nasączonym czymś, co wywołało okropne pieczenie.
Cholera jasna.
Nie dość się wycierpiałam?
Przez następne kilkanaście minut zaciskałam zęby i z całych sił starałam się nie wiercić ani nie drzeć ryja. To było trudne, serio. Ale najgorsze okazało się wyjmowanie drobinek szkła. Myślałam, że oszaleję.
 -Będę musiał założyć szwy na czole -oznajmił. -Rana jest głęboka.
Skinęłam głową i pozwoliłam na kolejne tortury.
Kiedy wreszcie skończył, byłam niesamowicie zmęczona. Jedyne o czym marzyłam, to sen.
 -Powinna pani wnieść oskarżenie -doktor odezwał się, gdy wyrzucał zużytą i przekrwioną gazę.
 -Przeciw komu? -Zmarszczyłam brwi, ale od razu tego pożałowałam, bo poczułam szczypanie. -Proszę nie udawać -odwrócił się w moją stronę. -Umiem jeszcze rozpoznać efekty pobicia. Jeśli zrobił to raz, zrobi i drugi i trzeci, i dziesiąty. Lepiej przerwać to na początku.
Otworzyłam usta, ale nie wydobyły się z nich żadne słowa. W sumie, to po co miałam mu to tłumaczyć? I tak pewnie uznałby, że kłamię, by chronić swojego agresywnego chłopaka. Też mi coś.
 -Mogę już iść? -zapytałam zamiast tego.
 -Oczywiście, ale proszę pomyśleć nad moimi słowami.
 -Dobranoc -mruknęłam i wyszłam.
Harry kręcił się w kółko po korytarzu do czasu, aż mnie zobaczył. Znalazł się przy mnie w jednej chwili i zaczął skanować moją twarz wzrokiem.
 -Szwy -westchnął.
 -Mogło być gorzej -pocieszyłam go.
Stanęłam na palcach i pocałowałam go w usta. Kiedy się od niego odsunęłam, kątem oka zauważyłam mojego doktorka, który kręcił zrezygnowany głową.
 -Chodźmy już -mruknęłam.
Hazz objął mnie i opuściliśmy szpital. Wieczorne powietrze uderzyło w moje ciało i zadrżałam. Tam było zdecydowanie cieplej. Wróciliśmy do samochodu i odjechaliśmy.
 -Czujesz się lepiej?
 -O wiele -przyznałam. -Wszystko zniknie w ciągu tygodnia, tylko z tą raną na czole nie wiadomo -wskazałam ją palcem. -Mam przyjść za kilka dni do kontroli.
 -Cieszę się, że to nic poważnego -westchnął. -Odwieźć cię do domu?
 -Nie. Nie mogę przecież wrócić w takim stanie. -Pokręciłam głową.
 -Chcesz spać u mnie? -zaproponował.
 -Jeśli to nie problem. -Uśmiechnęłam się lekko.
 -Problemem byłoby, gdybyś nie chciała -zażartował.
Oparłam głowę na jego ramieniu i przymknęłam powieki. Tak, zdecydowanie potrzebowałam snu. Czułam się, jakbym wpadła przez przypadek do blendera. Droga była dość krótka, cóż, może dlatego, że Harry jechał zdecydowanie za szybko, mając gdzieś przepisy drogowe. Okazało się, że mieszka w bloku. Modliłam się, aby na parterze. Nie przepadam za windami. Właściwie to się ich boję. Wyszliśmy z samochodu i przekroczyliśmy próg klatki schodowej. Na szczęście Hazz poprowadził mnie do drzwi mieszczących się po prawej stronie. Miały numer pięćset dwanaście. Przekręcił klucz w zamku i wpuścił mnie do środka. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to duża kapana. Omal się na nią nie rzuciłam. Mimo zmęczenia i bólu, z zaciekawieniem skanowałam wnętrze jego mieszkania. Było zaskakująco przytulne. Salon był połączony z kuchnią i jedno i drugie utrzymywało się w przyjemnym, jasnozielonym kolorze. Dalej był krótki korytarz, prowadzący do dwóch par drzwi.
 -Jesteś głodna? -spytał i posadził mnie na sofie.
 -Właściwie... -zastanowiłam się. -Chętnie bym coś zjadła.
 -Przyniosę ci jakieś ciuchy, żebyś mogła się przebrać i wezmę się za kolację.
Jak powiedział, tak zrobił i chwilę później znalazłam się w jego łazience, a on poszedł do kuchni. Niechętnie stanęłam przed lustrem.
Spodziewałam się widoku, jakby Edward Nożycoręki dał mi z liścia, ale nie było najgorzej.
Miałam zadrapanie na dolnej wardze, rozciętą brew i kilka skaleczeń na prawym policzku. No i oczywiście szwy na czole. Naprawdę sądziłam, że wyglądam gorzej. Obrażenia, które wymieniłam, tyczyły się tylko twarzy, a tymczasem okazało się, że moje żebra są nieźle posiniaczone. Poczułam lekki ból ściągając bluzkę i sobie o nich przypomniałam. Jednak te leki od doktorka coś dały. Przebrałam się szybko w czarny T -shirt i bordowe bokserki od Harrego, po czym obmyłam twarz wodą. Nie miałam siły na prysznic. Skorzystałam z toalety i wróciłam do kuchnio-salonu.
 -Tosty z serem! -zachwyciłam się, siadając przy stole.
 -I kakao -dodał, stawiając przede mną parujący kubek.
Usiadł naprzeciwko mnie i zaczął jeść swoją porcję. Dołączyłam do niego, delektując się cudownym smakiem żółtego sera, od którego jestem zdecydowanie uzależniona.
 -Powinnam zadzwonić do mamy -zauważyłam w pewnym momencie.
Wstałam od stołu i sięgnęłam po torebkę. Wyjęłam telefon i wybrałam numer.
 -Halo?
 -Cześć, mamo -mruknęłam.
  -Gdzie ty się podziewasz? -Nie widziałam jej, ale jestem pewna, że zaczęła marszczyć brwi.
 -Wrócę rano -oznajmiłam od razu, bo nie miałam ochoty na pogawędkę o niczym.
Nie teraz.
 -Jak to? -oburzyła się. -U kogo nocujesz?
 -Nieważne. -Wywróciłam oczami. -Będę jutro -powtórzyłam i przerwałam połączenie.
Po krótkim namyśle wyłączyłam też telefon. Odłożyłam go z powrotem do torby i wróciłam do stołu.
 -Nim oni się zjawili, rozmawialiśmy o... czymś... -zaczął ostrożnie Harry.
Rzeczywiście o czymś rozmawialiśmy.
O moim gwałcie.
 -Tak -zgodziłam się, wpychając sobie do ust kolejnego tosta.
 -Rozumiem, jeśli nie chcesz o tym mówić -zapewnił. -Po prostu nie mieści mi się w głowie, że ktoś... Doprowadza mnie to do szaleństwa -westchnął.
 -Możemy o tym porozmawiać, ale na pewno nie teraz.
 -W porządku -zgodził się.
 -Mogę się już położyć? -spytałam, dopijając kakao.
 -Jasne, pokażę ci pokój.
Złapał mnie za rękę i zaprowadził do swojej sypialni. Nie była specjalnie wielka ani strojna, ale mnie się podobała.
 -Pójdę spać na kanapę -mruknął i odwrócił się do wyjścia.
 -Co? -zapytałam. -Mowy nie ma, śpisz ze mną -oznajmiłam.
Zaśmiał się cicho i kiwnął głową. Podeszłam do łóżka i rzuciłam się na nie, gdy on zdejmował swoje spodenki, które zamienił na szare dresy. Zgasił światło i zajął miejsce obok mnie. Jego ręka objęła mnie w talii i przyciągnęła do jego ciała. Wtuliłam się w jego tors i zamknęłam oczy, czując, że już usypiam. Wydawało mi się, że słyszę dobranoc z jego ust, ale mogło mi się tylko wydawać.

 Otworzyłam oczy, czując gorąco na całym ciele. Trudno mi się oddychało i czułam na sobie jakiś ciężar. Zdezorientowana spojrzałam w dół na swoje ciało i zobaczyłam Harryego, który miał ułożoną głowę na moich piersiach i obejmował mnie całą, praktycznie na mnie leżąc. Z początku nie ogarniałam, co się dzieje, ale mój mózg dość szybko się obudził i wspomnienia z wczorajszego dnia zaczęły przelatywać mi przez głowę. W miarę możliwości przekręciłam głowę, w poszukiwaniu jakiegoś zegarka lub chociaż telefonu, żeby sprawdzić godzinę.
Wczorajsze szaleństwa swoją drogą, ale szkoła wzywa.
Na szafce nocnej stał budzik, który wskazywał szóstą rano. Chwała Bogu za mój wewnętrzny zegar. W końcu mogłam zaspać.
 -Harry. -Poklepałam go po ramieniu.
Nic.
 -Harry, no! -powiedziałam głośniej.
 -Co? -mruknął, nie odrywając głowy od moich piersi, tylko jeszcze bardziej zagłębiając w nie nos.
 -Pora wstać -oznajmiłam.
 -Pojebało cię? -zaczął marudzić. -Idź spać.
 -Musimy iść do szkoły. -Nie dawałam za wygraną. -Złaź ze mnie albo cię zrzucę -zagroziłam.
Podziałało. Niechętnie się podniósł i popatrzył na mnie zaspanym wzrokiem.
 -Wolałem, kiedy byłaś nieprzytomna -westchnął i opadł na drugą część łóżka.
 -Twoją anielską twarz też milutko zobaczyć o poranku, słoneczko -powiedziałam sarkastycznie, na co zaśmiał się w poduszkę.
 -Mówię serio, wstawaj. -Uderzyłam go poduszką. -Musimy jeszcze jechać do mnie, żebym mogła się ubrać i wziąć książki. No, dalej, Styles, wstawaj!
 -No dobra -mruknął i zaczął się podnosić. -Idę wziąć prysznic
 -Okej, ja zrobię jakieś żarcie.
Razem opuściliśmy sypialnie, a potem poszliśmy w swoje strony. Sięgnęłam do lodówki po jajka, masło i ser i wzięłam się za przygotowanie jajecznicy. No co? Dodaję ser wszędzie, gdzie się da. Jakieś piętnaście minut później śniadanie było gotowe, więc postawiłam je na stół, razem z dwoma kubkami wypełnionymi po brzegi świeżą kawą. Chwile później przyszedł Harry.
 -Na pewno chcesz iść w takim stanie do szkoły? -zapytał, siadając naprzeciw mnie.
 -Od czego jest makijaż? Nic nie będzie widać, a czuję się dobrze -zapewniłam.
Jedliśmy w ciszy, a gdy talerze były puste, ubrałam się w moje wczorajsze ciuchy i wyszliśmy. Do mojego domu dotarliśmy błyskawicznie, więc miałam sporo czasu, żeby doprowadzić się do porządku. Zaprowadziłam Harrego do mojego pokoju i zostawiłam tam oznajmiając, że może robić, co chce. Mama i Ketih dawno w pracy, więc nie musiałam się obawiać, że zobaczą stan mojej twarzy. Weszłam pod prysznic i z ukojeniem pozwalałam spływać po moim ciele chłodnym kroplom wody. Było mi tak dobrze. Gdy moja kąpiel dobiegła końca, uświadomiłam sobie, że nie wzięłam ze sobą żadnych ciuchów. Nawet bielizny. Grr, niech mnie szlag. Owinęłam się szczelnie ręcznikiem i wróciłam do pokoju.
 -Czy to propozycja? -Zaczął się głupkowato uśmiechać.
 -Propozycja "następnym razem przypomnij mi, żebym zabrała ubranie" -odparłam.
Podeszłam do szafy i wzięłam interesujące mnie rzeczy.
 -Przestań się śmiać, Styles -burknęłam speszona.
Wróciłam do łazienki i szybko się ubrałam, następnie zajęłam się włosami i twarzą. Z tym ostatnim było najwięcej kłopotów. Policzek wyglądał w porządku, ale zadrapania na wardze i brwi były trudne do zamaskowania. W rezultacie sprawiłam, że nie rzucały się aż tak w oczy. No i jeszcze czoło. Eh, tego raczej nie zamaluję korektorem. Zaczesałam grzywkę tak, żeby zakryła szwy i niezbyt przekonana wróciłam do Harrego, który bardzo znudzony, przeglądał pierdoły, które zostawiłam wczorajszego dnia na biurku.
 -Może być? -zwróciłam jego uwagę.
Podszedł do mnie i przekrzywił głowę.
 -Coś tam widać, ale na pewno jest lepiej -stwierdził.
Westchnęłam, średnio usatysfakcjonowana z rezultatu mojej pracy. No ale lepsze to niż nic.
 -Pora do szkoły, za dwadzieścia minut zaczynają się lekcje. -Pociągnęłam go za rękę i opuściliśmy mój dom.
Oczywiście dzięki panu Stylesowi i jego stwierdzeniu, że jajecznica to dla niego za mało, spóźniliśmy się. Jaśnie książę musiał się przecież zatrzymać przy kawiarni i wrócić z trzema pączkami. Sądziłam, że jeden był dla mnie, ale ten chytrus pożarł wszystkie. Mogłam tylko patrzeć. Kiedy wreszcie dotarliśmy do naszej szkoły, było siedem minut po dzwonku. Niestety nie mieliśmy razem pierwszej lekcji, więc rozstaliśmy się przy wejściu. Szybko przemierzałam korytarz, aby dotrzeć na zajęcia. Znalazłam odpowiednią salę i otworzyłam drzwi z westchnieniem.
 -Och, widzę, że jednak zdecydowałaś się pojawić, panno...
Pani Jones przerwała w połowie zdania i otworzyła buzię na mój widok.
Cholera, a więc jednak się przeliczyłam, co do mojego magicznego make up'u. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię pod tymi wszystkimi spojrzeniami i szeptami. Kiedy napotkałam wzrok Zoey, widziałam na jej twarzy szok i zmartwienie.
 -Co się pani stało, panno Toretto? -Nauczycielka odzyskała głos.
No właśnie, co mi się stało? A raczej, co mi się stało w wersji dla innych?
 -Nic takiego -mruknęłam, wzruszając ramionami. -Miałam wczoraj małą stłuczkę -skłamałam gładko.
Nie wdając się w kolejne, zbędne dyskusje, zajęłam miejsce obok Zo. Wiem, że się nie pogodziłyśmy, ale nie wytrzymałabym kolejnego dnia w pustej ławce.
 -Co ci się stało? -zapytała szeptem.
 -Potem -mruknęłam.
Całą lekcję siedziałam jak na szpilkach. Czas dłużył mi się niemiłosiernie, a moja cierpliwość z każdą chwilą stawała się coraz uboższa.
Miałam już pomysł, jak dowiedzieć się czegoś o Khanie.
Ale żeby mój plan doszedł do skutku, musiałam zmusić do współpracy dwie osoby, które najchętniej pozabijałyby się nawzajem. Mowa tu o Zoey i Alice, oczywiście. Przydałaby się również pomoc Vicky, ale z nią raczej problemu nie będzie. Tylko, że jak ja mam pogodzić byłą i obecną dziewczynę Stevena Rose'a? Jeśli mi się uda, będę zasługiwała na pieprzoną, pokojową nagrodę Nobla.
Wyszłam z sali chwilę po dzwonku, ale Nelsonówna i tak deptała mi po piętach. Nie ma co dalej ciągnąć tego cyrku. Zwolniłam i pozwoliłam obsypać się pytaniami.
 -Nie, wcale nie miałam wypadku samochodowego -westchnęłam, gdy wreszcie dopuściła mnie do głosu.
 -Ten cały Styles maczał w tym palce? -Zrobiła groźną minę.
 -Nawet nie próbuj mnie prowokować -zastrzegłam. -Gadaliśmy przy jego aucie i nagle pojawili się jacyś faceci...
 -Jacy faceci?! -niemal krzyknęła.
 -Przerwij mi jeszcze raz a przy następnej okazji ogolę ci głowę. -Wywróciłam oczami, a blondynka zamilkła robiąc przy tym gest przekręcania wyimaginowanego klucza przy ustach, po czym się zamachnęła, jakby go wyrzucała.
 -Zaczęli się bić no i postanowiłam się wtrącić.
 -Zwariowałaś?!
 -No proszę cię, było ich za dużo, żeby Harry sam sobie z nimi poradził!
 -I superwoman Veronica ruszyła z odsieczą? -zakpiła.
 -Odpuść -mruknęłam. -Pomijając te wszystkie siniaki i w ogóle, to było naprawdę fajnie -stwierdziłam.
 -Chyba za mocno dostałaś w głowę -odparła sceptycznie.
 -Mówię poważnie. -Zaśmiałam się. -Wiesz, że lubię się bić.
 -Kiedyś te twoje skłonności do wpadania w kłopoty będą miały fatalne skutki, przekonasz się.
Uśmiechnęłam się lekko i ciągnąc ją za rękę przez korytarz zaczęłam się głowić nad sposobem nakłonienia jej do współpracy z Donovan.