sobota, 30 sierpnia 2014

Chapter 16

Od czasu włamania do Swaina minęły 2 dni. Odkąd powiedziałam Harry'emu o moich podejrzeniach minęły 2 dni. Jego reakcja nie była najgorsza, aczkolwiek oczekiwał wyjaśnień. Wyjaśnień, dlaczego obarczam nauczyciela winą o śmierć uczennicy. Cóż, moje tłumaczenia nie były proste. Przeciwnie -miejscami zawiłe i wątłe. Ale mi uwierzył. Dzięki Bogu, uwierzył mi.
 Jednak to nie było wszystko, co mu powiedziałam. Wreszcie zdobyłam się na odwagę, żeby opowiedzieć mu o... no wiecie. Zdecydowałam, że to odpowiedni moment, poza tym, chciałam mieć to już za sobą.
 Wściekł się.
Nie, to nie jest dobre określenie; on wpadł w szał. Pod wpływem emocji zdemolował czyjś samochód i wybił szybę w kawiarni. Skończyło się to rzecz jasna na komendzie, ale bez większych konsekwencji -został tylko zobowiązany do zapłaty za szkody.
 Kiedy czekałam aż go wypuszczą, uparcie starałam się uporządkować myśli i znaleźć sposób, aby wybić mu z głowy zamordowanie Swain'a. Niestety nie byłam w stanie wymyślić czegoś... produktywnego, więc gdy wyszedł na zewnątrz postawiłam na spontaniczność.
 Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się go przekonać. Nie było łatwo, to jasne, ale kiedy zmusiłam go do wysłuchania, co zamierzam zrobić, trochę się opanował. Oczywiście zastrzegł, że sama nie wrócę do domu tego "skurwysyna", jak go określił. Nie, żeby musiał dwa razy powtarzać, w życiu nie poszłabym tam znowu sama.
 -Veronica, obiad!
Podniosłam niechętnie głowę z poduszki i zmusiłam się do wstania z łóżka. Nie byłam dziś w szkole -udawałam, że się szykuję aż zostałam sama -potem znowu się położyłam.
 -Idę! -odkrzyknęłam.
Weszłam do kuchni, pocierając twarz w celu odpędzenia zmęczenia. Od wczoraj nie czułam się za dobrze.
 -Spagetti -oznajmiła mama i postawiła przede mną talerz.
Złapałam za widelec i zaczęłam wpychać makaron do buzi nawet nie czując smaku.
 -Zaraz jedziemy odebrać Lewrence'ów z lotniska -dowiedziałam się w połowie posiłku.
Pokiwałam głową, nie podnosząc na nich wzroku. Boże, nie wiem, co się ze mną działo. Jakbym zaraz miała upaść. Kilka minut później zostałam już sama. Spokojnie kończyłam jedzenie, aż w pewnym momencie poczułam, jak staje mi w gardle niczym kołek. Zakryłam usta dłonią i zdążyłam wstać od stołu, nim zaczęłam wymiotować. Zrobiło mi się słabo i padłam na kolana, nadal wypluwając wnętrzności. W chwili, gdy zobaczyłam krew między wymiocinami, zemdlałam.
 Uchyliłam powieki i moim oczom ukazał się rozmazany obraz. Zaczęłam mrugać, aż złapałam ostrość i zorientowałam się, że nadal jestem w kuchni. Na podłodze, dla ścisłości. Chwyciłam się szafki i powoli wstałam.
 -Ja pierdolę -mruknęłam, patrząc na brudne panele.
Wzięłam ręcznik papierowy i zaczęłam wycierać to obrzydlistwo. Gdy już wyrzuciłam wszystko do kosza, usiadłam na krześle i wyjęłam telefon z kieszeni. Wybrałam numer Harry'ego i oparłam głowę o dłoń, przymykając oczy. Nadal nie czułam się dobrze.
 -Cześć, kochanie -usłyszałam jego ochrypły głos.
Mimo mojego stanu serce prawie mi stanęło, gdy powiedział "kochanie".
 -Cześć -wychrypiałam, po czym zaczęłam kaszleć. -Możesz przyjechać?
 -Coś się stało? Masz jakiś dziwny głos.
 -To nic... ale... po prostu jeśli możesz, to przyjedź -przełknęłam ślinę i skrzywiłam się, czując smak żółci.
 -Jasne, będę za 15 minut.
 -Do zobaczenia -pożegnałam się i zakończyłam połączenie.
Zmusiłam się, żeby wstać i pójść do łazienki umyć zęby. Potem poszłam do salonu i padłam na sofę jak długa.

Harry's POV

 -Spadam -oznajmiłem chłopakom, odkładając piwo.
 -Serio, stary? -prychnął Cyrus. -Jesteś na każde jej zawołanie?
 -Uważaj, co mówisz, bo nadal mogę ci wpierdolić -odgryzłem się.
 -Oj, dajcie już spokój naszemu Harrusiowi, przecież ukochana go wzywa!
Odwróciłem się i spojrzałem spod byka na Zayn'a.
 -Masz w ryj -powiedziałem i złapałem go za poły kurtki.
 -Sorry, stary! -zawołał przerażony.
Puściłem go i posłałem wszystkim obecnym mordercze spojrzenia.
 -Nie jestem waszą pieprzoną maskotką, więc uważajcie na słowa -ostrzegłem.
Wziąłem bluzę z oparcia krzesła i wyszedłem na dwór. Wsiadłem do auta i pojechałem do jej domu.
 Pogoda od rana nie była najlepsza, ale teraz zrobiła się co najmniej chujowa. Zaczęło padać i grzmieć. Przyśpieszyłem, chcąc już być na miejscu. Ciekawe, co się stało? Kiedy wreszcie dotarłem pod jej dom, światła były pogaszone. Zastanowiło mnie to, bo przecież po mnie zadzwoniła... a tu nikogo nie ma? No nic, trzeba sprawdzić. Przebiegłem szybko przez ulicę i zapukałem do drzwi. Raz, drugi, trzeci. Nic. Znowu zapukałem. I znowu nic. Westchnąłem sfrustrowany i wyciągnąłem telefon. Co, do chuja, się dzieje? Nie odebrała.
 -No kurwa mać -mruknąłem.
Miałem już sobie iść, ale w przedpokoju zapaliło się światło i usłyszałem brzęk klucza w zamku.
 -Hej -wychrypiała, wpuszczając mnie do środka.
Widok był przerażający, ledwo powstrzymałem się od krzyku. Nie to, że wyglądała brzydko -nigdy nie wygląda brzydko. Po prostu ta cholerna bladość, przekrwione oczy i ogromne zmęczenie widoczne na jej twarzy sprawiło, że w pierwszej chwili odniosłem wrażenie, że przemieniła się w zombi.
 -Co ci jest? -spytałem, łapiąc ją za ramię.
Wzruszyła ramionami.
 -Nie mam pojęcia. To chyba grypa żołądkowa, czy coś. Ciągle wymiotuję.
Przytuliłem jej drobne ciało do siebie i pocałowałem ją w czoło. Dobrze, że do mnie zadzwoniła. Przecież w każdej chwili mogłaby zemdleć i nie wiadomo, co byłoby potem.
 -Powinnaś się położyć -oznajmiłem, po czym wziąłem ją na ręce i zaniosłem do jej pokoju.
 -Moje nogi mają się w porządku, nie musisz mnie dźwigać -zachichotała.
Położyłem ją na łóżku..
 -Chcesz coś do picia?
 -Żeby mieć czym rzygać? Nie, dzięki.
Tym razem to ja się zaśmiałem i dołączyłem do niej. Przykryliśmy się kołdrą i zwróciliśmy się do siebie twarzami.
 -Dzięki, że przyjechałeś. Naprawdę czuję się jakby mnie ktoś przeżuł i wypluł, a nie miałam do kogo się zwrócić. Inaczej nie zawracałabym ci głowy.
 -Nie mów tak. Do kogo miałabyś niby dzwonić w takiej chwili, jak nie do mnie, kochanie?
Uśmiechnęła się promiennie i złączyła nasze usta w pocałunku.
 -Muszę szybko wyzdrowieć -oznajmiła, gdy się od siebie odsunęliśmy. -Musimy w końcu wziąć się za tego chuja.

***

Okeej, rozdział nudny, krótki i nic nie wnoszący, ale to taki "wstęp" do następnych wydarzeń :) Jak już wspomniałam wcześniej, notki będą pojawiały się o wiele rzadziej, niż wcześniej. Mniej więcej raz na tydzień, ewentualnie dwa, jeśli będę miała lepszy dzień :D Wiem, że to niezbyt zadowalające i sama nie miałabym ochoty tyle czekać, ale spójrzcie na to z mojej perspektywy -nie jestem robotem i nie mogę całego mojego czasu spędzać przed komputerem. A napisanie jednego rozdziału zajmuje mi średnio 2-3 dni. Tak więc, mam nadzieję, że ze mną zostaniecie i okażecie nieco zrozumienia ^^
Do następnego!

piątek, 29 sierpnia 2014

Infoo

Chciałam tylko powiedzieć (napisać), że z powodu nieuchronnego końca wakacji i rozpoczęcia szkoły, rozdziały będą się pojawiać o wiele rzadziej, niż dotychczas. To liceum, więc mam nadzieję, że zrozumiecie, iż będę miała o wiele mniej czasu, a i wena ostatnio mi nie dopisuje. BLOG NIE JEST ZAWIESZONY, tylko spada w dół mojej listy priorytetów. W każdym razie, co do 16 rozdziału -MOŻLIWE, że dodam jutro, MOŻLIWE. :)

czwartek, 21 sierpnia 2014

Chapter 15

Podczas drogi moja kostka zaczęła pulsować, a kiedy dotarłyśmy na miejsce, krzywiłam się z bólu.
 -Może powinnaś iść do lekarza? -zaproponowała Alice.
 -Taa, jasne -parsknęłam. -Może jeszcze do tego samego, który sugerował, że Harry mnie pobił?
Wysiadłam z auta i pozwoliłam sobie pomóc w dojściu do drzwi kawiarenki. Weszłyśmy do środka, na "dzień dobry" przywitane ciekawskimi spojrzeniami.
 -Tam są -Ali wskazała ręką stolik dziewczyn.
 -Okej -westchnęłam. -Poradzę już sobie sama.
Puściłam się jej ramienia i z wielkim trudem ruszyłam przed siebie. Wydaję mi się, że szłam w miarę normalnie i prawie w ogóle nie okazywałam, że coś mi jest. W każdym razie na zewnątrz, bo moje "wewnętrze" powoli wkraczało na poziom hard, jeżeli chodzi o skalę bólu. Może nie było tak źle, jak po tamtej bójce, ale rozcięcia na twarzy nijak nie umywają się do bolącej kostki, której trzeba używać...
 -Masz minę mordercy -oznajmiła Vicky, gdy się dosiadłyśmy.
 -Ciesz się, że to tylko mina -mruknęłam pod nosem.
 -Zamówię nam coś, a ty... no wiesz... opowiedz im...
Ali odeszła do lady, a siostry Nelson wlepiły we mnie swoje wielkie oczy.
 -Coś... znalazłam... -zaczęłam zdawkowo.
 -Coś -powtórzyła po mnie Zoey. -Masz na myśli taki rodzaj "czegoś" -tu zrobiła w powietrzu cudzysłów -które go obciąży, czy raczej znalazłaś coś dziwacznego, z czego, w najlepszym wypadku, możemy się pośmiać, ale nie zmieni to nic w jego, to znaczy naszej, to znaczy jego, sprawie?
 Zaczęłam drapać się po głowie, próbując poskładać myśli tak, aby wyszły z tego jakieś sensowne słowa.
 -No cóż... ee... -urwałam.
Wzięłam głębszy oddech i zaczęłam od nowa, tym razem pewnie, składnie i z sensem:
 -Ukradłam rzecz, która nam wystarczy, żeby być pewnymi jego winy, ale dla policji to za mało.
 -Co takiego?
 -Koszulkę Alexandry -odpowiedziała za mnie Donovan, która wróciła z dwoma dużymi kubkami, pełnymi kawy. -Zwykła czarna dla panny Torreto -posłała mi lekki uśmiech.
 Przyjęłam napój z wdzięcznością i zaczęłam pić łapczywie.
 -Jak ty możesz pić to obrzydlistwo -wzdrygnęła się Vicky.
 -Czy to ma teraz jakieś znaczenie? -zbeształa ją Alice.
Spiorunowałam je wzrokiem i uciszyłam gestem ręki. Jak dzieci.
 -Znalazłam w jego szafie T -shirt z logo naszej szkoły. Wydał mi się podejrzany, bo...
 -Co podejrzanego może być w bluzce? -przerwała mi druga Nelsonówna, która do tej pory siedziała cicho.
 -Do cholery -warknęłam. -Jak przestaniecie mi przerywać albo gadać o pieprzonej kawie, czy innych bzdurach, to się dowiecie!
 -Sorry -odpowiedziały chórem, jak skarcone przez mamę córki.
 -Koszulka nie mogła być jego żony, bo ona jest na to zbyt elegancka i w ogóle, a w dodatku to nie jej rozmiar. Więc wzięłam ubranie do ręki i... na metce ktoś napisał ALEX.
 -Pierdolisz -wykrztusiła zdumiona Zo, a Vic jej zawtórowała.
 -Ale to nie wszystko -kontynuowałam. -Znalazłam wydrążoną książkę. Wsadził tam śrubokręt.
 -A po co niby?
 -Też na początku nie wiedziałam -przyznałam. -Ale zauważyłam kratkę wentylacyjną i zajrzałam. Coś tam było...
 -Co?
 -Nie wiem -westchnęłam. -Nie zdążyłam tego otworzyć, bo Swain wrócił do domu. Musiałam uciekać przez okno...
 -Stąd zadrapania na przedramionach? -Zoey wskazała na moją rękę.
 -No -pokiwałam głową.
 -Powinnyście też wiedzieć o telefonie -dodała Alice. -Swain gadał z jakąś laską o Veronice.
 -Kiedy zszedł na dół, oddzwoniłam na ten sam numer -podjęłam, nim zaczęły swoje okrzyki niedowierzania. -Odebrała dziewczyna... głos wskazywał, że jest młoda i... no... ee... wydaje mi się, że już z nią kiedyś rozmawiałam.

Harry's POV

Zaparkowałem samochód i poczekałem, aż chłopaki wjadą na parking. Wysiadłem w chwili, gdy oni zaczęli się "wylewać" ze swoich aut albo, w przypadku Zayna, zsiadać z motoru.
 -No już nie bądź taki ponury -zaśmiał się Mulat i klepnął mnie w plecy. 
Wywróciłem oczami i otworzyłem drzwi kawiarni, w której pracuje moja siostra. Zacząłem rozglądać się za wolnym stolikiem, ale zobaczyłem . Siedziała z koleżankami, ale nie wyglądało to na spotkanie towarzyskie. Wszystkie miały przerażone miny, z wyjątkiem niej. Ona wyglądała jakby przed chwilą przeżyła jakąś traume.
 -Na co się tak gapisz, stary?
Wskazałem ruchem głowy ich stolik i popatrzyłem na kumpla.
 -Idź do niej, na co czekasz?
 -To chyba nie jest najlepszy pomysł -mruknąłem. -Wygląda na to, że gadają o czymś ważnym, więc...
 Niestety nie było dane mi dokończyć zdania, gdyż Zayn-idiota wydarł się:
 -Cześć, Veronica!
I zaczął machać w ich stronę jak wariat. Wszystkie odwróciły ku nam głowy, a Veronica odmachała temu debilowi i się uśmiechnęła. Zatrzymała na chwilę na mnie wzrok, powiedziała coś do koleżanek i zaczęła do nas iść.
 -Później mi podziękujesz -oznajmił Zayn i poszedł do chłopaków.
Stałem jak wryty, nie bardzo wiedząc, co powinienem zrobić. Przeprosić ją, to pewne, ale... jak mam się do tego, kurwa, zabrać?
 -Cześć -powiedziała zdystansowanym głosem.
Nie podeszła też tak blisko, jak zawsze. Nawet gdybym wyciągnął przed siebie rękę, nie dotknąłbym jej.
 -Hej -odparłem niezręcznie i zacząłem drapać się po karku.
Mój wzrok powędrował na jej przedramiona, które pokrywały zadrapania. Czy ona...?
 -Czy ty...?
Wskazałem na jej ręce.
 -Pocięłam się? -parsknęła.
Kiwnąłem głową.
 -Nie -zaprzeczyła, krzyżując ręce na piersi.
Odetchnąłem z ulgą.
 -Więc co ci się stało?
 -Skoczyłam z okna -wzruszyła ramionami. -Na dole były krzaki i się trochę podrapałam.
Chciałem się zaśmiać, uznając, że to żart, ale jej mina... Otworzyłem usta, ale nie potrafiłem wykrztusić ani słowa. Jak to, skoczyła z okna?!
 -Musimy pogadać -oznajmiła i pociągnęła mnie za rękę na dwór.
 -Jak mogłaś skoczyć z pieprzonego okna? -wybuchnąłem na zewnątrz.
 -Normalnie -odparła takim tonem, jakby mówiła do największego idioty na świecie. -Wiesz, zdarzają się takie sytuacje, że to najlepsze wyjście. Na przykład, jak włamiesz się do czyjegoś domu, a właściciel wraca zbyt szybko i ty jesteś uwięziony w sypialni, z której jedynym wyjściem jest właśnie okno.
 Zamrugałem kilkakrotnie i zdołałem wydukać jakże inteligentne "ee...", ale to tyle, jeśli chodzi o moją reakcję. Nie miałem pojęcia, o czym ona mówi. Po jakiejś minucie zdołałem ogarnąć myśli i zapytałem:
 -Włamałaś się do kogoś?
 -Tak -pokiwała głową. -I gdybyś wczoraj, to znaczy dzisiaj, bo było już po północy, nie zachował się jak chuj, tobyś o tym wiedział.
 -Wiem. Ja... przepraszam -zacząłem się jąkać, jak jakaś pizda. -Naprawdę mi przykro. Chodzi o to, że... moi rodzice, to dość... delikatny dla mnie temat.
 -W porządku, rozumiem. Ale to nie usprawiedliwia twojego wybuchu. Mogłeś zwyczajnie powiedzieć, że nie chcesz o tym rozmawiać.
 -Masz rację -westchnąłem. -Sam nie wiem... nie byłem zły na ciebie. Po prostu twoje zachowanie przywróciło mi złość na... kogoś innego. Naprawdę, bardzo, bardzo cię przepraszam.
 Ja pierdolę, kiedy zrobiła się ze mnie taka ciota, żeby wręcz błagać dziewczynę o wybaczenie? No kurwa mać. Ale to jest ona, a nie pierwsza lepsza dziwka...
 -Okej. Nic się nie stało -uśmiechnęła się lekko.
Nie czekając dłużej, pokonałem dzielącą nas odległość i niemal ją przewróciłem, kiedy ją pocałowałem. Jedną ręką objęła mnie w pasie, a drugą wplotła we włosy.
 -Więc -zacząłem, gdy się od siebie oderwaliśmy -do kogo się włamałaś?
 -Kojarzysz Swaina, tego od historii?
Skinąłem głową.
 -Właśnie do niego.
 -Ale... po co? -zmarszczyłem brwi.
 -Bo jestem pewna, że to on zabił Alexandrę. I zamierzam to udowodnić.


piątek, 15 sierpnia 2014

Chapter 14

Dźwięk budzika obudził mnie równo o 6 rano. Niczym automat wstałam, ubrałam się, umyłam i zeszłam na dół na śniadanie, którego i tak koniec końców nie zjadłam. Usiadłam natomiast na stole w kuchni i zaczęłam gapić się tępo przed siebie. To już dzisiaj. Dzisiaj wprowadzimy mój plan w życie. Szkoda tylko, że Harry... Potrząsnęłam głową, zakazując sobie o nim myśleć. Nie teraz, głupia. Masz ważniejsze sprawy niż dupek, który wydziera się na ciebie bez żadnego powodu. Nim zajmiesz się jutro. A poprzez "zajmiesz" mam na myśli, że pewnie będę siedzieć na tyłku, ryczeć i rozmyślać o nim jak skończona idiotka.
 Sięgnęłam do kieszeni dżinsów i wyciągnęłam telefon.

Do: Alice;
 Gotowa?

Poczekałam chwilę na odpowiedź.

Od: Alice;
 Tak. Trochę się boję, chociaż w sumie moje zadanie nie jest tak... wyczerpujące... jak twoje...

Przeczytałam sms'a i pokiwałam sama do siebie głową. Chętnie powierzyłabym moje "wyczerpujące" zadanie którejś z nich, ale niestety zdaję sobie sprawę z tego, że to ja muszę to zrobić.

Do: Zoey;
 Jak u was?

Odpisała już po kilku sekundach.

Od: Zoey;
 Wszystko okej. Mam tylko nadzieję, że Vic będzie się zachowywać...

Odłożyłam telefon i zerknęłam na zegarek wiszący na ścianie. Czas jechać. Wyszłam z domu i podeszłam do samochodu Ali, która właśnie po mnie przyjechała.
 -Jestem taka nabuzowana, że nie wiem jak wytrzymam do trzeciej lekcji... -westchnęła, gdy wsiadłam.
 Nie odpowiedziałam, tylko zapięłam pas i otworzyłam okno. Chyba zauważyła, że nie jestem w nastroju, więc odjechała nie mówiąc nic więcej.
 Pod szkołę dotarłyśmy jakieś dziesięć minut przed rozpoczęciem lekcji. Zo i Vicky już na nas czekały.
 -Wiecie, co macie robić? -zapytałam ochrypłym głosem.
 -Jasne -odparła Vic. -Damy z siebie wszystko.
Uśmiechnęłam się lekko, ale w środku czułam mdłości. To, co zamierzamy zrobić... a właściwie, co JA zamierzam zrobić... Będę musiała złamać prawo, ale to nie to sprawia, że ręce mi się trzęsą i pocą. To strach przed Swain'em czai się gdzieś w zakamarkach mojego umysłu.
 -Mam nadzieję, że uda nam się to zakończyć -powiedziałam po dłuższej chwili.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie, czując nagłą potrzebę samotności. Nie, to nie samotności chciałam. Chciałam się przytulić. Do Harry'ego. Mimowolnie zaczęłam szukać go wzrokiem. Stał przy swoim aucie z kolegami. Ale wcale nie wyglądał, jakby ich słuchał. Miał nieobecny wyraz twarzy, aż... mnie zobaczył. Zamrugał kilkakrotnie, jakby chciał się upewnić, że wzrok nie płata mu figli. Patrzyłam na niego przez chwilę bez wyrazu, a kiedy zrobił krok w moją stronę, uciekłam jak tchórz do budynku szkoły.
 -Potem z nim pogadasz, potem... -zaczęłam mamrotać pod nosem.
Kilka chwil później rozległ się pierwszy dzwonek. Uczniowie zaczęli napływać do klas, a ja razem z nimi.
 Jakoś w połowie trzeciej lekcji szturchnęłam w ramię siedzącą obok mnie Alice. Skinęłam do niej głową, gdy na mnie popatrzyła. Zrozumiała, że to już.
 -Auaaa!!! -krzyknęła, spadając z krzesła.
Jej kolana rąbnęły o posadzkę z głuchym łoskotem. Po klasie rozszedł się gwar; ktoś krzyknął, ktoś inny wstał, żeby lepiej widzieć, co się dzieję.
 Udając przerażenie uklęknęłam obok Ali i złapałam ją za ramię.
 -Co ci jest?
Nauczyciel szybko do nas podbiegł, ale nie bardzo wiedział, jak się zachować.
 -Ja...Auć!
Blondynka złapała się za brzuch wykrzywiając twarz w grymasie bólu.
 Nie ma co, niezła z niej aktorka.
 -Nie wzięłam leków... -zawyła. -Przeciwbólowych... miałam niedawno operację i... zapomniałam... Mam je w domu...
 Robiła imponujące pauzy między słowami, jak gdyby samo mówienie sprawiało jej ból.
 -Trzeba cię zabrać do pielęgniarki... albo zadzwonić po pogotowie! -panikował pan Miller.
 -Nie -jęknęła. -To... już przechodzi... -wzięła głębszy oddech i uniosła głowę, opierając się o mnie. -Już jest lepiej, ale... -urwała. -Powinnam pojechać po tabletki.
 -Nie możesz prowadzić w takim stanie... -belfer był wyraźnie zakłopotany i nie wiedział, co począć.
 -Ja ją zawiozę -powiedziałam przejętym głosem. -Wiem, co to za lekarstwa, więc na pewno jej pomogę.
 -No dobrze, dobrze... idźcie...
Objęłam Alice ramieniem i dźwignęłam do góry. Usiadła na chwilę, a ja zebrałam nasze rzeczy do toreb. Blondynka złapała mnie pod rękę i wyszłyśmy z sali.
 -No nieźle -parsknęłam.
 -Zdolności wrodzone -zachichotała.
Ale szybko spoważniałyśmy, wiedząc, co będzie następne.
 Pobiegłyśmy do jej samochodu i szybko odjechałyśmy. Nasz cel to dom Swain'a i jego żony. Musiałyśmy się sprężać, bo Noel po tej lekcji kończy pracę, a Amy, czy jak tam ta jego żonka ma na imię, właśnie wyszła do swojej. Skąd to wiem? Cóż... wynajdowanie informacji przestało być dla mnie trudnością odkąd włamałam się do laptopa taty... Teraz wiem gdzie i jak szukać tego, co mi potrzebne.
 Po dziesięciu minutach dotarłyśmy pod nowocześnie wyglądające mieszkanie.
 -To tutaj? -zapytała.
Zaczęłam skanować wzrokiem budynek. Drzwi wejściowe, wyglądające na cholernie solidne, cztery okna od frontu, z prawego boku widać kawałek balkonu...
 -Chyba tak -odparłam i wyszłam z auta. -Muszę lepiej się przyjrzeć... nie wiem, z której strony powinnam...
 Zmarszczyłam brwi i doszłam do wniosku, że jeśli nie znajdę nigdzie otwartego okna, to balkon będzie chyba najlepszym rozwiązaniem -mają tam pod płotem żywopłot, więc jeśli nikt nie będzie akurat przechodził po chodniku, to nie zostanę zauważona, nawet jeśli sąsiedzi będą akurat na podwórzu.
 -Zoey dzwoni -poinformowała blondynka.
Odebrała, a po chwili i mój telefon zaczął pikać -włączyła grupową rozmowę. Wyciągnęłam z kieszeni małą słuchawkę i wsadziłam ją do ucha.
 -Słyszycie mnie? -zapytała Zo.
 -Tak.
 -Idę -mruknęłam i przeszłam przez ulicę, a Alice wróciła do auta i zaczęła obserwować okolicę.
Podeszłam do furtki i nacisnęłam klamkę. Zamknięte. Rozejrzałam się dyskretnie, ale było pusto. Złapałam się więc płotu i zaczęłam się wspinać. Na moje szczęście ogrodzenie nie było wysokie, więc na drugą stronę mogłam po prostu zeskoczyć. Otrzepałam ręce z trawy i wyprostowałam się. Ruszyłam wokół domu, szukając uchylonych okien, ale nie było takich. Podeszłam więc do balkonu. Gdybym była odrobinę wyższa, sięgnęłabym do niego na wyciągniętych rękach. Niestety. Wyglądał w miarę solidnie, więc podskoczyłam i zawisłam nad ziemią. Znowu zaczęłam się podciągać, aż złapałam się barierki i weszłam na balkon. Parsknęłam, gdy drzwiczki okazały się otwarte. Sądziłam, że będę musiała bardziej się namęczyć.

Harry's POV

Veronica i Alice nie wróciły już do szkoły. Vicky i Zoey też zmyły się po lekcji z panem Miller'em. Nie wygląda mi to na przypadek... Ale o co może chodzić? Cóż, gdybym nie był takim dupkiem, to może by mi powiedziała. Kiedy zobaczyłem ją na tym parkingu, tak strasznie chciałem z nią pogadać, a ona... uciekła. Nie powiem, zabolało.
 -Ej, Hazz, mówię do ciebie -Zayn szturchnął mnie w bok.
Popatrzyłem na niego tępo.
 -Co?
 -Rozumiem, że jesteś zakochany i bujasz sobie w różowych obłoczkach -zaczął się nabijać -ale mógłbyś też od czasu do czasu wrócić na ziemię.
 Wywróciłem oczami i westchnąłem.
 -Nie bujam w żadnych obłoczkach, tylko...
 -Tylko co?
 -No... pokłóciliśmy się -mruknąłem niezręcznie.
Nie lubię się zwierzać.
 -Och... nie spodobała ci się jej bielizna? -parsknął śmiechem.
 -Jeśli masz być chujem, to się lepiej zamknij -prychnąłem.
 -No dobra, już dobra -uniósł ręce w obronnym geście. -To co się stało? Wujek Zayn doradzi w każdej sprawie.
 -No bo... ee...
 -Jeśli przy niej też tak się jąkasz, to nie dziwie się, że jest wkurzona. A wasza kłótnia, swoją drogą, musiała być dosyć śmieszna. Ona się wydziera, a ty na to "yyy... ee... no... hm..."
 -Jeśli mam ci cokolwiek powiedzieć, to zamknij mordę i słuchaj -warknąłem.
 -No? -ponaglił mnie.
 -Mocno się wkurwiłem, bo... -urwałem, dochodząc do wniosku, że za chuj nie powiem mu dlaczego. -No nieważne dlaczego. Chodzi o to, że się na niej wyżyłem. No wiesz, zacząłem się wydzierać i zrobiłem się dupkiem.
 -W takim razie ją przeproś? -popatrzył na mnie jak na idiotę.
Gdyby to było takie proste...
 -Chciałem. Dziś rano, na parkingu, tyle, że jak miałem do niej podejść, to się zmyła.
 -Stary, czy ty naprawdę sądziłeś, że z uśmiechem na ustach będzie czekać, aż łaskawie do niej przyjdziesz, potem rzucisz "sorry", a ona wpadnie w twe ramiona? -spytał sarkastycznie.
 -Dobra, zejdź już ze mnie -fuknąłem. -Po co ja w ogóle z tobą o tym gadam? -wywróciłem oczami.

Veronica's POV

 -I jak? -usłyszałam w słuchawce głos Zoey.
 -Na razie okej -mruknęłam. -Gdzie on jest?
 -Właśnie wszedł do marketu -zameldowała.
 -A u ciebie, Ali?
 -Czysto -odparła. -Nikt się nie kręci.
Westchnęłam i zaczęłam rozglądać się po ich salonie. Był duży, przestronny, ale brakowało mu charakteru... wyglądał, jakby ktoś miał jakąś obsesje na punkcie nowoczesności -nawet nie powiedziałabym, że ktoś tu mieszka -wszystko było takie... sterylne. Podeszłam do pierwszej lepszej szafki i zaczęłam w niej grzebać.
-Czego tak właściwie szukasz? -teraz odezwała się Vicky.
 -Powiem wam, jak to znajdę.
Nic ciekawego nie wpadło mi w ręce; jakieś albumy ze zdjęciami, drogi aparat i różne kabelki, wyglądające na ładowarki do telefonów. No to idziemy dalej. Obszukałam cały salon, ale nie było w nim nic, co odstawałoby od normy. Sprawdzałam nawet w kanapie.
 -Tu jest czysto -oznajmiłam. -Lepiej sprawdzę u nich w sypialni albo w gabinecie, jeśli coś takiego tu jest.
 -Dobry pomysł.
 -Co ze Swain'em? Nadal w sklepie?
 -Mhm. Zoey poszła za nim, żeby go sabotować.
 -Sabotować? -zaśmiałam się.
Weszłam po schodach na górę i szybko odnalazłam sypialnię, której drzwi były uchylone. Przekroczyłam próg i w oczy rzuciło mi się idealnie zasłane, ogromne łoże z baldachimem. No, całkiem nieźle się urządzili.
 -Stwierdziła, że facet na zakupach dużo czasu nie spędzi, więc poszła mu trochę poprzeszkadzać -wytłumaczyła.
Podeszłam do toaletki z ciemnego drewna i otworzyłam laptopa, który na niej leżał. Nie miał żadnych zabezpieczeń. Ale z drugiej strony ja nie miałam wiele czasu. Podłączyłam więc pendrive'a i skopiowałam zawartość twardego dysku. Włączyłam też historię przeglądanych stron internetowych, ale oprócz portali pornograficznych nie było nic nadzwyczajnego. No może tylko to, że jego żona jest uzależniona od internetowych zakupów. Zaczęłam szukać dalej; przekopałam się przez wszystkie szafki, ale nic nie było. Podeszłam więc do szafy. Przerzucałam ubrania w nadziei, że może coś między nimi ukrył. Zrezygnowana miałam już ją zamknąć, ale rzuciło mi się w oczy coś... Wzięłam do ręki koszulkę z logo naszej szkoły. Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, ale... jakoś mi tu nie pasowała. Jego żona to elegancka kobieta i na pewno by czegoś takiego nie włożyła, a poza tym, to T-shirt byłby na nią za mały; jest do niego za wysoka. Wzięłam go do ręki i zaczęłam przyglądać się z każdej strony. Na metce czarnym markerem ktoś napisał słowo ALEX... Zdumiona oparłam się o drzwi szafy, a oczy zaszły mi mgłą. On... miał... Na pewno miał z nią coś wspólnego...
 -Masz coś, Vero? -z transu wyrwał mnie głos Alice.
 -Tak... -przełknęłam slinę. -Znalazłam koszulkę należącą do Aleksandry...
 -Że co?! Ale... skąd wiesz, że to jej?!
 -Jest podpisana -mruknęłam. -Szukam dalej -dodałam.
Zamknęłam wielką, dębową szafę, a T -shirt zaczepiłam sobie o pasek u spodni. Musi być tu coś jeszcze. Po prostu musi! Zrobiłam kolejną rundkę wokół szafek, ale co z tamtych rzeczy niby miałoby mi pomóc? Bielizna jego żony? Jakieś opasłe tomy książek historycznych? Złapałam za jedną z nich i wyrzuciłam na podłogę w nagłym przypływie złości. Odwróciłam się, żeby ją podnieść i schować, ale... coś z niej wystawało.
 -Veronica, zmywaj się! -krzyknęła Zoey. -Wyszedł już! Właśnie odpala auto! Słyszałam, jak dzwonił do niego jakiś kumpel i za 10 minut mają się u niego spotkać! -mówiła szybko, spanikowanym głosem.
 -Czekajcie na mnie i Ali w kawiarence u Gemmy -poleciłam.
Podbiegłam do książki i ją otworzyłam. Kartki były wydrążone, a w nich znajdował się... śrubokręt?
 -To żart? -parsknęłam.
Wzięłam przedmiot do ręki i zaczęłam się rozglądać. Do czego to mu potrzebne?! Przejechałam wzrokiem po całym pokoju i jedyne, do czego mógłby tego użyć, to otwór wentylacyjny. Złapałam krzesło i podsunęłam je pod ścianę. Weszłam na nie i zmrużyłam oczy, patrząc przez kratki. Coś... coś tam było! Już miałam zacząć przekręcać śrubki, ale powstrzymała mnie Alice.
 -On tu jest! -wydarła się. -Właśnie podjechał! Uciekaj stamtąd!
Zeskoczyłam szybko z krzesła i odłożyłam je na miejsce. Śrubokręt i książka również z powrotem znalazły się w szafce. Rzuciłam się biegiem do laptopa, zabrałam pendrive'a i zamknęłam urządzenie. Wyszłam szybko z sypialni i gdy byłam już na schodach, usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka.
 -Kurwa! -szepnęłam zdesperowana.
Odwróciłam się na pięcie i wróciłam do ich pokoju. Nie wiedziałam, co robić, a jego kroki były coraz głośniejsze. Jest już na korytarzu -przeszło mi przez myśl. Jak najszybciej wlazłam pod łóżko. Właśnie chowałam nogi, gdy wszedł. Zasłoniłam sobie usta ręką, żeby nie usłyszał mojego drżącego oddechu. Przekręciłam się też na bok i zaczęłam obserwować ruchy jego stóp. Nagle zadzwonił telefon.
 -Co jest? -mruknął do słuchawki i usiadł przy komputerze.
Przez chwilę słuchał rozmówcy, a potem warknął:
 -Dobrze wiesz, że to nie moja wina!
Kolejne kilka sekund ciszy.
 -To ta suka, Torreto!
Znowu cisza.
 -Zrobiła się cholernie zawzięta i wścibska! -krzyczał do słuchawki. -Nie, nic z nią nie rób.
 -Nie obchodzi mnie, że jej nienawidzisz -prychnął. -Zostaw ją mnie. I nie, nie powiem ci, dlaczego mnie tak nie znosi, nie twój interes.
 I się rozłączył. Leżałam tam, totalnie skołowana... Dlaczego on rozmawiał o mnie?! I z kim?!
 -Głupia dziewucha -wymamrotał pod nosem.
Ktoś zapukał do drzwi i Swain wyszedł. Wydostałam się szybko spod łóżka i zatrzymałam przy toaletce. Zostawił telefon. Sięgnęłam po niego i wybrałam ostatnie połączenie. Wcisnęłam zieloną słuchawkę i czekałam aż ktoś odbierze.
 -Halo? -usłyszałam dziewczęcy głos... sprawiał wrażenie, jakby właścicielka była młoda... -Halo, misiu? Coś się stało?
 Rozłączyłam się nie mogąc odpędzić od siebie wrażenia, że skądś znam ten głos... Odłożyłam telefon i podeszłam do okna. Było trochę wysoko, ale przy ścianie rosły krzaki. Odwróciłam się do drzwi, słysząc kroki i głosy:
 -Chodź, pokażę ci ten film, mam go na laptopie.
Zmusiłam się, żeby otworzyć to nieszczęsne okno. Weszłam na parapet i zaczęłam przez nie przechodzić. Chwyciłam się mocno parapetu z drugiej strony i jedną ręką zasunęłam za sobą szybę. Wtedy weszli do pokoju. Spojrzałam w dół i przełknęłam nerwowo ślinę.
 -No to jazda -mruknęłam i puściłam się.
Upadek był ogłuszający. Krzaki go nieco zamortyzowały, ale podrapały mi za to ręce. Podniosłam się, czując, że kręci mi się w głowie. Zaczęłam biec do płotu, ale zrezygnowałam z przełażenia przez niego i wybrałam furtkę. Kiedy opuściłam ich podwórze poczułam niesamowitą ulgę i wolność. Przebiegłam przez ulicę i wskoczyłam do auta Ali.
 -Jedź! -krzyknęłam, a dziewczyna odjechała z piskiem opon.

***

I jest już kolejny! :) Przez to, że tak szybko komentujecie, muszę się strasznie spieszyć ;3
A tak z innej beczki, to może znacie jakieś fajne seriale, godne polecenia? Ja oglądam Pretty Little Liars, The Vampire Diaries, The Originals, Game of Thrones, The Walking Dead, Awkward i wiele, wiele innych, ale w większości z nich nowe sezony dopiero za kilka miesięcy i tak naprawdę, to nie mam co oglądać ;/ jakieś propozycje? ^^

wtorek, 12 sierpnia 2014

Chapter 13

Było grubo po północy, gdy mój telefon zaczął dzwonić, wydając przykre dla moich uszu dźwięki. Powoli przetarłam powieki i sięgnęłam po urządzenie.
 -Halo -mruknęłam zaspana.
 -Obudziłem cię...
 -Nie, co ty, ten bełkot to jeden z moich najseksowniejszych tonów -ziewnęłam.
Usłyszałam chichot w słuchawce. Podniosłam się do pozycji siedzącej i w miarę możliwości, czyli jedną ręką, przeciągnęłam się.
 -Wybacz, ale to... hmm... dość ważne.
 -Okej, okej -zamruczałam. -Co jest, tato?
 -Yyy... Veronica, ty zdajesz sobie sprawę, że nie jestem twoim tatą?
Zmarszczyłam brwi, ale po dłuższej dyskusji z moim mózgiem doszłam do wniosku, że tak na dobrą sprawę wcale nie sprawdziłam, kto dzwoni.
 -W takim razie... Jesteś porywaczem i chcesz wyciągnąć ode mnie mój adres, jak od naiwnego dziecka albo może... o, taki wiesz, męski sekstelefon... albo jeszcze ewentualnie to ty, Harry, a ja jeszcze myślę zbyt wolno i dopiero na to wpadłam. Swoją drogą, masz bardziej ochrypły głos, niż zwykle, no i na pewno nadawałbyś się do sekstelefonu. Laski by oszalały.
 - Wiesz, chyba powinienem zacząć się martwić, że na przykład lunatykowałaś i mój telefon wyrwał cię z tego stanu, a jak dobrze wiemy -lunatyków budzić nie wolno i dlatego gadasz od rzeczy, ale tak właściwie to żadne odstępstwo od normy.
 -Słuszna uwaga -wygięłam wargi w uśmiechu, choć i tak nie mógł go zobaczyć. -Ale wracając do tematu -co się stało?
 -Wytłumaczę ci, jak się spotkamy...
 -Że niby teraz? -wtrąciłam.
 -...będę u ciebie za jakieś piętnaście minut -dokończył.
 -No dobra -westchnęłam. -Tylko nie padnij na zawał, bo zamierzam się tylko ubrać i MOŻE umyć zęby.
 -A więc śpisz nago?
 -W samych skarpetkach. Moja religia mi tak nakazuje.
 -Cóż, gdybyśmy nie wychodzili na zewnątrz, mogłabyś tak zostać -zaśmiał się.
 -Och, nie wiedziałam, że istnieje zboczenie, które bazuje na zakrytych stopach.
 -Są dużo gorsze. To jest całkiem... niewinne.
 -No cóż, lepsze to niż zoofilia.
 -Zdecydowanie. Pośpiesz się.
 -A jakże, paniczu.
Rozłączyłam się i już rozbudzona powlokłam się do łazienki. Gadanie gadaniem, ale wolę się jednak ogarnąć, żeby nie wyglądać gorzej, niż ustawa przewiduje. Kiedy byłam już prawie gotowa i kończyłam szczotkować włosy, dotarło do mnie, co zamierzam zrobić. Ja, Veronica Toretto, zamierzam się wymknąć z domu w środku nocy. No taka szalona to ja jeszcze nie byłam. Wróciłam do pokoju i wyjęłam z szafy leginsy i lekko za duży T -shirt z motywem SpongeBob'a. Wzięłam do ręki telefon i klucze od domu i zeszłam po cichu na dół. Powoli i ostrożnie otwierałam drzwi, modląc się w duchu, żeby cholerstwo nie zaczęło skrzypieć. Gdy mi się to udało i wyszłam na zewnątrz nie robiąc żadnego hałasu, poczułam się jak mistrz. No cóż, jak kto woli.
 -Mogłoby być trochę jaśniej -mruknęłam.
Wyszłam przed furtkę i zaczęłam się rozglądać za samochodem Harry'ego. Nigdzie go nie było. No co jest, kurde. Zerknęłam na telefon, a godzina wyraźnie wskazywała, że czas, który określił, dobiegł końca.
 -Buu!
Podskoczyłam i pisnęłam jak dziecko, kiedy ktoś zaszedł mnie od tyłu i stuknął dłońmi w plecy.
 -Harry, ty idioto! -wydarłam się na niego i pacnęłam go po głowie.
 -Żałuj, że nie widziałaś swojej miny -zwijał się ze śmiechu.
Zacisnęłam wargi, powstrzymując rozbawienie. W sumie to pomysł był przedni, a i efekt nie najgorszy, jeśli pominiemy fakt, że o mały włos, a umarłabym ze strachu albo ewentualnie go znokautowała.
 -No wiesz ty co... Babcię też tak straszysz?
 -A jak -próbował utrzymać powagę. -Ona zwykle spada z fotela, ale aż tak głośno się nie drze.
 -Drze to się prześcieradło, drogi chłopcze. Kobieta taka jak ja krzyczy swym sopranem w przeraźliwej, ale jakże pięknej pozie i czeka na ratunek. Z tym, że ja mam pecha, bo mój oprawca powinien być tym, który mnie uratuje.
 -Nie wszystko stracone.
Wyciągnął ręce i przyciągnął mnie do siebie. Oparłam się wygodnie o jego ciało i z westchnieniem pozwoliłam mu na mokre pocałunki tuż pod moim uchem. Ustami znaczył sobie ścieżkę poprzez żuchwę i szczękę, aż dotarł do warg. Uśmiechnęłam się i chwile się z nim podroczyłam, zanim oddałam pocałunek. Zaczął ssać moją dolną wargę, a potem ją polizał, szukając wejścia do środka. Pozwoliłam mu na to z pomrukiem zadowolenia. Nasze języki przyjemnie się o siebie ocierały, a potem rozpoczęły najpiękniejszy możliwy taniec rozkoszy. Stanęłam na palcach i pociągnęłam go lekko za włosy, a on zsunął ręce z moich bioder i łapiąc tuż pod pośladkami, uniósł mnie do góry. Podtrzymałam się jego ramion i oplotłam nogami w pasie. Westchnął, gdy przygryzłam jego wargę.
 -Harry -zamruczałam.
Wydał jakiś pomruk, ale nie przerywał pocałunku.
 -Jesteśmy na chodniku -przypomniałam i jemu, i sobie.
Prawdę powiedziawszy nie miałam najmniejszej ochoty, żeby przerywać nasze... czynności, ale mój móżdżek ma to do siebie, że odzywa się w najmniej oczekiwanych momentach.
 Rozłączył nasze usta, ale tak nieznacznie, że nasze czoła i nosy się ze sobą stykały i wystarczyłby dosłownie minimalny ruch do przodu, żeby na nowo połączyć nasze wargi.
 -Miałeś jakąś sprawę -szepnęłam, patrząc w te piękne, zielone oczy.
 -Tak. Chyba tak -przytaknął.
 -Chyba? -uniosłam brwi.
 -No bo tak właściwie to... -urwał.
 -To co?
 -No... nic się nie stało. Nie mogłem spać i pomyślałem o tobie.
 -Tak się o mnie troszczysz, że postanowiłeś wyrwać mnie z łóżka o północy... -udawałam poruszoną formując usta w dzióbek.
 -No widzisz, jakim jestem świetnym chłopakiem -zachichotał.
Pocałowałam go lekko, ale odsunęłam się, nim zdążył się rozkręcić.
 -Skoro już i tak nie mam ochoty na sen, to chodźmy do mnie. Ojczym wieczorem musiał wyjechać i wraca jutro... a właściwie to dziś po południu, a mama wychodzi o 5 rano i nie zagląda do mnie, więc nikt nie dostanie palpitacji serca na twój widok.
 Postawił mnie na ziemi i weszliśmy najpierw na podwórko, a potem do domu.
 -Tylko błagam, zachowuj się cicho. Ta kobieta jest przeczulona na wszelki hałas w nocy, bo kiedyś, w starym domu zalęgły nam się myszy i weszły jej do łóżka. Niezły był ubaw.
 Na szczęście dotarliśmy do mojego pokoju bez żadnych wpadek po drodze.
 -Kultura każe mi zapytać, czy nie chcesz czegoś do picia, ale skrycie liczę na to, że odpowiedź brzmi "nie", bo nie bardzo mam ochotę skradać się do kuchni w tych ciemnościach -oznajmiłam.
Podeszłam do lampki nocnej i ją zapaliłam. Światło jest wątłe, ale stwarza przyjemny nastrój. Nie odwracając się do Harry'ego, złapałam za krawędź leginsów i pociągnęłam je w dół.
 -To zaproszenie?
Kiedy ubranie spadło do kostek, wyszłam z niego i rzuciłam w kąt.
 -W żadnym wypadku -uśmiechnęłam się niewinnie. -Po prostu nienawidzę wchodzić do łóżka w ciuchach -wzruszyłam ramionami i odrzuciłam rąbek kołdry, po czym usiadłam na krawędzi materaca.
 -Więc idziemy do łóżka? -uniósł zabawnie brew.
 -Tak -pokiwałam głową. -DOSŁOWNIE idziemy do łóżka. A to znaczy, że będziemy leżeć obok siebie. To wszystko, słoneczko -wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
 Położyłam się, wygodnie opierając głowę na poduszce i przykryłam się. Harry zdjął buty i dołączył do mnie. Uśmiechnęłam się lekko, czując się nagle wielką szczęściarą; cieszyłam się, że jest taki -wybuchowy, ale dobry -ludzie, którzy go oceniają nie mają pojęcia, o czym mówią.
 -Kim są twoi rodzice? -spytałam go, przekręcając się na bok, aby mieć na niego lepszy widok.
Wyraz jego twarzy nagle się zmienił -przestał się uśmiechać, a jego usta wykrzywiły się w grymasie.
 -Dlaczego o to pytasz?
Jego głos był chłodny, zdystansowany.
 -Ja... -wzruszyłam ramionami. -Po prostu chciałabym się czegoś o tobie dowiedzieć, bo tak naprawdę niewiele mi powiedziałeś. Prawie nic -dodałam.
 -Posłuchaj -powiedział zirytowany. -Moi rodzice to moja sprawa, tak samo jak ja sam. Wiesz o mnie tyle, ile powinnaś i ile chcę, żebyś wiedziała.
 Zmarszczyłam brwi, totalnie zaskoczona jego postawą. Przecież nie zrobiłam nic złego. Zadałam mu tylko pytanie... Poza tym, skoro ja wyznałam mu tyle rzeczy, to... chyba mam prawo dostać to samo od niego?
 -Słucham? -podniosłam się do pozycji siedzącej, a mój głos wskazywał na wyraźne niedowierzanie. -Twoja sprawa? Będę wiedzieć to, co ty zechcesz?
 -A co powiedziałem? -parsknął.
Co to, do jasnej cholery, ma być?! Czy on zwariował? Skoro nie chciał o tym mówić, mógł zwyczajnie mnie o tym poinformować i koniec tematu, a nie zachowywać się w ten sposób!
 -Nie rozumiem... -zaczęłam, ale mi przerwał.
 -A co tu jest do rozumienia? -podniósł głos. -Nie wpieprzaj się w sprawy, które ciebie nie dotyczą, nikt cię tego, do chuja, nie nauczył?!
 -Wynoś się! -warknęłam.
 -Że co?
 -To, co słyszałeś, dupku! -zerwałam się na równe nogi. -Wyjdź stąd! Nie będziesz mnie w ten sposób traktował!
 -Ale ja...
 -Mam w dupie "co ty"! Jesteś chujem, wynoś się -dodałam spokojnym, obojętnym tonem.
 -Veronica...
 -Więcej nie powtórzę -zastrzegłam.
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Założył buty i wyszedł z pokoju. Chwilę później usłyszałam trzask drzwi frontowych.
 -Co za... -mruknęłam i podeszłam do lampki, chwyciłam ją i rzuciłam o podłogę.
Kabel wyrwał się z kontaktu, klosz zwyczajnie odpadł, a żarówka rozbiła się w drobny mak. Zapadła ciemność. Oddychałam głęboko, zaciskając pięści tak mocno, że paznokcie pozbijały mi się w skórę. Zignorowałam ból i już miałam podejść do krzesła, żeby nim też rzucić, ale ktoś wszedł do pokoju i zapalił światło.
 -Co tu się stało? -zapytała przerażona mama.
 -Zrzuciłam przez przypadek lampkę, jak spadłam z łóżka -skłamałam gładko.
 -Kładź się spać, sprzątniesz rano.
Odwróciła się i wyszła, zostawiając mnie samą. Złapałam leżące na podłodze leginsy i zamachnęłam się, rzucając nimi w ścianę. To przynajmniej nie narobiło hałasu.
 Jak on mógł tak mnie potraktować? Co mu nagle odbiło?

Harry's POV

Opuściłem jej dom, cholernie wkurwiony. Nie na nią, na siebie. Nie powinienem tak reagować... ale rzuciła we mnie tym pytaniem tak nagle, że... spanikowałem. Jakby spośród miliona innych tematów nie mogła zapytać na przykład o pogodę albo cokolwiek innego. Ale nie, musiała wejść akurat na ten temat. Temat, który dla mnie jest tabu. Wiem, że to nie jej wina... nie ma przecież pojęcia, co przeszedłem z moimi rodzicami. I nie powinienem się na niej wyżywać... ale, kurwa mać, wkurwiłem się. Wcale się nie dziwię, że mnie wykopała. Sam bym tak zrobił, ale jeszcze w dodatku dałbym sobie w mordę. W sumie dobrze, że tego nie zrobiła, bo ma mocną rękę. Bolałoby.
 -Jesteś idiotą, Styles...
Przemierzałem ulice szybkim krokiem, a złość po trochu ze mnie ulatywała. Będę musiał ją przeprosić. O ile w ogóle będzie chciała ze mną gadać.
 Nagle kilka kroków przed sobą zauważyłem jakiegoś gościa. Było ciemno, więc mogłem dostrzec tylko zarys jego sylwetki. On też mnie zauważył i jestem pewien, że fakt, iż zaczął iść w moją stronę, nie wróży nic dobrego.
 -Wyciągaj portfel i telefon! -krzyknął, a ja omal nie parsknąłem śmiechem.
 -Spieprzaj -warknąłem.
Nie posłuchał. Zamiast tego rzucił się na mnie. Poważny błąd. Odepchnąłem go z łatwością i wymierzyłem cios w szczękę. Jęknął z bólu i odsunął się trochę.
 -Chcesz więcej, czy łaskawie mnie posłuchasz i się odpierdolisz?
Zamiast odpowiedzieć, odwrócił się na pięcie i zaczął uciekać. Ja jebie, co za idioci chodzą po tym świecie. Wywróciłem oczami i znowu ruszyłem przed siebie. Kilkanaście minut później dotarłem do mojego mieszkania. Chciałem od razu położyć się spać, ale nie mogłem. Jakaś niewidzialna siła zmusiła mnie, abym wziął do ręki mały kluczyk i otworzył jedną z szuflad przy biurku.
 -Przestań, nie chcesz tego robić...
A nie przestałem. Wyjąłem białe pudełko i usiadłem na krześle, otwierając je. Sięgnąłem ręką i zacząłem po kolei wyciągać zdjęcia. Z każdą chwilą wspomnienia powracały, stawały się bardziej wyraźne... a ból, który zaczął mi towarzyszyć, był obezwładniający.

***

O em dżi! Pierwszy raz z perspektywy Harry'ego... krótko, ale spokojnie, na pewno nie raz jeszcze będziemy czytać tę historię jego oczami :) Hmm rozdział nie najlepszy, wręcz denny, bym powiedziała. W dodatku jego długość też pozostawia wiele do życzenia... ale mam nadzieję, że zrozumiecie -po takim oderwaniu, trudno ot tak wrócić do porządku dziennego ;3 W każdym razie, miłego czytania i tak dalej :) zasada nadal ta sama (nie będę już pisać, że czekam na 25 komentarzy, bo to bez sensu ciągle to powtarzać) do następnego! ^^

środa, 6 sierpnia 2014

Ważne!

 Następny rozdział pojawi się NAJWCZEŚNIEJ we wtorek. Dlaczego? -ponieważ wyjeżdżam i nie będę miała jak pisać ani publikować, a brak laptopa to poważny brak. Co nie zmienia faktu, że jeżeli do wtorku nie będzie 25 komentarzy pod ostatnim postem, to rozdziału również ^^ Także tego, do "zobaczenia" jak wrócę ;3

wtorek, 5 sierpnia 2014

Chapter 12

 -Przyjdź do mnie wieczorem -poprosiłam Zoey, gdy otwierała drzwi swojego samochodu.
 -Jasne, będę o 8 -rzuciła uśmiech i zniknęła we wnętrzu pojazdu.
Odwróciłam się i zaczęłam rozglądać po parkingu szkolnym w poszukiwaniu Alice. O, jest.
 -Alice! -zawołałam.
Dziewczyna spojrzała na mnie i lekko pomachała do mnie ręką, po czym zaczęła iść w moją stronę. Spotkałyśmy się w połowie drogi.
 -Cześć -uśmiechnęła się i cmoknęła mnie w policzek. -Co się stało?
 -Pamiętasz, jak obiecałam ci, że... no wiesz... znajdę coś na tego dupka?
Skrzywiła się w momencie, gdy wspomniałam Swaina. Nie dziwię się. Sama od trzech lat rzygam jego osobą.
 -Tak -mruknęła z kwaśną miną.
 -Mam już pomysł -oznajmiłam.
Oczy jej się zaświeciły i wykrzyknęła łapiąc mnie za rękę:
 -Mów!
 -Nie tutaj. Przyjdź do mnie wpół do 8, zgoda?
 -Okej -zgodziła się.
 -Tylko, że... eee... -podrapałam się niezręcznie po głowie. -Zoey też będzie.
 Zmarszczyła brwi, wyraźnie zaskoczona i... trochę jakby... zniesmaczona?
 -Nie rób takiej miny -westchnęłam. -Ona i jej siostra muszą nam pomóc. Nie uda się bez nich.
 -No dobra -poddała się.
 -Tylko proszę, bądź... miła.
 -Jeśli ona nie zacznie pierwsza, to będę grzeczna -obiecała.
 -Alleluja! -uniosłam ręce niczym ksiądz w kościele.
Blondynka zachichotała i po krótkiej pogawędce o niczym, poszła do swojego auta. Proponowała podwózkę, ale odmówiłam. Ostatnio się jakoś rozleniwiłam i tylko bym tyłek woziła, phi. Spacer dobrze mi zrobi. Właśnie miałam się ruszyć, gdy drogę zajechało mi jakieś auto. Na Boga, patrzenie przed siebie nie boli! Szyba zaczęła się powoli odsuwać, a mi zrzedła mina, kiedy zobaczyłam kierowcę.
 -Może cię podrzucić, Veronico? -uśmiechnął się paskudnie.
 -A może znowu cię uderzyć, Noel? -rzuciłam mu wyzywające spojrzenie.
 -Kiedyś nie byłaś taka temperamentna.
Skanowałam jego twarz z niezdrową satysfakcją, widząc podbite oko i guza na czole.
 -Byłabym wdzięczna, gdybyś się odpierdolił -rzuciłam znudzonym tonem.
W rzeczywistości miałam ochotę śmiać mu się w twarz i tańczyć jakiś hawajski taniec, tak bardzo wierzyłam w mój plan.
 -Kto śmiał podnieść rękę na taką piękną buzię? -zakpił.
Parsknęłam i uniosłam głowę z wyższością.
 -Pytanie powinno brzmieć: na kogo właścicielka tej pięknej buzi śmiała podnieść rękę -założyłam ręce na piersi.
 -A tak, słyszałem, że trenujesz judo, czy inne tam karate -mruknął niby to od niechcenia.
 -Boks, palancie -warknęłam. -Trenuję boks!
 -Co za różnica -wzruszył ramionami.
Nie no, tego już za wiele. Jak on śmie?! W ogóle, czemu ja, do chuja, z nim rozmawiam?! Mi też już na mózg padło?!
 -Mówię poważnie: spierdalaj.
Odwróciłam się i najbardziej dumnym krokiem, na jaki było mnie stać, odeszłam.
 Aż się wierzyć nie chce, co to za kutas! Nie dość, że kiedyś... zrobił... to, co zrobił, to jeszcze ma tupet rozmawiać ze mną w ten sposób! Niech go cholera weźmie!
  -Bezczelny -warknęłam sama do siebie.
Mój spacer zamienił się najpierw w trucht, a potem w szaleńczy bieg. Musiałam jakoś wyładować emocje, które mnie przez niego dopadły.
 Wściekłość -od dłuższego czasu to uczucie towarzyszyło mi najczęściej; nie smutek ani żal, tylko najszczersza w świecie wściekłość. Tak było łatwiej. Zamiast płakać i rozpaczać zamieniałam to na coś bardziej produktywnego. Ale nie, przecież trzeba przypomnieć mi o najgorszym okresie mojego życia, pakując mi do szkoły tego bydlaka. No bo po co pozwolić mi dalej żyć jak dotychczas, skoro można obudzić we mnie strach i ból, których nie czułam od dłuższego czasu?! Pieprzone zrządzenie losu.
 Kiedy wreszcie dotarłam do domu, byłam zmachana jak stąd do księżyca i z powrotem. Ledwo łapałam oddech. Ale przynajmniej pomogło. Zdrowy rozsądek postanowił do mnie wrócić i mogłam już myśleć jasno.
 -Vero? -usłyszałam wołanie mamy, gdy zdejmowałam buty.
 -Idę -mruknęłam cicho, bardziej do siebie niż do niej.
 -Obiad będzie za pół godziny -oznajmiła, nie odwracając się nawet w moją stronę.
 -Dzięki, nie jestem głodna.
 -Ty i te twoje humory -fuknęła.
Cóż, właśnie rozmawiałam z facetem, który mnie zgwałcił, więc chyba mam prawo do moich humorów?!
 -Nie mam żadnych humorów, tylko nie chce mi się jeść -powiedziałam na głos.
Moja pierwsza myśl raczej nie byłaby na miejscu.
 -Jak chcesz. Pokroisz warzywa?
 -Okej.
Wstałam od stołu i biorąc nóż do ręki pochyliłam się nad deską do krojenia i zaczęłam ciachać warzywa, wyobrażając sobie na ich miejscu głowę Swaina. Całkiem niezła zabawa.
 -Gdybym chciała, żeby były mikroskopijne, to kazałabym ci je zetrzeć, a nie kroić -upomniała mnie kobieta.
 -Jakoś przeżyjesz -wywróciłam oczami i wrzuciłam kawałeczki do garnka z zupą.
 -Co ty masz na twarzy?!
Skrzywiłam się na dźwięk jej głosu.
 -Nie wiem, czy wiesz, ale mam nieprzyjemność stać dokładnie obok ciebie, więc nie musisz krzyczeć.
 -Nawet nie próbuj zmieniać tematu -powiedziała ostrym tonem. -Znowu się z kim biłaś?!
 -Niee -zrobiłam minę, jakby była wariatką. -Jechałam samochodem z kolegą, i ktoś w nas wjechał.
Postanowiłam, że wersja dla niej i dla szkoły powinna być identyczna.
 -Z tym od tatuaży?!
 -Znowu: nie -westchnęłam. -Z kimś innym. Ale weź przestań, byłam w szpitalu i wszystko jest w porządku -zapewniłam.
 -Okej -złapała się dłonią za nos i odetchnęła. -Jadę z Keithem o 5 na jakiś mecz, chcesz iść z nami? -zmieniła temat, a ja poczułam z ulgę, że odpuściła.
 -Nie mogę, zaprosiłam koleżanki.
 -Dobrze, tylko nie wpadnijcie na jakieś kretyńskie pomysły -zastrzegła.

Równo o 7:30  rozległ się dźwięk pukania do drzwi. Odstawiłam kubek z herbatą i zwlekłam się z kanapy, żeby otworzyć.
 -Cześć -przywitałam blondynkę lekkim uśmiechem.
 -Cześć.
Wpuściłam ją do środka i zaprowadziłam do kuchni.
 -Kawy, herbaty, soku, wody, oranżady, coli... -zaczęłam wymieniać, grzebiąc w szafce w poszukiwaniu ciastek albo jakichkolwiek innych przekąsek.
 -Herbaty -zaśmiała się.
 -Słusznie -odparłam. -Bo nie mam nic oprócz tego, kawy i wody.
Postawiłam czajnik na ogniu i usiadłam naprzeciwko niej.
 -Jesteś pewna, że chcesz w tym uczestniczyć?
Pozornie wyglądała na niepewną, ale zdeterminowanie w jej oczach zdradzało, co naprawdę czuła.
 -Tak -powiedziała mocnym głosem. -Wcześniej chciałam o tym zapomnieć, wymazać z pamięci, dlatego tak histerycznie zareagowałam, gdy chciałaś go oskarżyć. Ale teraz... czy ja wiem... Czuję, że powinnyśmy coś z tym zrobić. A skoro potrzebne nam są dowody, to masz mnie do całkowitej dyspozycji.
 Pokiwałam głową w zamyśleniu, zazdroszcząc jej, że doszła do tego tak szybko. Bo jej nie zdążył zgwałcić, idiotko. I nie była z nim w ciąży, w przeciwieństwie do ciebie. Skrzywiłam się przez moje wstrętne myśli. Po cholerę się nad tym zastanawiam?
 -Dobrze robisz -westchnęłam. -Ja nie miałam tyle odwagi. I żałuję. Ale jednocześnie cieszę się, że akurat teraz, w takich okolicznościach mamy szansę go złapać.
 -Nigdy mi nie opowiedziałaś o tym, co zrobił tobie. Czy coś zrobił -dodała z naciskiem na pierwsze słowo.
Zamknęłam oczy i przygryzłam wargę. Oj, zrobił. I to jak wiele. Począwszy od pobicia na ciąży kończąc.
 -To dość... skomplikowane. On... ja... -urwałam.
Jak mam niby to powiedzieć? I dlaczego w ogóle czuję, że mogę? Nie znam jej dobrze... ale z bliżej nieznanych przyczyn jej ufam. Jedyną osobą, która wie, jest Harry. No, nie wie wszystkiego... ale z samym faktem go zaznajomiłam. No i ona. Nie powiedziałam jej, że mnie też zgwałcono, ale zasugerowałam to, mówiąc, że nie jest jego jedyną ofiarą i, że ja też miałam z nim do czynienia. Ugh, to takie pogmatwane!
 -Miałam piętnaście lat -mruknęłam. -I... tak, zgw... skrzywdził mnie -skrzywiłam się, słysząc to określenie.
Skrzywdził bardziej kojarzy się z chłopakiem, który złamał ci serce, czy coś w tym stylu. Lecz Alice zrozumiała doskonale, co miałam na myśli. Wyciągnęła do mnie ręce i chwyciła moje dłonie.
 -On MUSI za to zapłacić -powiedziała.
 -Wiem -zgodziłam się. -I możesz być pewna, że zrobię wszystko, żeby tak było.
Do ósmej czas zleciał nam dość szybko. Ali próbowała wypytać mnie o szczegóły zdarzenia, ale zrozumiała, gdy powiedziałam, że to niewłaściwy moment. Gdy w końcu przyszła Zoey, byłam przygotowana na piekło, które nam wszystkim zgotuje. Na szczęście wzięła ze sobą Vicky, więc możliwe, że będę miała pomoc przy przytrzymywaniu jej, żeby nie udało jej się rzucić na Alice z pięściami. Och, będzie się działo.
 -Co ona tu robi do kurwy nędzy?! -wykrzyknęła, gdy poszłyśmy do salonu, gdzie siedziała Donovan.
 -Nie wrzeszcz, nikt nie jest głuchy -wywróciłam oczami i złapałam ją na wszelki wypadek za rękę.
 -Czy to ma być żart? -prychnęła, wyrywając się. -Albo może rodzaj zemsty za to, że najechałam na Stylesa?
Wzniosłam oczy ku górze, prosząc Boga o cierpliwość do niej. Ta jak coś palnie...
 -Siadaj i nie odzywaj się, dopóki nie skończę mówić -nakazałam władczym tonem, który zawsze na nią działał.
Wskazałam na fotel, a ona z wyraźną niechęcią posadziła tyłek.
 -Ty też lepiej usiądź, Vic -dodałam.
Gdy wszystkie już zajęły miejsca, zaczęłam swoją tyradę, ignorując zabójcze spojrzenia, które Nelsonówna posyłała Alice.
 Z każdą kolejną minutą ich twarze zmieniały się. Opowiedziałam im to wszystko. No, prawie wszystko. Nie jestem w stanie wspomnieć o dziecku ani zagłębiać się w przykre szczegóły. Jednak historia o przebiegu gwałtu przeszła mi przez gardło dość gładko. Chyba za długo dusiłam to w sobie i musiałam się w końcu wygadać. Przebieg gwałtu to brzmi tak... niedorzecznie.
 -Dlatego jutro będzie mi potrzebna pomoc was wszystkich -westchnęłam, siadając na oparciu fotela Zoey, która swoją drogą płakała jak dziecko.
 Zaczęła nawet inaczej patrzeć na Ali, gdy dowiedziała się, że o ta o mały włos nie podzieliła mojego losu.
 -Oczywiście, że ci pomożemy -obiecały chórem.
Kiedy późnym wieczorem byłam już sama, pozwoliłam sobie na okazanie wszystkich kłębiących się we mnie emocji. Płakałam, krzyczałam, rzucałam przedmiotami... Aż w końcu nadszedł moment, na który bardzo długo czekałam; przestałam postrzegać siebie jako ofiarę. Może i wcześniej nią byłam, ale to już koniec. Już... nie widzę siebie jako biednej i zranionej dziewczynki. Widzę kobietę, która pogodziła się z przeszłością, jednocześnie pragnąc sprawiedliwości za dawne krzywdy.
 Postanowiłam też opowiedzieć Harryemu całą historię. Bez żadnych... uogólnień, jakimi poczęstowałam dziewczyny. One usłyszały suche fakty: zaproponował mi podwózkę, zgodziłam się, potem zaczął dotykać, więc uciekłam, a kiedy mnie złapał, to pobił i zgwałcił, na drugi dzień trafiłam do szpitala, a potem się przeprowadziliśmy. 
 Jemu powiem WSZYSTKO. Zdecydowanie zasługuje, żeby wiedzieć.

***

Nareszcie gotowy! Uwierzcie, że dodałabym go o wiele szybciej, ale z jednego, prostego powodu nie mogłam: rozdział został napisany w całości dopiero dzisiaj. Wcześniej nie miałam żadnego pomysłu, a i efekt mojej dzisiejszej pracy też niespecjalnie mnie zadowala ;/
Co do pytań, które zawarliście w komentarzach: nie, to nie jest mój pierwszy blog, aczkolwiek poprzedni usunęłam po chyba 30 rozdziałach, gdyż tamta historia mnie totalnie znudziła i nie potrafiłam już jej kontynuować. 
A nawiązując do hm... pochwał (?) ... mam na myśli to, że podoba wam się częstotliwość publikowania notek, to -robię, co mogę i staram się spieszyć dlatego, że sama czytam kilka fanfiction'ów i wiem, jak uciążliwe może być czekanie na kolejny rozdział...
W każdym razie, kończąc już ten monolog, życzę powodzenia w czytaniu i znowu czekam na 25 komentarzy! :)

sobota, 2 sierpnia 2014

Chapter 11

Powiedziałam mu to.
Naprawdę to zrobiłam.
I z każdą kolejną sekundą żałowałam coraz bardziej.
Co, jeśli mnie teraz zostawi?
Albo wyśmieje?
Albo powie wszystkim...
 -Veronica... -Złapał się za włosy. -Czy... czy wiesz, kto to zrobił?
Zamrugałam powiekami, zaskoczona jego słowami.
Może nie będzie tak źle, jak sądziłam.
 -Co to za różnica? -Wzruszyłam ramionami. -To było dawno temu.
 -To ogromna różnica -odparł.
Zrobił krok w moją stronę i przytulił mnie do siebie. Objęłam go ramionami w pasie i przycisnęłam policzek do jego nagiej klatki piersiowej.
 -Wiem -powiedziałam cicho.
 -Zapłacił za to, co ci zrobił? -Spojrzał na mnie.
Już miałam otworzyć usta, ale ktoś krzyknął jego nazwisko.
 -Spierdalaj -rzucił chamsko, lekceważąc wołanie. -Więc? -Zwrócił się do mnie.
 -Ty chuju!
Jakiś facet złapał Harryego za włosy i odciągnął ode mnie, po czym przywalił mu w twarz. Brunet upadłby, gdyby tamten go nie podtrzymał.
 -Bierzcie laskę!
Nagle pojawił się przy mnie jakiś napakowany typ, a do oprawcy Harryego dołączyli jeszcze dwaj. Mężczyzna złapał mnie za ramiona i szarpnął, ale w porę się otrząsnęłam i kopnęłam go w brzuch, aż się skulił. Idąc za ciosem wbiłam mu jeszcze łokieć w plecy i zgięłam kolano, atakując jego klejnoty.
Sytuacja Harrego również się zmieniła. Jeden osiłek leżał nieprzytomny na ziemi, a on zmagał się z dwoma pozostałymi. Właśnie ruszałam w ich stronę, gdy zauważyłam kolejnych dwóch, biegnących do nas. Zmierzali na bruneta, ale widząc, że też jednego powaliłam, wybrali mnie. Nie było już tak łatwo. Nie mogłam ich zaskoczyć, no i mieli przewagę liczebną.
Krzyknęłam, gdy jeden złapał mnie za włosy i uderzył moją głową o szybę samochodu. Powtórzył czynność kilkakrotnie, aż szkło pękło. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, a odłamki szyby powbijane w twarz piekły mnie strasznie.
Jakby zza ściany słyszałam krzyki:
 -Zapłacisz za to, co zrobiłeś, skurwysynu! Twoja laska będzie żałować, że w ogóle cię poznała!
Jego słowa podziałały na mnie jak wiadro zimnej wody. Szarpnęłam się ile sił i odepchnęłam od siebie napastnika. Przywaliłam mu dwa razy w twarz, ale wtedy wtrącił się drugi, który jednym kopniakiem powalił mnie na ziemię. Poczułam okropny ból w żebrach i się skuliłam. To koniec, mój pieprzony koniec.
 -Puść ją kurwa! -krzyknął... Zayn?
Przekręciłam głowę i zobaczyłam, jak on, Jonnah, Cyrus i Weevel dołączają do bójki. Zayn z łatwością powalił faceta, który kopał mnie, gdy leżałam. Tak, leżałam, bo właśnie się podniosłam i znowu wtrąciłam. Nie wiem kiedy, ale tamtych zrobiło się jeszcze więcej, a facet, którego pokonałam, zdążył się podnieść. Rzuciłam się w jego stronę i użyłam najbardziej babskiego chwytu. Zaczęłam go drapać po twarzy, a potem znowu przywaliłam mu w kroczę. Potem skupiłam się na uderzeniach w głowę, żeby stracił przytomność.
Udało się.
Sytuacja chłopaków znacznie się poprawiła, ale Harry nadal bił się z dwoma innymi. Zmusiłam się, żeby mu pomóc. Wszystko mnie bolało, a te mroczki przed oczyma...
Skoczyłam na plecy typowi, który chciał go podejść od tyłu. Facet stracił równowagę i oboje upadliśmy. Usiadłam na nim i zaczęłam wymierzać ciosy w twarz. Udawało mi się przez kilka chwil, ale w końcu zrzucił mnie z siebie z ogromną siłą. Wyciągał już ręce w moją stronę, ale w tym samym momencie rzucił się na niego Weevel. Usiadłam, chowając twarz między kolanami. Miałam dość, robiło mi się niedobrze od zapachu własnej krwi.
 -Wypierdalać! -wrzasnął Cyrus. -Spróbujcie tego kurwa jeszcze raz, to nie będzie tak miło!
Podniosłam głowę i zauważyłam, że nasi przeciwnicy z trudem wstają i oddalają się, rzucając jeszcze groźby typu to jeszcze nie koniec.
 -Veronica! -Usłyszałam głos Harryego, a po chwili klęczał obok mnie.
 -Au! Nie dotykaj! -wrzasnęłam, gdy położył mi dłoń na poranionym policzku.
Szybko ją zabrał. Złapałam się jego ramienia i powoli wstaliśmy.
 -Nic ci nie jest? -spytał Zayn.
 -Ten chuj rozjebał moją głową szybę, oczywiście, że coś mi jest! -warknęłam, krzywiąc się.
 -Jedziemy do szpitala -powiedział Harry.
 -Weźcie mój samochód, twój się raczej nie nadaje -Jonnah rzucił mu kluczyki.
 -Niezły z ciebie bokser -powiedział Cyrus. -Gdybyś nam nie pomogła, byłoby słabo.
Uśmiechnęłam się krzywo i z trudem doczłapałam do samochodu Jonnaha. Szybko wsiedliśmy i Harry odjechał z piskiem opon. Oparłam głowę o zagłówek i zamknęłam oczy. Czułam te wszystkie zadrapania, rozcięcia i siniaki.
Pewnie najgorzej będzie z twarzą przez to jebane okno.
 -Zaraz będziemy. -Położył mi rękę na kolanie.
Sięgnęłam tam i zakryłam jego dłoń własną. Otworzyłam oczy i zaczęłam się mu przyglądać. Nie wyglądał źle. Przeciwnie. Nie sądziłam, żeby z wyjątkiem lekkiego zasinienia pod okiem, mógł spodziewać się innych pamiątek po tym wydarzeniu.
 -Bardzo boli? -Popatrzył na mnie z takim ogromnym przejęciem.
 -Martwi mnie raczej, jak to wygląda -wymamrotałam.
 -Lekarze na pewno to ogarną -zapewnił.
Westchnęłam i przesunęłam się w jego stronę, aby się o niego oprzeć. Splotłam razem nasze palce i uniosłam jego rękę do ust.
 -Przepraszam -powiedział.
 -Nie ty mnie pobiłeś.
 -Ale przeze mnie oni to zrobili -stwierdził kwaśno.
 -Nie prawda -zaoponowałam. -Gdybym nie zaczęła się rzucać, nie zrobiliby tego.
 -To i tak moja wina.
Dość szybko dojechaliśmy na miejsce. Harry wyszedł jako pierwszy i okrążywszy auto, otworzył mi drzwi i pomógł wysiąść. Obejmując mnie, abym się przypadkiem nie wywaliła, zaprowadził nas do recepcji.
 -Przepraszam -zwrócił na nas uwagę babki za biurkiem.
 - O matko! -wyrwało jej się na mój widok. -Już proszę lekarza!
Podniosła się z krzesła i pobiegła w głąb korytarza, by po chwili wrócić z wysokim facetem koło czterdziestki w szpitalnym wdzianku. Popatrzył najpierw na mnie, a potem na Harrego, z tym, że wzrok lekarza był piorunujący, gdy przeniósł go na chłopaka.
Pomyślał, że to on?
To ci niespodzianka!
 -Proszę za mną -zwrócił się do mnie.
 -Idę z wami -oznajmił Harry.
 -Przykro mi, ale nie wolno panu -odparł doktor.
Gestem ręki wskazał mi kierunek, a ja wyślizgnęłam się z objęć bruneta i podążyłam za lekarzem. Zaprowadził mnie do średniej wielkości, sterylnie wyczyszczonej sali. Kazał mi usiąść na kozetce i zaczął wyjmować swoje zabaweczki.
 -Czy te rany na twarzy zostawią po sobie jakieś trwałe ślady? -spytałam.
Nie widziałam ich jeszcze, ale z pewnością są ohydne.
 -Zaraz się okaże.
Podszedł do mnie i zaczął przemywać mi twarz wacikiem nasączonym czymś, co wywołało okropne pieczenie.
Cholera jasna.
Nie dość się wycierpiałam?
Przez następne kilkanaście minut zaciskałam zęby i z całych sił starałam się nie wiercić ani nie drzeć ryja. To było trudne, serio. Ale najgorsze okazało się wyjmowanie drobinek szkła. Myślałam, że oszaleję.
 -Będę musiał założyć szwy na czole -oznajmił. -Rana jest głęboka.
Skinęłam głową i pozwoliłam na kolejne tortury.
Kiedy wreszcie skończył, byłam niesamowicie zmęczona. Jedyne o czym marzyłam, to sen.
 -Powinna pani wnieść oskarżenie -doktor odezwał się, gdy wyrzucał zużytą i przekrwioną gazę.
 -Przeciw komu? -Zmarszczyłam brwi, ale od razu tego pożałowałam, bo poczułam szczypanie. -Proszę nie udawać -odwrócił się w moją stronę. -Umiem jeszcze rozpoznać efekty pobicia. Jeśli zrobił to raz, zrobi i drugi i trzeci, i dziesiąty. Lepiej przerwać to na początku.
Otworzyłam usta, ale nie wydobyły się z nich żadne słowa. W sumie, to po co miałam mu to tłumaczyć? I tak pewnie uznałby, że kłamię, by chronić swojego agresywnego chłopaka. Też mi coś.
 -Mogę już iść? -zapytałam zamiast tego.
 -Oczywiście, ale proszę pomyśleć nad moimi słowami.
 -Dobranoc -mruknęłam i wyszłam.
Harry kręcił się w kółko po korytarzu do czasu, aż mnie zobaczył. Znalazł się przy mnie w jednej chwili i zaczął skanować moją twarz wzrokiem.
 -Szwy -westchnął.
 -Mogło być gorzej -pocieszyłam go.
Stanęłam na palcach i pocałowałam go w usta. Kiedy się od niego odsunęłam, kątem oka zauważyłam mojego doktorka, który kręcił zrezygnowany głową.
 -Chodźmy już -mruknęłam.
Hazz objął mnie i opuściliśmy szpital. Wieczorne powietrze uderzyło w moje ciało i zadrżałam. Tam było zdecydowanie cieplej. Wróciliśmy do samochodu i odjechaliśmy.
 -Czujesz się lepiej?
 -O wiele -przyznałam. -Wszystko zniknie w ciągu tygodnia, tylko z tą raną na czole nie wiadomo -wskazałam ją palcem. -Mam przyjść za kilka dni do kontroli.
 -Cieszę się, że to nic poważnego -westchnął. -Odwieźć cię do domu?
 -Nie. Nie mogę przecież wrócić w takim stanie. -Pokręciłam głową.
 -Chcesz spać u mnie? -zaproponował.
 -Jeśli to nie problem. -Uśmiechnęłam się lekko.
 -Problemem byłoby, gdybyś nie chciała -zażartował.
Oparłam głowę na jego ramieniu i przymknęłam powieki. Tak, zdecydowanie potrzebowałam snu. Czułam się, jakbym wpadła przez przypadek do blendera. Droga była dość krótka, cóż, może dlatego, że Harry jechał zdecydowanie za szybko, mając gdzieś przepisy drogowe. Okazało się, że mieszka w bloku. Modliłam się, aby na parterze. Nie przepadam za windami. Właściwie to się ich boję. Wyszliśmy z samochodu i przekroczyliśmy próg klatki schodowej. Na szczęście Hazz poprowadził mnie do drzwi mieszczących się po prawej stronie. Miały numer pięćset dwanaście. Przekręcił klucz w zamku i wpuścił mnie do środka. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to duża kapana. Omal się na nią nie rzuciłam. Mimo zmęczenia i bólu, z zaciekawieniem skanowałam wnętrze jego mieszkania. Było zaskakująco przytulne. Salon był połączony z kuchnią i jedno i drugie utrzymywało się w przyjemnym, jasnozielonym kolorze. Dalej był krótki korytarz, prowadzący do dwóch par drzwi.
 -Jesteś głodna? -spytał i posadził mnie na sofie.
 -Właściwie... -zastanowiłam się. -Chętnie bym coś zjadła.
 -Przyniosę ci jakieś ciuchy, żebyś mogła się przebrać i wezmę się za kolację.
Jak powiedział, tak zrobił i chwilę później znalazłam się w jego łazience, a on poszedł do kuchni. Niechętnie stanęłam przed lustrem.
Spodziewałam się widoku, jakby Edward Nożycoręki dał mi z liścia, ale nie było najgorzej.
Miałam zadrapanie na dolnej wardze, rozciętą brew i kilka skaleczeń na prawym policzku. No i oczywiście szwy na czole. Naprawdę sądziłam, że wyglądam gorzej. Obrażenia, które wymieniłam, tyczyły się tylko twarzy, a tymczasem okazało się, że moje żebra są nieźle posiniaczone. Poczułam lekki ból ściągając bluzkę i sobie o nich przypomniałam. Jednak te leki od doktorka coś dały. Przebrałam się szybko w czarny T -shirt i bordowe bokserki od Harrego, po czym obmyłam twarz wodą. Nie miałam siły na prysznic. Skorzystałam z toalety i wróciłam do kuchnio-salonu.
 -Tosty z serem! -zachwyciłam się, siadając przy stole.
 -I kakao -dodał, stawiając przede mną parujący kubek.
Usiadł naprzeciwko mnie i zaczął jeść swoją porcję. Dołączyłam do niego, delektując się cudownym smakiem żółtego sera, od którego jestem zdecydowanie uzależniona.
 -Powinnam zadzwonić do mamy -zauważyłam w pewnym momencie.
Wstałam od stołu i sięgnęłam po torebkę. Wyjęłam telefon i wybrałam numer.
 -Halo?
 -Cześć, mamo -mruknęłam.
  -Gdzie ty się podziewasz? -Nie widziałam jej, ale jestem pewna, że zaczęła marszczyć brwi.
 -Wrócę rano -oznajmiłam od razu, bo nie miałam ochoty na pogawędkę o niczym.
Nie teraz.
 -Jak to? -oburzyła się. -U kogo nocujesz?
 -Nieważne. -Wywróciłam oczami. -Będę jutro -powtórzyłam i przerwałam połączenie.
Po krótkim namyśle wyłączyłam też telefon. Odłożyłam go z powrotem do torby i wróciłam do stołu.
 -Nim oni się zjawili, rozmawialiśmy o... czymś... -zaczął ostrożnie Harry.
Rzeczywiście o czymś rozmawialiśmy.
O moim gwałcie.
 -Tak -zgodziłam się, wpychając sobie do ust kolejnego tosta.
 -Rozumiem, jeśli nie chcesz o tym mówić -zapewnił. -Po prostu nie mieści mi się w głowie, że ktoś... Doprowadza mnie to do szaleństwa -westchnął.
 -Możemy o tym porozmawiać, ale na pewno nie teraz.
 -W porządku -zgodził się.
 -Mogę się już położyć? -spytałam, dopijając kakao.
 -Jasne, pokażę ci pokój.
Złapał mnie za rękę i zaprowadził do swojej sypialni. Nie była specjalnie wielka ani strojna, ale mnie się podobała.
 -Pójdę spać na kanapę -mruknął i odwrócił się do wyjścia.
 -Co? -zapytałam. -Mowy nie ma, śpisz ze mną -oznajmiłam.
Zaśmiał się cicho i kiwnął głową. Podeszłam do łóżka i rzuciłam się na nie, gdy on zdejmował swoje spodenki, które zamienił na szare dresy. Zgasił światło i zajął miejsce obok mnie. Jego ręka objęła mnie w talii i przyciągnęła do jego ciała. Wtuliłam się w jego tors i zamknęłam oczy, czując, że już usypiam. Wydawało mi się, że słyszę dobranoc z jego ust, ale mogło mi się tylko wydawać.

 Otworzyłam oczy, czując gorąco na całym ciele. Trudno mi się oddychało i czułam na sobie jakiś ciężar. Zdezorientowana spojrzałam w dół na swoje ciało i zobaczyłam Harryego, który miał ułożoną głowę na moich piersiach i obejmował mnie całą, praktycznie na mnie leżąc. Z początku nie ogarniałam, co się dzieje, ale mój mózg dość szybko się obudził i wspomnienia z wczorajszego dnia zaczęły przelatywać mi przez głowę. W miarę możliwości przekręciłam głowę, w poszukiwaniu jakiegoś zegarka lub chociaż telefonu, żeby sprawdzić godzinę.
Wczorajsze szaleństwa swoją drogą, ale szkoła wzywa.
Na szafce nocnej stał budzik, który wskazywał szóstą rano. Chwała Bogu za mój wewnętrzny zegar. W końcu mogłam zaspać.
 -Harry. -Poklepałam go po ramieniu.
Nic.
 -Harry, no! -powiedziałam głośniej.
 -Co? -mruknął, nie odrywając głowy od moich piersi, tylko jeszcze bardziej zagłębiając w nie nos.
 -Pora wstać -oznajmiłam.
 -Pojebało cię? -zaczął marudzić. -Idź spać.
 -Musimy iść do szkoły. -Nie dawałam za wygraną. -Złaź ze mnie albo cię zrzucę -zagroziłam.
Podziałało. Niechętnie się podniósł i popatrzył na mnie zaspanym wzrokiem.
 -Wolałem, kiedy byłaś nieprzytomna -westchnął i opadł na drugą część łóżka.
 -Twoją anielską twarz też milutko zobaczyć o poranku, słoneczko -powiedziałam sarkastycznie, na co zaśmiał się w poduszkę.
 -Mówię serio, wstawaj. -Uderzyłam go poduszką. -Musimy jeszcze jechać do mnie, żebym mogła się ubrać i wziąć książki. No, dalej, Styles, wstawaj!
 -No dobra -mruknął i zaczął się podnosić. -Idę wziąć prysznic
 -Okej, ja zrobię jakieś żarcie.
Razem opuściliśmy sypialnie, a potem poszliśmy w swoje strony. Sięgnęłam do lodówki po jajka, masło i ser i wzięłam się za przygotowanie jajecznicy. No co? Dodaję ser wszędzie, gdzie się da. Jakieś piętnaście minut później śniadanie było gotowe, więc postawiłam je na stół, razem z dwoma kubkami wypełnionymi po brzegi świeżą kawą. Chwile później przyszedł Harry.
 -Na pewno chcesz iść w takim stanie do szkoły? -zapytał, siadając naprzeciw mnie.
 -Od czego jest makijaż? Nic nie będzie widać, a czuję się dobrze -zapewniłam.
Jedliśmy w ciszy, a gdy talerze były puste, ubrałam się w moje wczorajsze ciuchy i wyszliśmy. Do mojego domu dotarliśmy błyskawicznie, więc miałam sporo czasu, żeby doprowadzić się do porządku. Zaprowadziłam Harrego do mojego pokoju i zostawiłam tam oznajmiając, że może robić, co chce. Mama i Ketih dawno w pracy, więc nie musiałam się obawiać, że zobaczą stan mojej twarzy. Weszłam pod prysznic i z ukojeniem pozwalałam spływać po moim ciele chłodnym kroplom wody. Było mi tak dobrze. Gdy moja kąpiel dobiegła końca, uświadomiłam sobie, że nie wzięłam ze sobą żadnych ciuchów. Nawet bielizny. Grr, niech mnie szlag. Owinęłam się szczelnie ręcznikiem i wróciłam do pokoju.
 -Czy to propozycja? -Zaczął się głupkowato uśmiechać.
 -Propozycja "następnym razem przypomnij mi, żebym zabrała ubranie" -odparłam.
Podeszłam do szafy i wzięłam interesujące mnie rzeczy.
 -Przestań się śmiać, Styles -burknęłam speszona.
Wróciłam do łazienki i szybko się ubrałam, następnie zajęłam się włosami i twarzą. Z tym ostatnim było najwięcej kłopotów. Policzek wyglądał w porządku, ale zadrapania na wardze i brwi były trudne do zamaskowania. W rezultacie sprawiłam, że nie rzucały się aż tak w oczy. No i jeszcze czoło. Eh, tego raczej nie zamaluję korektorem. Zaczesałam grzywkę tak, żeby zakryła szwy i niezbyt przekonana wróciłam do Harrego, który bardzo znudzony, przeglądał pierdoły, które zostawiłam wczorajszego dnia na biurku.
 -Może być? -zwróciłam jego uwagę.
Podszedł do mnie i przekrzywił głowę.
 -Coś tam widać, ale na pewno jest lepiej -stwierdził.
Westchnęłam, średnio usatysfakcjonowana z rezultatu mojej pracy. No ale lepsze to niż nic.
 -Pora do szkoły, za dwadzieścia minut zaczynają się lekcje. -Pociągnęłam go za rękę i opuściliśmy mój dom.
Oczywiście dzięki panu Stylesowi i jego stwierdzeniu, że jajecznica to dla niego za mało, spóźniliśmy się. Jaśnie książę musiał się przecież zatrzymać przy kawiarni i wrócić z trzema pączkami. Sądziłam, że jeden był dla mnie, ale ten chytrus pożarł wszystkie. Mogłam tylko patrzeć. Kiedy wreszcie dotarliśmy do naszej szkoły, było siedem minut po dzwonku. Niestety nie mieliśmy razem pierwszej lekcji, więc rozstaliśmy się przy wejściu. Szybko przemierzałam korytarz, aby dotrzeć na zajęcia. Znalazłam odpowiednią salę i otworzyłam drzwi z westchnieniem.
 -Och, widzę, że jednak zdecydowałaś się pojawić, panno...
Pani Jones przerwała w połowie zdania i otworzyła buzię na mój widok.
Cholera, a więc jednak się przeliczyłam, co do mojego magicznego make up'u. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię pod tymi wszystkimi spojrzeniami i szeptami. Kiedy napotkałam wzrok Zoey, widziałam na jej twarzy szok i zmartwienie.
 -Co się pani stało, panno Toretto? -Nauczycielka odzyskała głos.
No właśnie, co mi się stało? A raczej, co mi się stało w wersji dla innych?
 -Nic takiego -mruknęłam, wzruszając ramionami. -Miałam wczoraj małą stłuczkę -skłamałam gładko.
Nie wdając się w kolejne, zbędne dyskusje, zajęłam miejsce obok Zo. Wiem, że się nie pogodziłyśmy, ale nie wytrzymałabym kolejnego dnia w pustej ławce.
 -Co ci się stało? -zapytała szeptem.
 -Potem -mruknęłam.
Całą lekcję siedziałam jak na szpilkach. Czas dłużył mi się niemiłosiernie, a moja cierpliwość z każdą chwilą stawała się coraz uboższa.
Miałam już pomysł, jak dowiedzieć się czegoś o Khanie.
Ale żeby mój plan doszedł do skutku, musiałam zmusić do współpracy dwie osoby, które najchętniej pozabijałyby się nawzajem. Mowa tu o Zoey i Alice, oczywiście. Przydałaby się również pomoc Vicky, ale z nią raczej problemu nie będzie. Tylko, że jak ja mam pogodzić byłą i obecną dziewczynę Stevena Rose'a? Jeśli mi się uda, będę zasługiwała na pieprzoną, pokojową nagrodę Nobla.
Wyszłam z sali chwilę po dzwonku, ale Nelsonówna i tak deptała mi po piętach. Nie ma co dalej ciągnąć tego cyrku. Zwolniłam i pozwoliłam obsypać się pytaniami.
 -Nie, wcale nie miałam wypadku samochodowego -westchnęłam, gdy wreszcie dopuściła mnie do głosu.
 -Ten cały Styles maczał w tym palce? -Zrobiła groźną minę.
 -Nawet nie próbuj mnie prowokować -zastrzegłam. -Gadaliśmy przy jego aucie i nagle pojawili się jacyś faceci...
 -Jacy faceci?! -niemal krzyknęła.
 -Przerwij mi jeszcze raz a przy następnej okazji ogolę ci głowę. -Wywróciłam oczami, a blondynka zamilkła robiąc przy tym gest przekręcania wyimaginowanego klucza przy ustach, po czym się zamachnęła, jakby go wyrzucała.
 -Zaczęli się bić no i postanowiłam się wtrącić.
 -Zwariowałaś?!
 -No proszę cię, było ich za dużo, żeby Harry sam sobie z nimi poradził!
 -I superwoman Veronica ruszyła z odsieczą? -zakpiła.
 -Odpuść -mruknęłam. -Pomijając te wszystkie siniaki i w ogóle, to było naprawdę fajnie -stwierdziłam.
 -Chyba za mocno dostałaś w głowę -odparła sceptycznie.
 -Mówię poważnie. -Zaśmiałam się. -Wiesz, że lubię się bić.
 -Kiedyś te twoje skłonności do wpadania w kłopoty będą miały fatalne skutki, przekonasz się.
Uśmiechnęłam się lekko i ciągnąc ją za rękę przez korytarz zaczęłam się głowić nad sposobem nakłonienia jej do współpracy z Donovan.

czwartek, 31 lipca 2014

Chapter 10

 -Idziesz gdzieś dzisiaj?
Podniosłam głowę znad książki do geografii i zauważyłam mamę, która weszła do mojego pokoju.
 -Puka się -mruknęłam.
Kobieta wywróciła oczami i skrzyżowała ręce na piersi. Chyba już wiem, po kim to mam.
 -Tak, idę -odpowiedziałam na jej pytanie.
 -Dokąd?
 -Na dwór? -Przekrzywiłam głowę.
 -A może by tak konkretniej? -zażądała.
 -Jezu, mamo. Weź przestań -jęknęłam. -Mam już osiemnaście lat, nie muszę ci się już chyba spowiadać ze wszystkiego, co robię. -Zauważyłam.
 -Póki mieszkasz w moim...
 -Tak, wiem -przerwałam jej. -Póki mieszkasz w moim domu, masz przestrzegać moich zasad -zaczęłam udawać jej głos. -Bla, bla, bla. -Wywróciłam oczami.
 -Cieszę, się, że się rozumiemy. Więc gdzie i z kim idziesz oraz o której wrócisz?
 -Idę do nie powiem ci, z tego też ci nie powiem i wrócę o nie wiem której -wyszczerzyłam zęby. -Coś jeszcze?
 -Boże, kiedy ty się zrobiłaś taka wredna? -Westchnęła.
 -Zawsze taka byłam. -Posłałam jej całusa.
 -Słyszałam od naszej sąsiadki, że widujesz się z jakimś chłopakiem. -Zmieniła temat.
Jejku zaczyna się...
 -I?
 -Podobno nie wygląda na porządnego -odparła.
 -Z jakiego powodu? -Zamknęłam książkę z hukiem.
Droga mamo, mam ochotę cię udusić.
Pozdrawiam, twoje dziecko.
 -Wspominała coś o jakiś tatuażach.
 -Tak, Harry ma bardzo dużo tatuaży -zgodziłam się. -Pokrywają prawie całe jego ciało -dodałam. -Ale dlaczego to ma określać jego charakter? -zapytałam niezbyt przyjemnie.
 -Martwię się o ciebie, Veronica.
Kolejny, niezawodny rodzicielski chwyt. Tym razem zawiedzie.
 -Nie masz o co -zapewniłam zirytowana. -Jestem już pełnoletnia i mam co nieco w głowie, więc sobie poradzę. A nawet jeśli masz teraz rację, to wolę uczyć się na błędach, niż od wszystkiego uciekać.
Skrzyżowałam ramiona na piersi, dając jej tym samym do zrozumienia, że nie zmieni mojego zdania.
 -No dobrze, jak chcesz. -Wreszcie się poddała. -Masz plany na tę sobotę?
 -Chyba nie. -Wzruszyłam ramionami. -Dlaczego?
 -Przyjeżdżają ciocia i wujek Lewrenceowie z dziećmi -oznajmiła nagle zachwycona.
Rany. Boskie. Czy to naprawdę się dzieję? Durnowata rodzinka brata mamy. No nie wierzę. Oni są serio pomyleni. Zwłaszcza ta ich czwórka dzieci. No bo kto normalny ma aż tyle dzieciaków? Po co im one? Nie wiem, w tamtych czasach gumki były nielegalne, czy co?
 -I co ja mam wspólnego z tymi świrami?
 -Nie mów tak o nich, ile razy mam cię prosić? -zganiła mnie.
 -A ile razy ja mam powtarzać, że ich nie lubię? -rzuciłam. -Wujek jest w porządku, ale ta jego żona to jakaś pierdolnięta.
 -Wyrażaj się! -krzyknęła.
 -A nie? -spytałam z przekonaniem. -Tak samo jak ta ich banda bachorów. Biedny wujek Tom -westchnęłam.
 -Na litość boską, przestań obrażać ludzi. -Pokręciła głową. -Zostaną na kilka dni, a ty będziesz miła i w sobotę zjesz z nami wszystkimi kolację -nakazała.
Brakuje jeszcze żeby zaczęła grozić mi palcem. Co za kobieta.
 -Jeśli nie zdecyduję się wcześniej zabić -mruknęłam.
 -Jesteś niemożliwa.
Znowu wywróciła na mnie oczami i sobie poszła.
Sądzicie, że przesadzam? Zdecydowanie nie. Ciocia Mini jest  czterdziestoletnią gospodynią, która za każdym razem, gdy mnie widzi, zaczyna mi opowiadać, jak to będzie wspaniale, gdy znajdę sobie męża, będę miała dużo dzieci i jak ona, będę kurą domową. Natomiast jej dzieci: Amber, Lola, Chad i Flynn są tak wnerwiający, że na sam ich widok szlag mnie trafia. Są ode mnie młodsi, chłopcy to szesnastoletni bliźniacy, Am ma piętnaście, a Lola dziesięć lat. Jeszcze gdyby nie byli tacy wścibscy...
No nieważne.
Nie ma co się teraz denerwować, skoro do soboty jeszcze sporo czasu. Teraz powinnam zacząć się ogarniać, bo Harry ma tu być za jakieś czterdzieści minut. Ciekawe jak sobie poradzi w walce. Mam szczerą nadzieję, że wygra. Widziałam, co potrafi i jest po prostu niesamowity. Opanował do perfekcji ruchy, z którymi ja nie daję rady.
Odeszłam od biurka i poszłam pod prysznic. Kilkanaście minut później męczyłam się już z suszeniem włosów i wyborem ubrań. Jak zwykle nie wystroiłam się jakoś szalenie, ale zamiast zwykłych dżinsów wybrałam niesamowicie obcisłe leginsy.
Łuhuhu ależ ja jestem crazy.
No na pewno.
Na górę założyłam koszulę bez rękawów i po szybkim makijażu byłam już gotowa. Wyrobiłam się wręcz idealnie, zostało mi jeszcze pięć minut, które wykorzystałam na załatwienie potrzeb fizjologicznych. Kiedy wyszłam przed dom, Harry właśnie podjechał. Przebiegłam przez ulicę i wsiadłam do wozu.
 -Witam pana barana -przywitałam się.
Walnęłam się otwartą dłonią w czoło i zaczęłam śmiać z własnej głupoty. Dlaczego ja to w ogóle powiedziałam? Nawet nie pomyślałam.
 -Witam panią, cóż, nie przychodzi mi żadne obraźliwe określenie, które by się zrymowało -odparł z uśmiechem i odpalił.
 -Nie miałam tego na myśli -zapewniłam, nie tracąc humoru. -To wyszło z moich ust, nim przeszło przez maszynkę od myślenia.
 -Przywykłem, że nie jesteś do końca normalna, więc nie ma problemu.
 -Z kim będziesz się bił? -spytałam, opierając się wygodniej na fotelu.
 -Z takim jednym chujem -mruknął. -Jak między tobą, a Zoey? -Zerknął na mnie.
No właśnie, jak między mną, a Zoey? Dobre pytanie. Dzisiaj nadal się do siebie nie odzywałyśmy, co było dla mnie trochę męczące. Tęsknię za nią i w ogóle, ale to ona nawaliła, więc czemu ja mam pierwsza do niej przychodzić?
 -Nijak, nadal ze sobą nie gadamy. -Wzruszyłam ramionami.
 -Powiesz mi wreszcie, o co wam poszło? Bo to, że ma cię za naiwną, nie jest wyjaśnieniem.
 -O ciebie -powiedziałam niechętnie.
W tym samym momencie Harry zaparkował przy magazynie. Przed wejściem były tłumy.
 -Jak to, o mnie? -Odwrócił się w moją stronę.
 -No... normalnie -odparłam wymijająco.
Usłyszałam, jak wzdycha, a potem złapał mnie za brodę i przekręcił tak, że na niego patrzyłam. Uniósł brwi, czekając, aż wszystko wyśpiewam.
 -Zaczęła mi mówić jaki to ty jesteś okropny, i że będziesz mnie zdradzał albo rzucisz po kilku dniach.
 -Wierzysz w to? -spytał nagle poważny.
 -Tu właśnie powstał problem, Harry. -Odpięłam pas i obróciłam się do niego całym ciałem. -Gdybym jej uwierzyła, nie byłoby żadnej kłótni.
Uśmiechnął się szeroko i złapał mnie za biodra, ciągnąc w swoją stronę. W efekcie siedziałam na nim okrakiem.
 -A co, jeśli powiedziała ci to wszystko, bo wcześniej rzeczywiście postępowałem tak z dziewczynami?
Zmarszczyłam brwi i przekrzywiłam głowę.
No, okej.
Bawił się laskami.
I co ja o tym myślę?
 -Dopóki mnie tak nie potraktujesz, to będzie w porządku -powiedziałam lekko i wzruszyłam ramionami.
 -Jesteś pewna? -Objął mnie mocniej.
 -Da. -Pochyliłam się i złączyłam nasze usta.
Hazz od razu oddał pocałunek i ścisnął mnie jeszcze mocniej, o ile to w ogóle możliwe. Przygryzłam jego wargę, a on po chwili wsunął język do moich ust.
Takie sytuacje nadal były dla mnie trochę... nowe, ale zdecydowanie nie umywały się do innych doświadczeń.
Całowanie Harrego było jedną z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek przeżyłam.
Po bliżej nieokreślonym czasie odsunęłam od niego twarz i przeczesałam jego włosy.
 -Chyba musimy iść -przypomniałam.
 -Chyba tak -zgodził się.
Sięgnął ręką za moimi plecami i otworzył drzwi. Wysiadłam niezgrabnie, prawie się przewracając, gdy schodziłam z jego kolan. Harry wyszedł zaraz po mnie i uprzednio zamknąwszy auto, wziął mnie za rękę i pociągnął do wejścia.
 -Zrobić przejście! -krzyknął ten z tatuażami.
 -Harry Styles idzie! -dopowiedział ten z większą ilością tatuaży.
Jak na rozkaz ludzie zaczęli się odsuwać i robić nam miejsce. Normalnie poczułam się jak VIP. Jejku, jacy oni szczęśliwi się zrobili na jego widok. Co chwilę krzyczeli coś typu na pewno wygrasz, stary albo, co preferowały panie: kocham cię. Jakby był jakąś gwiazdą, czy coś. Wyobrażacie sobie, jak dziwacznie i skrępowanie się poczułam, gdy usłyszałam masz zajebistą laskę?
Wreszcie weszliśmy do środka i mogłam odetchnąć z ulgą.
 -Zawsze tak jest? -spytałam.
 -Tylko kiedy mam się bić -odparł i przyciągnął mnie do siebie, obejmując w talii. Przedzieraliśmy się przez tłum, aż dotarliśmy pod ring, który okrążyliśmy i zatrzymaliśmy się pod ścianą. Spory kawałek oddzielony był kilkoma słupkami, a na bramce pisało VIP. A więc jednak jestem VIPem.
Czuję się dowartościowana.
Weszliśmy na oddzieloną przestrzeń, gdzie na dwóch kanapach ustawionych pod ścianą, siedzieli jacyś faceci, chłopaki, nie wiem, jakie określenie jest najlepsze. W każdym razie byli to inni, niż ostatnio. Na szczęście był wśród nich Zayn, więc nie będę czuła się speszona.
 -Siema -zaczęli się ze sobą witać.
 -Niezła dupa. -Jeden na mnie spojrzał.
I sytuacja znowu się powtarza. Czy oni wszyscy muszą o mnie mówić, jak o jakiejś pieprzonej rzeczy?
 -Nazwij mnie tak jeszcze raz, a ci przypierdolę -zastrzegłam.
Delikatnie mówiąc, opadły im szczęki. Jedynie Zayn, Harry i bodajże Jonnah, którego poznałam ostatnim razem, zaczęli się śmiać.
 -Jak zwykle wszystkich chcesz bić -skomentował Mulat, przez co sama się uśmiechnęłam.
 -Idę się przygotować -oznajmił Harry. -Zostaniesz tu?
Kiwnęłam głową, a on pocałował mnie we włosy i gdzieś poszedł.
 -To jest jego dziewczyna, czy dziwka? -Usłyszałam głos.
Odwróciłam się, nieźle podkurwiona.
 -Ty zaraz będziesz pizdą. -Zrobiłam krok, z zamiarem uderzenia go, ale Zayn złapał mnie w porę za ramiona i zatrzymał.
 -Mac, weź, kurwa, przestań -warknął mój przyjaciel. -Jeśli dalej będziesz pieprzył o takich rzeczach to wpierdoli ci albo ona, albo Harry -ostrzegł go.
 -Taka mała może mi coś zrobić? -zapytał niby to lekceważąco, ale dało się zauważyć, że trochę spokorniał.
 -Też trenuje boks, palancie. I to z Hazzem -oznajmił.
Posłałam temu całemu Macowi groźne spojrzenie i uwolniłam się z uścisku Zayna.
 -Veronica! -Zawołał jakiś głos.
Obróciłam głowę i ujrzałam Weevela. Uśmiechnęłam się do niego i mu pomachałam. Meksykanin powtórzył moje czynności i zniknął w tłumie.
  -Z kim będzie walczył Harry?
Postanowiłam zignorować dupka, który mnie obraził i wszystkich innych, którzy mają ze mną problem.
Chuj im w dupy.
 -Z Phillem -odpowiedział mi Jonnah.
 -Nienawidzą się, więc będzie niezła jatka -uzupełnił ktoś inny.
 -Proszę o uwagę! -Ten sam sędzia, którego widziałam ostatnio wszedł na ring i zaczął uspokajać widzów. -Dziś walczyć będzie obecny mistrz, Harry Styles! -ogłosił, a tłum oszalał.
Dosłownie. Myślałam, że ogłuchnę.
Wtem Harry wszedł na ring. Był bez koszulki, w samych spodenkach i oczywiście rękawicach bokserskich.
Wyglądał... kurewsko seksownie. Ugh, skąd u mnie takie myśli?
 -Jego przeciwnikiem jest Phill Lewis!
Ponownie rozległ się krzyk, pisk i te sprawy. Kiedy już wrzawa opadła, sędzia odwalił swoją robotę i dał im znać, że mogą zacząć. Harry od razu rzucił się na przeciwnika i prawdopodobnie złamał mu nos lewym prostym. Wnioskuję to po ilości krwi. Auć, musiało boleć. Ten drugi jednak nie był gorszy i szybko się pozbierał, by potem przyłożyć mu w brzuch.
Opisywanie tej walki byłoby strasznie długie i monotonne.
Raz po raz zadawali ciosy, robili uniki... Gdy wreszcie nadszedł punkt kulminacyjny, to Harry był na przegranej pozycji, bo przewrócił się, kiedy dostał w plecy. Przestraszyłam się, że coś mu się stało, ale podniósł się błyskawicznie i zakończył walkę uderzeniem w szczękę i... cóż, krótko mówiąc, wyrzucił przeciwnika poza ring.
 -O kurwa -wyrwało mi się.
To wyglądało tak... surrealistycznie. Nie wierzyłam własnym oczom.
 -Zwycięzcą jest Harry Styles! -Usłyszałam krzyk sędziego.
Hazz zszedł powoli z ringu, cały czas się uśmiechając. Tłum był zachwycony. Gdy był już na ziemi, Phill nadal leżał i prawdopodobnie stękał z bólu. Wtedy Harry zrobił coś, co bardzo mi się nie spodobało.
Zaczął go kopać.
Okej, walka walką, wygrana wygraną, ale to przesada. Co innego kogoś pokonać, a okładać leżącego. Wkurzona wyszłam z tej ich zagrody dla wybrańców i zaczęłam się przepychać między ludźmi. Kiedy spotkałam wzrok Harrego, patrzyłam na niego rozczarowana. Nie sądziłam, że jest taki. Zignorowałam go kompletnie i pochyliłam się nad chłopakiem, który półprzytomny leżał na brudnej podłodze.
 -Żyjesz? -zapytałam na tyle głośno, by mógł mnie usłyszeć.
Kiwnął głową w odpowiedzi i skrzywił się.
 -Ruszcie dupy, idioci! -wydarłam się, zwracając na siebie jeszcze większą uwagę, niż przed chwilą. -Nie wiem jak wy, ale ja, będąc ledwo co przytomną, chciałabym móc złapać oddech!
Wreszcie załapali i zaczęli się rozchodzić.
Jak można być tak nieczułym na cudzy ból?
 -Co ty robisz?
Harry złapał mnie za ramię i próbował podnieść z klęczków, ale jednym ruchem odrzuciłam jego rękę.
 -Pomagam mu -warknęłam.
Nie wiedziałam jeszcze jak, ale musiałam mu pomóc. Nikt inny by tego nie zrobił.
 -Phill! O Boże, Phill! -zaczęła krzyczeć jakaś dziewczyna.
Po chwili kucała obok mnie. Była przerażona, a łzy kapały z jej oczu.
 -Trzeba go zabrać do szpitala -powiedziałam jej.
Zemdlał. Był tak blady, a ta krew na jego twarzy i siniaki...
 -M-mój brat tu jest -wyjąkała. -Pójdę po niego, ale... z-zostań z nim.
Skinęłam głową, a wysoka brunetka wstała i zaczęła biec w stronę wyjścia. Odwróciłam się i popatrzyłam na Harryego. Cały czas stał obok mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Mógłby chociaż poczuć się winny.
 -Zadowolony? -parsknęłam.
 -O co ci chodzi? Przecież z prawie każdej walki wychodzi się w takim stanie -mruknął obojetnie.
Kiedy miałam coś powiedzieć, dziewczyna wróciła, a razem z nią dwóch facetów. Podnieśli Philla i zabrali z magazynu.
 -Dziękuję. -Pociągnęła nosem i się do mnie przytuliła. -Gdybyś nie wygoniła tych wszystkich ludzi, nigdy bym się do niego nie dostała.
 -W porządku. -Oddałam uścisk. -Lepiej już idź, musicie jak najszybciej jechać.
Pokiwała głową i dziękując mi ostatni raz, wyszła. Natomiast ja, próbując choć trochę się uspokoić, wzięłam kilka głębszych oddechów.
To było wstrętne i okrutne.
Rozumiem bicie się z kimś na ringu, kiedy jedna i druga strona świadomie się na to zgadza. Ale to? Jak można okładać człowieka, który nie jest w stanie się obronić? Nie ogarniam tego. Sama wiem jak to jest, gdy ktoś silniejszy od ciebie bije cię albo zmusza do czegoś...
Nie zwracając uwagi na Stylesa i na jego wołania, wybiegłam z magazynu. Słyszałam za sobą jego kroki, ale dogonił mnie dopiero przy samochodzie.
 -Zaczekaj! -Złapał mnie za nadgarstek. -Dlaczego tak się zachowujesz?
 -Jeszcze pytasz? -krzyknęłam. -On już przegrał, Harry! Pokonałeś go, leżał na podłodze i nie był w stanie się podnieść, a ty jeszcze go dobiłeś!
 -Ja... -przerwał. -Może trochę mnie poniosło -dodał po chwili. -Ale dlaczego jesteś na mnie taka wściekła? -Nie rozumiał. -Przecież mogłaś mi to po prostu powiedzieć.
Zakryłam twarz dłońmi, ukrywając pierwszą falę łez.
Znowu miałam to przed oczami. Widziałam siebie, kiedy Khan proponował mi podwózkę, siebie, gdy wybiegłam z jego samochodu, siebie, gdy... to robił. Potem ciemność, która była dużo lepsza od późniejszej świadomości i wspomnień.
 -Veronica -powiedział Harry zmartwionym głosem. -Co się stało?
Złapał mnie za ręce i odciągnął je od twarzy.
 -Dlaczego płaczesz?
Nie odpowiedziałam mu.
 -Wiesz, czemu zaczęłam trenować boks? -zadałam mu natomiast pytanie.
 -Co to ma do rzeczy? -Zmarszczył brwi.
 -Wiele. -Zaczęłam wycierać twarz. -Zaczęłam trenować, żeby uniknąć takich sytuacji. Sytuacji, gdy ktoś silniejszy robi ci krzywdę.
 -Ktoś cię skrzywdził?
 -Tak, Harry. -Zacisnęłam zęby. -Zdenerwowałam się tak bardzo, ponieważ to, co zrobiłeś temu chłopakowi przypomniało mi o tym, co sama kiedyś przeżyłam -mówiłam bezbarwnym głosem.
 -Powiedz mi, co takiego -poprosił.
 -Kilka lat temu ktoś mnie zgwałcił i pobił -wyznałam to wreszcie.
Widziałam, jak kolory odpływają z jego twarzy, a źrenice się powiększają.
Widziałam emocje, które po kolei przez niego przepływały: najpierw szok, niedowierzanie, potem już tylko wściekłość.

niedziela, 27 lipca 2014

Chapter 9

Brak samochodu coraz bardziej dawał mi się we znaki. Do szkoły -pieszo, ze szkoły -pieszo, do pracy -pieszo i tak dalej, i tak dalej. Powoli naprawdę miałam tego dość, tak samo jak tego, że jeżeli chciałam dostać się gdzieś szybciej, niż w kilkadziesiąt minut to albo musiałam jechać autobusem, albo prosić się kogoś o podwózkę.
To naprawdę irytujące!
Szłam właśnie do szkoły, a właściwie to się wlokłam, bo nie miałam na nic siły. Wczorajszy dzień tak mnie wyczerpał, że ledwo zeszłam z łóżka. Na szczęście byłam już blisko, więc tortury zaraz miały się skończyć. Nareszcie weszłam na parking i zaczęłam się rozglądać za jakąś znajomą twarzą. Nic. Zamiast tego zaczęłam czuć się osaczona. Powód? Prawie wszyscy się na mnie gapili. Przyczyna ich zachowania?
Nieznana.
Szłam więc zdezorientowana w kierunku drzwi frontowych, aż w końcu natknęłam się na Zoey.
 -Cześć -przywitałam się.
 -Hej. -Pocałowała mnie w policzek.
Weszłyśmy razem do szkoły i sytuacja powtórzyła się. Znowu się na mnie gapili.
 -Wiesz może, o co im wszystkim chodzi? -zapytałam wreszcie.
 -Serio pytasz? -Zmarszczyła brwi i otworzyła swoją szafkę.
Popatrzyłam na nią, nie rozumiejąc.
 -Wszyscy już wiedzą o tobie i Stylesie -oświeciła mnie.
 -I to jest powód? -wątpiłam.
 -A co ty myślisz. -Zaśmiała się. -Ty jesteś nowa, a on to największy bad boy w tym mieście. Zdajesz sobie sprawę, ile dziewczyn miało i nadal ma na niego chrapkę?
 -Ile? -zadałam niechętnie pytanie i sama zaczęłam przeszukiwać swoją szafkę, w celu dostania się do zeszytu od historii.
 -Wiele -odparła z przekonaniem. -Naprawdę bardzo wiele. Wszystkie za nim szaleją, bo jest taki niegrzeczny i w ogóle. A tobie udało się go usidlić, chociaż mówią, że nie na długo.
 -Skąd mogą to wiedzieć? -prychnęłam zdenerwowana.
 -Nie wiem -mruknęła. -To nie moje słowa, acz wydaje mi się, że trochę prawdy w tym jest -wyznała.
Że co?
 -A sądzisz tak, ponieważ...? -Posłałam jej wyzywające spojrzenie.
 -Wyluzuj, Vero -westchnęła. -Nie jestem przeciw wam, ale on nie wydaje mi się partią na wiernego chłopaka.
 -Czyli uważasz, że będzie mnie zdradzał? -żachnęłam się.
Byłam coraz bardziej wściekła.
 -Mówię tylko na głos to, co sama dobrze wiesz -broniła się, unosząc ręce w poddańczym geście.
 -Przeciwnie. -Trzasnęłam drzwiczkami od szafki. -Moim zdaniem Harry nie jest taki, jakim wszyscy go piszą -wysyczałam niczym żmija i odeszłam.
Pieprzona Zoey! Dlaczego ona się tak zachowuje? Odkąd się poznałyśmy zawsze była po mojej stronie, a teraz co? Gada głupoty i robi wszystko, żeby mnie wnerwić. Niech ją szlag.
Dotarłam pod salę i usiadłam samotnie na ławce. Kątem oka zauważyłam grupkę osób, która perfidnie się na mnie gapiła. Pokazałam im środkowy palec.
 -Księżna nie w humorze?
Odwróciłam się i zobaczyłam Zayna, który właśnie się dosiadł.
 -Owszem -mruknęłam. -Więc nie radzę ci mnie prowokować, bo możesz oberwać -ostrzegłam.
 -Co się stało? -spoważniał.
 -Wszyscy są tacy beznadziejni -zaczęłam narzekać. -Ludzie gadają o mnie o Harrym, a moja przyjaciółka zamiast mnie wspierać, zaczęła po nim jeździć. -Wywróciłam oczami.
 -Może jest zazdrosna -podsunął.
 -Zwariowałeś? -popatrzyłam na niego. -Czemu miałaby być zazdrosna o Harrego? -wątpiłam.
 -Niekoniecznie o niego -odpowiedział z namysłem. -Może chodzi jej o to, że tobie się układa, a tymczasem jej były cieszy się szczęściem z laską, której ona od zawsze nienawidzi.
 -Może coś w tym jest. -Wzruszyłam ramionami.
 -Skoro nasza babska pogaduszka już skończona. -Zaczął się śmiać, a ja chcąc nie chcąc dołączyłam do niego. -To pozwolisz, że się oddalę i pójdę na wuef?
 -Jeśli musisz. -Zachichotałam ponownie, a Zayn odszedł.
Zadzwonił dzwonek, a Khan zjawił się kilka sekund później i zaczął nas wpuszczać do sali. Nie spieszyło mi się, więc weszłam prawie na końcu. Kiwnęłam głową Louisowi, który uśmiechał się do mnie z tyłów sali. Popatrzyłam na Zoey, która samotnie siedziała w naszej wspólnej ławce. Nie miałam ochoty się dosiąść. Zignorowałam ją i usiadłam przed Tomlinsonem. Jedną z ostatnich osób, jakie weszły do klasy, był Harry, razem ze swoimi kumplami, których miałam okazję poznać na walkach. Jak się okazało, nie wszyscy byli starsi. Styles zmarszczył brwi, patrząc najpierw na mnie a potem na moją przyjaciółkę. Odwróciłam wzrok.
 -Zamierzają panowie usiąść? -ponaglił ich nauczyciel.
Wszyscy poszli do swoich ławek, ale Harry zamiast usiąść z niejakim Niallem, jak miał w zwyczaju, dosiadł się do mnie.
 -Pokłóciłyście się? -szepnął.
Kiwnęłam głową nadal zła, a on złapał mnie pod ławką za rękę.
Jak tandetna jestem mówiąc, że humor od razu mi się poprawił?
 -O co poszło? -zapytał, nie zwracając uwagi na Khana, który właśnie zaczął omawiać temat.
Zerknęłam na Zo, która też na nas patrzyła. Ostentacyjnie odwróciłam głowę. Niech wie, że przesadziła. Naprawdę zrobiło mi się przykro, gdy dowiedziałam się, co na ten temat myśli.
 -O to, że uważa mnie za naiwną panienkę -mruknęłam.
 -Widziałem w swoim życiu bardziej naiwne -stwierdził.
 -Panno Toretto, proszę podejść do tablicy i rozwiązać zadanie szóste ze strony dwudziestej -zażądał ten pieprzony... nauczyciel.
 -A co jeśli nie umiem? -odpowiedziałam chamsko.
 -Proszę przyjść i się przekonać.
Wywróciłam oczami i niechętnie spełniłam polecenie. Stanęłam przy tej cholernej tablicy i zaczęłam czytać równie cholerne zadanie, a kiedy zerknęłam na cholerną twarz cholernego Khana zaczęło mi się cholernie chcieć rzygać.
Oto, jakie uczucia wzbudza we mnie najbardziej lubiany belfer.
 -Nadal nie umiem -poinformowałam.
 -Jak to? -Zmarszczył brwi. -Z tego, co dowiedziałem się od profesora Hankinsa byłaś jedną z najmądrzejszych uczennic, mimo, że wspominał, iż twoje zachowanie nigdy nie należało do wzorowych -poinformował. -Z czym jestem w stanie się zgodzić.
Niech cię piekło pochłonie ty czarci pomiocie.
 -Tak, cóż, chyba ominęłam kolejkę po kulturę, na rzecz bycia wredną -parsknęłam z sarkazmem.
 -Obawiam się, że jestem zmuszony zostawić cię po lekcjach. -Skrzyżował ręce na piersi.
 -Świetny pomysł. -Pokiwałam głową. -Na pewno będę przez to milsza. -Uśmiechnęłam się najbardziej wrednie i perfidnie jak umiałam.
 -Siadaj -powiedział tylko.
Wywróciłam oczami i wróciłam do ławki. Co za kutas. Jeśli po lekcjach znaczy sam na sam z nim, to chyba wolę oderżnąć sobie głowę piłą mechaniczną. I chyba to zrobię, jeżeli rzeczywiście tak będzie. Nie zamierzam siedzieć po szkole w pustej sali z tym zwyrodnialcem. Po moim trupie.
Na moje szczęście dzwonek ogłosił koniec tej beznadziejnej lekcji naprawdę szybko, więc z ulgą mogłam opuścić klasę. Szłam przez korytarz wpadając na co drugą osobę i nawet nie fatygowałam się, żeby przeprosić, za co byłam obdarza nieprzyjemnymi spojrzeniami.
Ni stąd ni zowąd pojawił się Harry, który zatrzymał mnie, łapiąc moją rękę.
 -Jesteś taka wściekła przez Zoey? -spytał i oparł mnie o ścianę.
Zamknęłam na chwilę oczy, aby choć trochę się uspokoić.
 -Poniekąd -odparłam w końcu.
 -To znaczy? -Pocałował mnie lekko w usta.
Tak, patrzcie się, pieprzeni idioci bez własnych żyć.
 -Nie wiem jak to wytłumaczyć -przyznałam.
 -Chodzi o tego nauczyciela?
 -Nie -powiedziałam szybko. -To znaczy tak. To znaczy...
Zaczęłam gubić się we własnych słowach i westchnęłam bezradnie.
 -To zbyt skomplikowane, jak na ten moment. -Przygryzłam wargę. -Wytłumaczę ci to... kiedyś.
 -W porządku -odpuścił i znowu mnie pocałował, tym razem mocniej, bardziej intymnie. -Nie czuj się przeze mnie osaczona, bo to ostatnie, czego chcę. -Odgarnął mi włosy z twarzy.
 -Wcale nie sprawiasz, że tak się czuję -zapewniłam szczerze.
Uczucia, które on we mnie wzbudza nie mają nic wspólnego z osaczaniem. Przeciwnie, kiedy jest blisko czuję się tak niesamowicie szczęśliwa i kurewsko bezpieczna, jakby to on był lekiem na całe zło wokół mnie.
 -Jutro jest walka -zmienił temat, za co byłam mu bardzo wdzięczna.
Może mu powiem, ale nie teraz ani w najbliższym czasie. Gdyby wiedział, to w najlepszym wypadku zabiłby nauczyciela historii, a w najgorszym kazałby mi się więcej na oczy nie pokazywać.
 -Chcesz iść? -spytał.
 -Oczywiście -ucieszyłam się.
 -Ja będę się bił -oznajmił po chwili.
 -W takim razie postawię na ciebie. -Uśmiechnęłam się.
 -Nie jesteś zła o to całe gówno z prochami i walkami?
 -Nie-e. -Chwyciłam go za dłonie. -Przyznaję, to trochę... niecodzienne, ale nie mam z tym problemu. Gdybyś tego nie robił, nie byłbyś wówczas tą samą osobą, którą jesteś teraz.
Puściłam jego ręce i odsunęłam się od ściany.
 -Muszę iść -oznajmiłam. -Zajęcia i te sprawy.
Posłałam mu ostatni uśmiech i odeszłam w swoją stronę.
Cały dzień był do dupy. Nie miałam już żadnych zajęć z Harrym, więc siedziałam sama, bo naprawdę nie miałam ochoty na towarzystwo Zoey, a co się z tym wiąże, również Vicky, bo były wyjątkowo nierozłączne. Jednak denne lekcje były o wiele lepsze od tego, co teraz mnie czeka.
Karna godzina.
Modliłam się, żeby pilnował mnie jakikolwiek nauczyciel, byle nie Noel Khan, a nawet jeśli, to niech będą też inni uczniowie, oczekujący na karę. Otworzyłam drzwi odpowiedniej klasy i go zobaczyłam. Ale... nie był sam.
Nawet nie zauważył, jak weszłam, tak był zajęty.
A czym?
Dobieraniem się do jakiejś dziewczyny.
Odchrząknęłam, zwracając na siebie uwagę. Uczennica momentalnie go odepchnęła i podbiegła do mnie. Płakała.
 -Jak widzę, nie zrezygnowałeś ze swoich praktyk -rzuciłam wściekle, łapiąc ją za rękę.
Była roztrzęsiona.
 -To ty. -Zaśmiał się bezczelnie. -Chcesz dołączyć?
 -Wolałabym, żeby przeszło po mnie stado byków -syknęłam.
 -To nie byłoby przyjemne -kontynuował wkurwiająco wesołym tonem.
 Miałam ochotę mu przyłożyć. Jak on mógł? Próbował skrzywdzić kolejną osobę.
 -Ciekawe, czy nadal będziesz taki radosny, kiedy opowiemy dyrekcji o tym, co tu zaszło -prychnęłam.
 -Dyrektor to mój dobry przyjaciel i nie sądzę, żeby wam uwierzył -oznajmił z satysfakcją. -Wiesz, ile dziewczynek takich jak wy próbowało mnie oskarżyć? Wiele, ale żadnej się nie udało tego udowodnić.
 -Jestem świadkiem -przypomniałam.
 -One też miały swoich świadków. -Znowu zaczął się śmiać w ten okropny sposób. -Proszę, idźcie do dyrektora, przekonamy się, kto ma racje.
Zagotowałam się w środku.
A więc tak.
Robił, co chciał, bo miał znajomości.
 -Nie mów nikomu -poprosiła szeptem ta dziewczyna.
I wtedy dopiero zdałam sobie sprawę, kim jest. Alice Donovan. To dla niej Steven rzucił Zo.
 -Wyjdź na zewnątrz -poleciłam i popchnęłam ją lekko w kierunku drzwi.
 -Zdecydowałaś się zabawić? -zakpił.
 -Właściwie, to tak -powiedziałam.
W kilka kroków znalazłam się przy nim i z całej siły walnęłam go w twarz. Zachwiał się, ale nie upadł, więc poprawiłam lewym prostym. Był tak zaskoczony, że nie stawiał żadnego oporu. Kiedy już leżał na ziemi, zaczęłam go kopać. Wyrzuciłam z siebie cały ból i całą wściekłość, które kotłowały się we mnie od tylu lat.
 -Zajebiste uczucie, co nie? -spytałam podle, nawiązując do tego, jak on mnie wtedy pobił.
Kopnęłam go ostatni raz i wyszłam, rzucając na odchodne:
 -Takich jak ty powinno się oddawać do kastracji.
Na korytarzu ujrzałam płaczącą Alice, która skulona siedziała na ławce. Mogła skończyć jak ja. Miała szczęście, że tam weszłam.
 -Uspokoiłaś się trochę? -Położyłam jej rękę na plecach.
 -D-dlaczego on... -zaczęła się jąkać, a jej ciałem wstrząsnęły spazmy szlochu.
 -Już jest okej -zapewniłam. -Już po wszystkim.
Pozwoliłam się jej do mnie przytulić i przeczesywałam powoli jej włosy. Było już długo po ostatniej lekcji, więc szkoła była prawie pusta. Znając życie tylko kilka woźnych kręci się gdzieś na ostatnich piętrach.
 -Zabiorę cię do domu -powiedziałam.
Blondynka podniosła głowę i popatrzyła na mnie.
 -Dziękuję -szepnęła.
Uśmiechnęłam się słabo.
 -Masz samochód?
Kiwnęła głową i powoli wstała. Objęłam ją i poprowadziłam przed szkołę. Usadziłam ją na siedzeniu pasażera niebieskiego garbusa, a sama klapnęłam za kierownicą.
 -Jest ktoś u ciebie w domu?
 -Teraz nie -odparła ochrypłym od płaczu głosem. -Rodzice wracają wieczorem.
 -Okej -westchnęłam, zapalając wóz.
Wyjechałam z parkingu, a Alice podała mi adres. Potem milczałyśmy. Prawie całą drogę. Ale ja musiałam coś powiedzieć. Czułam, że powinnam.
 -Zrobił ci jakąś krzywdę? -Zerknęłam na nią.
 -Nie zdążył.
 -W takim razie masz szczęście -stwierdziłam ponuro.
 -Szczęście?! -krzyknęła piskliwie. -Czy ty masz pojęcie, co on chciał zrobić?!
 -Aż za dobre -westchnęłam.
 -O co ci chodzi? -Zmarszczyła brwi.
 -O nic -mruknęłam.
Dojechałyśmy do jej domu. Pomogłam jej wysiąść i usadziłam na kanapie w salonie.
 -Zrobię ci herbaty -oznajmiłam i zostawiłam ją samą.
Miałam cholerny mętlik w głowie. Nie wiedziałam, co myśleć. Jedno było pewne: on musiał za to zapłacić. Ale jak mam to zrobić? Jeśli pójdę do dyra, to na pewno mi nie uwierzy, a o pomocy Alice mogę zapomnieć. Widać, że się boi i zapewne wstydzi. Zupełnie jak ja kiedyś. Ale ten kutas pożałuje, już ja tego dopilnuję. W tej sprawie było coś, co nie dawało mi spokoju. Najpierw ja, potem Alexandra, a teraz Alice. Po drodze było pewnie też mnóstwo innych, o których nigdy się nie dowiem. Ale tu była pewna chronologia, trochę naciągana, ale jednak. Co, jeśli to on jest winny śmierci Vonderwall? Może znowu chciał się zabawić, ale tym razem przesadził i to wszystko wyszło spoza jego kontroli? To jest możliwe...
Zamrugałam kilkakrotnie, gdy piszczenie czajnika zawróciło mnie ze ścieżki myśli. Zaparzyłam dwie herbaty i wróciłam do Alice.
 -Opowiesz mi, co tam się stało? -spytałam, stawiając kubki na stole.
 -Po co? -Pociągnęła nosem. -I tak nie zamierzam go oskarżyć. Ty też tego nie zrobisz.
 -Posłuchaj, Alice -zaczęłam ostrożnie. -Nie jesteś jego pierwszą ofiarą.
 -Jak to? -Zdziwiła się.
 -Ale zdecydowanie najmniej ucierpiałaś -zapewniłam. -Nie masz pojęcia, do czego on jest zdolny.
 -A ty masz? -Patrzyła na mnie bezradnie, nic nie rozumiejąc.
 -Tak, mam -przyznałam. -Byłam kiedyś na twoim miejscu -dodałam niechętnie.
Jeśli ma mi zaufać, muszę jej powiedzieć prawdę. Oczywiście z pominięciem niektórych szczegółów.
 -Ale... jak to w ogóle możliwe? -znowu zaczęła się trząść. -Kiedy?
 -Kilka lat temu. -Wzruszyłam ramionami. -Uczył w mojej starej szkole -mruknęłam wymijająco. -Dlatego tak bardzo zależy mi na tym, żeby zapłacił za to, co zrobił i nie mógł skrzywdzić kolejnych dziewczyn.
 -Jak chcesz to zrobić? -Poddała się.
 -Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę -obiecałam.
Alice uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością i zaczęła pić przygotowaną przeze mnie herbatę. Zrobiłam to samo i obie zamilkłyśmy. Muszę wymyślić jakiś plan, żeby udowodnić mu winę. Tylko, że jak? Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
 -Dostałam karę na biologii -odezwała się wreszcie. -Pani Ming się na mnie wkurzyła, bo ciągle gadałam. Po lekcjach poszłam do wyznaczonej sali, no i... on tam był. -Przygryzła wargę. -Kazał mi wejść i zająć miejsce. Na początku było spoko, ale potem... -przerwała.
Zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać. Było mi jej tak strasznie szkoda.
 -Podszedł do mnie i usiadł na ławce -kontynuowała. -Zaczął mówić, że jestem ładna i inne bzdety tego typu. Myślałam, że to tylko takie gadanie, a on, no wiesz, jest jeszcze młody i lubi flirtować. Głupia byłam, co nie? -westchnęła. -Wtedy zaczął mnie dotykać. Mówiłam mu, żeby przestał, ale nie chciał słuchać. Strasznie się bałam, a on powiedział, że jak zacznę krzyczeć, to... to mnie pobije. Całował mnie po szyi, ramionach... To było obrzydliwe. -Wzdrygnęła się, jakby na nowo poczuła jego łapy na swoim ciele. -Zaczęłam płakać, a wtedy weszłaś ty. Resztę już znasz -zakończyła.
To totalnie w jego stylu, a Alexandrą mogło być podobnie...
 -Zostaniesz ze mną do powrotu rodziców?
 -Co? -Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc pytania.
Tak to jest, jak się odpływa w towarzystwie.
 -Czy mogłabyś zostać ze mną, aż do powrotu moich rodziców? -powtórzyła z nadzieją.
 -Pewnie -zgodziłam się.
Plan.
Plan.
Kurwa plan!
Co mogłabym wymyślić, żeby go złapać?