Powiedziałam mu to.
Naprawdę to zrobiłam.
I z każdą kolejną sekundą żałowałam coraz bardziej.
Co, jeśli mnie teraz zostawi?
Albo wyśmieje?
Albo powie wszystkim...
-Veronica... -Złapał się za włosy. -Czy... czy wiesz, kto to zrobił?
Zamrugałam powiekami, zaskoczona jego słowami.
Może nie będzie tak źle, jak sądziłam.
-Co to za różnica? -Wzruszyłam ramionami. -To było dawno temu.
-To ogromna różnica -odparł.
Zrobił krok w moją stronę i przytulił mnie do siebie. Objęłam go ramionami w pasie i przycisnęłam policzek do jego nagiej klatki piersiowej.
-Wiem -powiedziałam cicho.
-Zapłacił za to, co ci zrobił? -Spojrzał na mnie.
Już miałam otworzyć usta, ale ktoś krzyknął jego nazwisko.
-Spierdalaj -rzucił chamsko, lekceważąc wołanie. -Więc? -Zwrócił się do mnie.
-Ty chuju!
Jakiś facet złapał Harryego za włosy i odciągnął ode mnie, po czym przywalił mu w twarz. Brunet upadłby, gdyby tamten go nie podtrzymał.
-Bierzcie laskę!
Nagle pojawił się przy mnie jakiś napakowany typ, a do oprawcy Harryego dołączyli jeszcze dwaj. Mężczyzna złapał mnie za ramiona i szarpnął, ale w porę się otrząsnęłam i kopnęłam go w brzuch, aż się skulił. Idąc za ciosem wbiłam mu jeszcze łokieć w plecy i zgięłam kolano, atakując jego klejnoty.
Sytuacja Harrego również się zmieniła. Jeden osiłek leżał nieprzytomny na ziemi, a on zmagał się z dwoma pozostałymi. Właśnie ruszałam w ich stronę, gdy zauważyłam kolejnych dwóch, biegnących do nas. Zmierzali na bruneta, ale widząc, że też jednego powaliłam, wybrali mnie. Nie było już tak łatwo. Nie mogłam ich zaskoczyć, no i mieli przewagę liczebną.
Krzyknęłam, gdy jeden złapał mnie za włosy i uderzył moją głową o szybę samochodu. Powtórzył czynność kilkakrotnie, aż szkło pękło. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, a odłamki szyby powbijane w twarz piekły mnie strasznie.
Jakby zza ściany słyszałam krzyki:
-Zapłacisz za to, co zrobiłeś, skurwysynu! Twoja laska będzie żałować, że w ogóle cię poznała!
Jego słowa podziałały na mnie jak wiadro zimnej wody. Szarpnęłam się ile sił i odepchnęłam od siebie napastnika. Przywaliłam mu dwa razy w twarz, ale wtedy wtrącił się drugi, który jednym kopniakiem powalił mnie na ziemię. Poczułam okropny ból w żebrach i się skuliłam. To koniec, mój pieprzony koniec.
-Puść ją kurwa! -krzyknął... Zayn?
Przekręciłam głowę i zobaczyłam, jak on, Jonnah, Cyrus i Weevel dołączają do bójki. Zayn z łatwością powalił faceta, który kopał mnie, gdy leżałam. Tak,
leżałam, bo właśnie się podniosłam i znowu wtrąciłam. Nie wiem kiedy, ale tamtych zrobiło się jeszcze więcej, a facet, którego pokonałam, zdążył się podnieść. Rzuciłam się w jego stronę i użyłam najbardziej babskiego chwytu. Zaczęłam go drapać po twarzy, a potem znowu przywaliłam mu w kroczę. Potem skupiłam się na uderzeniach w głowę, żeby stracił przytomność.
Udało się.
Sytuacja chłopaków znacznie się poprawiła, ale Harry nadal bił się z dwoma innymi. Zmusiłam się, żeby mu pomóc. Wszystko mnie bolało, a te mroczki przed oczyma...
Skoczyłam na plecy typowi, który chciał go podejść od tyłu. Facet stracił równowagę i oboje upadliśmy. Usiadłam na nim i zaczęłam wymierzać ciosy w twarz. Udawało mi się przez kilka chwil, ale w końcu zrzucił mnie z siebie z ogromną siłą. Wyciągał już ręce w moją stronę, ale w tym samym momencie rzucił się na niego Weevel. Usiadłam, chowając twarz między kolanami. Miałam dość, robiło mi się niedobrze od zapachu własnej krwi.
-Wypierdalać! -wrzasnął Cyrus. -Spróbujcie tego kurwa jeszcze raz, to nie będzie tak miło!
Podniosłam głowę i zauważyłam, że nasi przeciwnicy z trudem wstają i oddalają się, rzucając jeszcze groźby typu
to jeszcze nie koniec.
-Veronica! -Usłyszałam głos Harryego, a po chwili klęczał obok mnie.
-Au! Nie dotykaj! -wrzasnęłam, gdy położył mi dłoń na poranionym policzku.
Szybko ją zabrał. Złapałam się jego ramienia i powoli wstaliśmy.
-Nic ci nie jest? -spytał Zayn.
-Ten chuj rozjebał moją głową szybę, oczywiście, że coś mi jest! -warknęłam, krzywiąc się.
-Jedziemy do szpitala -powiedział Harry.
-Weźcie mój samochód, twój się raczej nie nadaje -Jonnah rzucił mu kluczyki.
-Niezły z ciebie bokser -powiedział Cyrus. -Gdybyś nam nie pomogła, byłoby słabo.
Uśmiechnęłam się krzywo i z trudem doczłapałam do samochodu Jonnaha. Szybko wsiedliśmy i Harry odjechał z piskiem opon. Oparłam głowę o zagłówek i zamknęłam oczy. Czułam te wszystkie zadrapania, rozcięcia i siniaki.
Pewnie najgorzej będzie z twarzą przez to jebane okno.
-Zaraz będziemy. -Położył mi rękę na kolanie.
Sięgnęłam tam i zakryłam jego dłoń własną. Otworzyłam oczy i zaczęłam się mu przyglądać. Nie wyglądał źle. Przeciwnie. Nie sądziłam, żeby z wyjątkiem lekkiego zasinienia pod okiem, mógł spodziewać się innych pamiątek po tym wydarzeniu.
-Bardzo boli? -Popatrzył na mnie z takim ogromnym przejęciem.
-Martwi mnie raczej, jak to wygląda -wymamrotałam.
-Lekarze na pewno to ogarną -zapewnił.
Westchnęłam i przesunęłam się w jego stronę, aby się o niego oprzeć. Splotłam razem nasze palce i uniosłam jego rękę do ust.
-Przepraszam -powiedział.
-Nie ty mnie pobiłeś.
-Ale przeze mnie oni to zrobili -stwierdził kwaśno.
-Nie prawda -zaoponowałam. -Gdybym nie zaczęła się rzucać, nie zrobiliby tego.
-To i tak moja wina.
Dość szybko dojechaliśmy na miejsce. Harry wyszedł jako pierwszy i okrążywszy auto, otworzył mi drzwi i pomógł wysiąść. Obejmując mnie, abym się przypadkiem nie wywaliła, zaprowadził nas do recepcji.
-Przepraszam -zwrócił na nas uwagę babki za biurkiem.
- O matko! -wyrwało jej się na mój widok. -Już proszę lekarza!
Podniosła się z krzesła i pobiegła w głąb korytarza, by po chwili wrócić z wysokim facetem koło czterdziestki w szpitalnym wdzianku. Popatrzył najpierw na mnie, a potem na Harrego, z tym, że wzrok lekarza był piorunujący, gdy przeniósł go na chłopaka.
Pomyślał, że to on?
To ci niespodzianka!
-Proszę za mną -zwrócił się do mnie.
-Idę z wami -oznajmił Harry.
-Przykro mi, ale nie wolno panu -odparł doktor.
Gestem ręki wskazał mi kierunek, a ja wyślizgnęłam się z objęć bruneta i podążyłam za lekarzem. Zaprowadził mnie do średniej wielkości, sterylnie wyczyszczonej sali. Kazał mi usiąść na kozetce i zaczął wyjmować swoje zabaweczki.
-Czy te rany na twarzy zostawią po sobie jakieś trwałe ślady? -spytałam.
Nie widziałam ich jeszcze, ale z pewnością są ohydne.
-Zaraz się okaże.
Podszedł do mnie i zaczął przemywać mi twarz wacikiem nasączonym czymś, co wywołało okropne pieczenie.
Cholera jasna.
Nie dość się wycierpiałam?
Przez następne kilkanaście minut zaciskałam zęby i z całych sił starałam się nie wiercić ani nie drzeć ryja. To było trudne, serio. Ale najgorsze okazało się wyjmowanie drobinek szkła. Myślałam, że oszaleję.
-Będę musiał założyć szwy na czole -oznajmił. -Rana jest głęboka.
Skinęłam głową i pozwoliłam na kolejne tortury.
Kiedy wreszcie skończył, byłam niesamowicie zmęczona. Jedyne o czym marzyłam, to sen.
-Powinna pani wnieść oskarżenie -doktor odezwał się, gdy wyrzucał zużytą i przekrwioną gazę.
-Przeciw komu? -Zmarszczyłam brwi, ale od razu tego pożałowałam, bo poczułam szczypanie. -Proszę nie udawać -odwrócił się w moją stronę. -Umiem jeszcze rozpoznać efekty pobicia. Jeśli zrobił to raz, zrobi i drugi i trzeci, i dziesiąty. Lepiej przerwać to na początku.
Otworzyłam usta, ale nie wydobyły się z nich żadne słowa. W sumie, to po co miałam mu to tłumaczyć? I tak pewnie uznałby, że kłamię, by
chronić swojego agresywnego chłopaka. Też mi coś.
-Mogę już iść? -zapytałam zamiast tego.
-Oczywiście, ale proszę pomyśleć nad moimi słowami.
-Dobranoc -mruknęłam i wyszłam.
Harry kręcił się w kółko po korytarzu do czasu, aż mnie zobaczył. Znalazł się przy mnie w jednej chwili i zaczął skanować moją twarz wzrokiem.
-Szwy -westchnął.
-Mogło być gorzej -pocieszyłam go.
Stanęłam na palcach i pocałowałam go w usta. Kiedy się od niego odsunęłam, kątem oka zauważyłam mojego doktorka, który kręcił zrezygnowany głową.
-Chodźmy już -mruknęłam.
Hazz objął mnie i opuściliśmy szpital. Wieczorne powietrze uderzyło w moje ciało i zadrżałam. Tam było zdecydowanie cieplej. Wróciliśmy do samochodu i odjechaliśmy.
-Czujesz się lepiej?
-O wiele -przyznałam. -Wszystko zniknie w ciągu tygodnia, tylko z tą raną na czole nie wiadomo -wskazałam ją palcem. -Mam przyjść za kilka dni do kontroli.
-Cieszę się, że to nic poważnego -westchnął. -Odwieźć cię do domu?
-Nie. Nie mogę przecież wrócić w takim stanie. -Pokręciłam głową.
-Chcesz spać u mnie? -zaproponował.
-Jeśli to nie problem. -Uśmiechnęłam się lekko.
-Problemem byłoby, gdybyś nie chciała -zażartował.
Oparłam głowę na jego ramieniu i przymknęłam powieki. Tak, zdecydowanie potrzebowałam snu. Czułam się, jakbym wpadła przez przypadek do blendera. Droga była dość krótka, cóż, może dlatego, że Harry jechał zdecydowanie za szybko, mając gdzieś przepisy drogowe. Okazało się, że mieszka w bloku. Modliłam się, aby na parterze. Nie przepadam za windami. Właściwie to się ich boję. Wyszliśmy z samochodu i przekroczyliśmy próg klatki schodowej. Na szczęście Hazz poprowadził mnie do drzwi mieszczących się po prawej stronie. Miały numer pięćset dwanaście. Przekręcił klucz w zamku i wpuścił mnie do środka. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to duża kapana. Omal się na nią nie rzuciłam. Mimo zmęczenia i bólu, z zaciekawieniem skanowałam wnętrze jego mieszkania. Było zaskakująco przytulne. Salon był połączony z kuchnią i jedno i drugie utrzymywało się w przyjemnym, jasnozielonym kolorze. Dalej był krótki korytarz, prowadzący do dwóch par drzwi.
-Jesteś głodna? -spytał i posadził mnie na sofie.
-Właściwie... -zastanowiłam się. -Chętnie bym coś zjadła.
-Przyniosę ci jakieś ciuchy, żebyś mogła się przebrać i wezmę się za kolację.
Jak powiedział, tak zrobił i chwilę później znalazłam się w jego łazience, a on poszedł do kuchni. Niechętnie stanęłam przed lustrem.
Spodziewałam się widoku, jakby Edward Nożycoręki dał mi z liścia, ale nie było najgorzej.
Miałam zadrapanie na dolnej wardze, rozciętą brew i kilka skaleczeń na prawym policzku. No i oczywiście szwy na czole. Naprawdę sądziłam, że wyglądam gorzej. Obrażenia, które wymieniłam, tyczyły się tylko twarzy, a tymczasem okazało się, że moje żebra są nieźle posiniaczone. Poczułam lekki ból ściągając bluzkę i sobie o nich przypomniałam. Jednak te leki od doktorka coś dały. Przebrałam się szybko w czarny T -shirt i bordowe bokserki od Harrego, po czym obmyłam twarz wodą. Nie miałam siły na prysznic. Skorzystałam z toalety i wróciłam do kuchnio-salonu.
-Tosty z serem! -zachwyciłam się, siadając przy stole.
-I kakao -dodał, stawiając przede mną parujący kubek.
Usiadł naprzeciwko mnie i zaczął jeść swoją porcję. Dołączyłam do niego, delektując się cudownym smakiem żółtego sera, od którego jestem zdecydowanie uzależniona.
-Powinnam zadzwonić do mamy -zauważyłam w pewnym momencie.
Wstałam od stołu i sięgnęłam po torebkę. Wyjęłam telefon i wybrałam numer.
-Halo?
-Cześć, mamo -mruknęłam.
-Gdzie ty się podziewasz? -Nie widziałam jej, ale jestem pewna, że zaczęła marszczyć brwi.
-Wrócę rano -oznajmiłam od razu, bo nie miałam ochoty na pogawędkę o niczym.
Nie teraz.
-Jak to?
-oburzyła się.
-U kogo nocujesz?
-Nieważne. -Wywróciłam oczami. -Będę jutro -powtórzyłam i przerwałam połączenie.
Po krótkim namyśle wyłączyłam też telefon. Odłożyłam go z powrotem do torby i wróciłam do stołu.
-Nim oni się zjawili, rozmawialiśmy o... czymś... -zaczął ostrożnie Harry.
Rzeczywiście o czymś rozmawialiśmy.
O moim gwałcie.
-Tak -zgodziłam się, wpychając sobie do ust kolejnego tosta.
-Rozumiem, jeśli nie chcesz o tym mówić -zapewnił. -Po prostu nie mieści mi się w głowie, że ktoś... Doprowadza mnie to do szaleństwa -westchnął.
-Możemy o tym porozmawiać, ale na pewno nie teraz.
-W porządku -zgodził się.
-Mogę się już położyć? -spytałam, dopijając kakao.
-Jasne, pokażę ci pokój.
Złapał mnie za rękę i zaprowadził do swojej sypialni. Nie była specjalnie wielka ani strojna, ale mnie się podobała.
-Pójdę spać na kanapę -mruknął i odwrócił się do wyjścia.
-Co? -zapytałam. -Mowy nie ma, śpisz ze mną -oznajmiłam.
Zaśmiał się cicho i kiwnął głową. Podeszłam do łóżka i rzuciłam się na nie, gdy on zdejmował swoje spodenki, które zamienił na szare dresy. Zgasił światło i zajął miejsce obok mnie. Jego ręka objęła mnie w talii i przyciągnęła do jego ciała. Wtuliłam się w jego tors i zamknęłam oczy, czując, że już usypiam. Wydawało mi się, że słyszę
dobranoc z jego ust, ale mogło mi się tylko wydawać.
Otworzyłam oczy, czując gorąco na całym ciele. Trudno mi się oddychało i czułam na sobie jakiś ciężar. Zdezorientowana spojrzałam w dół na swoje ciało i zobaczyłam Harryego, który miał ułożoną głowę na moich piersiach i obejmował mnie całą, praktycznie na mnie leżąc. Z początku nie ogarniałam, co się dzieje, ale mój mózg dość szybko się obudził i wspomnienia z wczorajszego dnia zaczęły przelatywać mi przez głowę. W miarę możliwości przekręciłam głowę, w poszukiwaniu jakiegoś zegarka lub chociaż telefonu, żeby sprawdzić godzinę.
Wczorajsze szaleństwa swoją drogą, ale szkoła wzywa.
Na szafce nocnej stał budzik, który wskazywał szóstą rano. Chwała Bogu za mój wewnętrzny zegar. W końcu mogłam zaspać.
-Harry. -Poklepałam go po ramieniu.
Nic.
-Harry, no! -powiedziałam głośniej.
-Co? -mruknął, nie odrywając głowy od moich piersi, tylko jeszcze bardziej zagłębiając w nie nos.
-Pora wstać -oznajmiłam.
-Pojebało cię? -zaczął marudzić. -Idź spać.
-Musimy iść do szkoły. -Nie dawałam za wygraną. -Złaź ze mnie albo cię zrzucę -zagroziłam.
Podziałało. Niechętnie się podniósł i popatrzył na mnie zaspanym wzrokiem.
-Wolałem, kiedy byłaś nieprzytomna -westchnął i opadł na drugą część łóżka.
-Twoją anielską twarz też milutko zobaczyć o poranku, słoneczko -powiedziałam sarkastycznie, na co zaśmiał się w poduszkę.
-Mówię serio, wstawaj. -Uderzyłam go poduszką. -Musimy jeszcze jechać do mnie, żebym mogła się ubrać i wziąć książki. No, dalej, Styles, wstawaj!
-No dobra -mruknął i zaczął się podnosić. -Idę wziąć prysznic
-Okej, ja zrobię jakieś żarcie.
Razem opuściliśmy sypialnie, a potem poszliśmy w swoje strony. Sięgnęłam do lodówki po jajka, masło i ser i wzięłam się za przygotowanie jajecznicy. No co? Dodaję ser wszędzie, gdzie się da. Jakieś piętnaście minut później śniadanie było gotowe, więc postawiłam je na stół, razem z dwoma kubkami wypełnionymi po brzegi świeżą kawą. Chwile później przyszedł Harry.
-Na pewno chcesz iść w takim stanie do szkoły? -zapytał, siadając naprzeciw mnie.
-Od czego jest makijaż? Nic nie będzie widać, a czuję się dobrze -zapewniłam.
Jedliśmy w ciszy, a gdy talerze były puste, ubrałam się w moje wczorajsze ciuchy i wyszliśmy. Do mojego domu dotarliśmy błyskawicznie, więc miałam sporo czasu, żeby doprowadzić się do porządku. Zaprowadziłam Harrego do mojego pokoju i zostawiłam tam oznajmiając, że może robić, co chce. Mama i Ketih dawno w pracy, więc nie musiałam się obawiać, że zobaczą stan mojej twarzy. Weszłam pod prysznic i z ukojeniem pozwalałam spływać po moim ciele chłodnym kroplom wody. Było mi tak dobrze. Gdy moja kąpiel dobiegła końca, uświadomiłam sobie, że nie wzięłam ze sobą żadnych ciuchów. Nawet bielizny. Grr, niech mnie szlag. Owinęłam się szczelnie ręcznikiem i wróciłam do pokoju.
-Czy to propozycja? -Zaczął się głupkowato uśmiechać.
-Propozycja "następnym razem przypomnij mi, żebym zabrała ubranie" -odparłam.
Podeszłam do szafy i wzięłam interesujące mnie rzeczy.
-Przestań się śmiać, Styles -burknęłam speszona.
Wróciłam do łazienki i szybko się ubrałam, następnie zajęłam się włosami i twarzą. Z tym ostatnim było najwięcej kłopotów. Policzek wyglądał w porządku, ale zadrapania na wardze i brwi były trudne do zamaskowania. W rezultacie sprawiłam, że nie rzucały się aż tak w oczy. No i jeszcze czoło. Eh, tego raczej nie zamaluję korektorem. Zaczesałam grzywkę tak, żeby zakryła szwy i niezbyt przekonana wróciłam do Harrego, który bardzo znudzony, przeglądał pierdoły, które zostawiłam wczorajszego dnia na biurku.
-Może być? -zwróciłam jego uwagę.
Podszedł do mnie i przekrzywił głowę.
-Coś tam widać, ale na pewno jest lepiej -stwierdził.
Westchnęłam, średnio usatysfakcjonowana z rezultatu mojej pracy. No ale lepsze to niż nic.
-Pora do szkoły, za dwadzieścia minut zaczynają się lekcje. -Pociągnęłam go za rękę i opuściliśmy mój dom.
Oczywiście dzięki panu Stylesowi i jego stwierdzeniu, że
jajecznica to dla niego za mało, spóźniliśmy się. Jaśnie książę musiał się przecież zatrzymać przy kawiarni i wrócić z trzema pączkami. Sądziłam, że jeden był dla mnie, ale ten chytrus pożarł wszystkie. Mogłam tylko patrzeć. Kiedy wreszcie dotarliśmy do naszej szkoły, było siedem minut po dzwonku. Niestety nie mieliśmy razem pierwszej lekcji, więc rozstaliśmy się przy wejściu. Szybko przemierzałam korytarz, aby dotrzeć na zajęcia. Znalazłam odpowiednią salę i otworzyłam drzwi z westchnieniem.
-Och, widzę, że jednak zdecydowałaś się pojawić, panno...
Pani Jones przerwała w połowie zdania i otworzyła buzię na mój widok.
Cholera, a więc jednak się przeliczyłam, co do mojego magicznego make up'u. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię pod tymi wszystkimi spojrzeniami i szeptami. Kiedy napotkałam wzrok Zoey, widziałam na jej twarzy szok i zmartwienie.
-Co się pani stało, panno Toretto? -Nauczycielka odzyskała głos.
No właśnie, co mi się stało? A raczej,
co mi się stało w wersji dla innych?
-Nic takiego -mruknęłam, wzruszając ramionami. -Miałam wczoraj małą stłuczkę -skłamałam gładko.
Nie wdając się w kolejne, zbędne dyskusje, zajęłam miejsce obok Zo. Wiem, że się nie pogodziłyśmy, ale nie wytrzymałabym kolejnego dnia w pustej ławce.
-Co ci się stało? -zapytała szeptem.
-Potem -mruknęłam.
Całą lekcję siedziałam jak na szpilkach. Czas dłużył mi się niemiłosiernie, a moja cierpliwość z każdą chwilą stawała się coraz uboższa.
Miałam już pomysł, jak dowiedzieć się czegoś o Khanie.
Ale żeby mój plan doszedł do skutku, musiałam zmusić do współpracy dwie osoby, które najchętniej pozabijałyby się nawzajem. Mowa tu o Zoey i Alice, oczywiście. Przydałaby się również pomoc Vicky, ale z nią raczej problemu nie będzie. Tylko, że jak ja mam pogodzić byłą i obecną dziewczynę Stevena Rose'a? Jeśli mi się uda, będę zasługiwała na pieprzoną, pokojową nagrodę Nobla.
Wyszłam z sali chwilę po dzwonku, ale Nelsonówna i tak deptała mi po piętach. Nie ma co dalej ciągnąć tego cyrku. Zwolniłam i pozwoliłam obsypać się pytaniami.
-Nie, wcale nie miałam wypadku samochodowego -westchnęłam, gdy wreszcie dopuściła mnie do głosu.
-Ten cały Styles maczał w tym palce? -Zrobiła groźną minę.
-Nawet nie próbuj mnie prowokować -zastrzegłam. -Gadaliśmy przy jego aucie i nagle pojawili się jacyś faceci...
-Jacy faceci?! -niemal krzyknęła.
-Przerwij mi jeszcze raz a przy następnej okazji ogolę ci głowę. -Wywróciłam oczami, a blondynka zamilkła robiąc przy tym gest przekręcania wyimaginowanego klucza przy ustach, po czym się zamachnęła, jakby go wyrzucała.
-Zaczęli się bić no i postanowiłam się wtrącić.
-Zwariowałaś?!
-No proszę cię, było ich za dużo, żeby Harry sam sobie z nimi poradził!
-I superwoman Veronica ruszyła z odsieczą? -zakpiła.
-Odpuść -mruknęłam. -Pomijając te wszystkie siniaki i w ogóle, to było naprawdę fajnie -stwierdziłam.
-Chyba za mocno dostałaś w głowę -odparła sceptycznie.
-Mówię poważnie. -Zaśmiałam się. -Wiesz, że lubię się bić.
-Kiedyś te twoje skłonności do wpadania w kłopoty będą miały fatalne skutki, przekonasz się.
Uśmiechnęłam się lekko i ciągnąc ją za rękę przez korytarz zaczęłam się głowić nad sposobem nakłonienia jej do współpracy z Donovan.